– Właściwie nie zdarzyło się nic poważnego. No wiesz: rozmowy, komentarze. Znaczące pytania. Aluzje. Nikt nie powiedział, że mam się z nim przespać, żeby dostać awans. Nic podobnego. Ale i tak nie jest lekko. Dlatego ubieram się tak, jak się ubieram. Rozumiesz, próbuję coś tym udowodnić. Że tak naprawdę nic mnie od nich nie różni.
Reacher znów się uśmiechnął.
– Ale jest jeszcze gorzej, prawda? – spytał. Skinęła głową.
– Słusznie. Jeszcze gorzej.
Tych słów już nie komentował.
– Nie wiem dlaczego – przyznała dziewczyna.
Przyjrzał się jej znad krawędzi kubka. Konserwatywna koszula z egipskiej bawełny, śnieżnobiała, kołnierzyk numer trzynaście, elegancko zawiązany niebieski krawat, spływający na nieduże, piersi, męskie spodnie z wyprutymi zaszewkami, by lepiej obejmowały wąską kobiecą talię. Opalona twarz, białe zęby, wspaniałe kości policzkowe, niebieskie oczy, długie jasne włosy.
– Czy w moim pokoju jest kamera? – spytał.
– Co?
– Kamera – powtórzył. – No wiesz, obserwacja wideo.
– Dlaczego pytasz?
– Zastanawiam się, czy na tym polega plan „B”. Na wypadek, gdyby Petrosjan z jakiś przyczyn nie wypalił.
– O co ci chodzi?
– Dlaczego nie pilnuje mnie Poulton? Nie wygląda na to, żeby miał za dużo roboty?
– Nie rozumiem.
– Oczywiście, że rozumiesz. To dlatego Blake przydzielił tę robotę właśnie tobie? Żebyśmy mogli naprawdę się polubić? Doskonale udajesz małą, zagubioną dziewczynkę. „Nie wiem dlaczego”? Pewnie dlatego, że Blake chce mieć coś, czym mógłby mnie zmusić do współpracy, nie wycierając sobie ciągle gęby Petrosjanem. Na przykład śliczną intymną scenę, ty i ja w moim pokoju, mała kaseta w sam raz do wysłania Jodie.
Harper zaczerwieniła się.
– Czegoś takiego nigdy bym nie zrobiła.
– Ale on chciał, żebyś zrobiła, prawda?
Milczała przez bardzo długą chwilę. Reacher odwrócił się. Dopił kawę, przyglądając się swemu odbiciu w lustrze.
– Praktycznie rzucił mi wyzwanie – powiedziała w końcu dziewczyna. – Powiedział, że jeśli cię zaczepić, wychodzi z ciebie prawdziwy piekielny sukinsyn.
Umilkła. Po chwili podjęła jednak temat.
– Ale i tak nie dałabym się na to nabrać. Bo nie jestem głupia. Nie mam zamiaru dostarczać im amunicji.I znów zapadła cisza. Harper podniosła wreszcie głowę, spojrzała na niego z uśmiechem.
– Możemy się już odprężyć? – spytała. – Zostawić tej sprawę?
Reacher skinął głową.
– Jasne. Odprężajmy się. Zostawmy tę sprawę. Możesz nawet włożyć marynarkę i przestać wreszcie świecić mi w oczy biustem.
Znów się zaczerwieniła.
– Zdjęłam ją, bo tu jest ciepło. To jedyny powód.
– W porządku, przecież się nie skarżę.
Reacher znów odwrócił się i zapatrzył w mrok za oknem.
– Zjesz deser? – spytała agentka. Spojrzał na nią, skinął głową.
– Tak. I napiję się jeszcze kawy.
– Zostań tu. Ja przyniosę.
Wstała, podeszła do lady. Wydawało się, że w kafeterii zapadła absolutna cisza. Oczy wszystkich obecnych wpatrzone były tylko w nią. Wróciła z tacą, na której stały dwa desery lodowe i dwa kubki kawy. Setka ludzi obserwowała każdy jej krok.
– Przepraszam – powiedział Reacher. Dziewczyna pochyliła się, postawiła tacę na stole.
– Za co?
Wzruszył ramionami.
– Chyba za patrzenie na ciebie w sposób, w jaki na ciebie patrzyłem. Nie zdziwiłbym się, gdyby to cię doprowadzało do mdłości. Wszyscy tak się na ciebie gapią praktycznie przez cały czas.
Uśmiechnęła się promiennie.
– Możesz się na mnie gapić, ile chcesz, a ja będę się gapić na ciebie, bo prawdę mówiąc, widziałam już brzydszych. I na tym poprzestaniemy, w porządku?
Reacher odpowiedział jej uśmiechem.
– Jasne.
Lody, polane gorącym karmelem, były wspaniałe, kawa mocna. Gdyby zamknął oczy, odciął się od widoku sali, oceniłby kafeterię mniej więcej tak wysoko jak Mostro’s.
– Co ludzie robią tu wieczorami? – spytał.
– Najchętniej wracają do domu, ale to nie dotyczy ciebie.
Ty wracasz do swojego pokoju. Rozkaz Blake’a.
– To co, wracamy do wykonywania rozkazów Blake’a?
Uśmiechnęła się.
– Niektórych, tak. Reacher skinął głową. – W porządku. Chodźmy.
Pozostawiła go po tej stronie drzwi, która nie miały klamki. Stał, słuchając jej cichych na wykładzinie oddalających się kroków. Słyszał stuk zamykających się drzwi windy. Rozległ się jękliwy szmer silnika, to winda pojechała w dół. Powróciła cisza. Podszedł do nocnego stolika, wybrał numer mieszkania Jodie. Odezwała się automatyczna sekretarka. Zadzwonił do biura. Nikt nie podnosił słuchawki. Spróbował na komórkę. Wyłączona.
Poszedł do łazienki. Ktoś wzbogacił jej wyposażenie, do składanej szczoteczki do zębów doszła pasta, jednorazowa maszynka i tuba kremu do golenia, a także mydło i puchaty biały ręcznik. Na krawędzi wanny stała buteleczka szamponu. Rozebrał się, powiesił ubranie na drzwiach, od wewnętrznej strony. Puścił gorącą wodę. Wszedł pod prysznic.
Stał pod prysznicem dziesięć minut, potem wyłączył wodę. Wytarł się do sucha. Nagi podszedł do okna, zaciągnął zasłony. Położył się na łóżku, dokładnie obejrzał sufit. Znalazł kamerę. Soczewka, czarna rurka, miała średnicę pięciocentówki. Kamera wciśnięta była głęboko w pęknięcie tynku w miejscu, gdzie ściana stykała się z sufitem. Odwrócił się, sięgnął po telefon. Jak poprzednio, spróbował wszystkich numerów. Mieszkanie, sekretarka automatyczna. Biuro, nikt nie podnosi słuchawki. Telefon komórkowy, wyłączony.
10
Spał źle. Obudził się przed szóstą, przewrócił na drugi bok, wyciągnął rękę, włączył lampkę na nocnym stoliku, sprawdził dokładną godzinę na swoim zegarku. Było mu zimno. Przez całą noc było mu zimno. Sztywna, wykrochmalona pościel nie nagrzewała się od ciała.
Sięgnął po telefon, zadzwonił do mieszkania Jodie. Odezwała się automatyczna sekretarka. W biurze nikt nie podnosił słuchawki. Komórka nadal była wyłączona. Trzymał słuchawkę przy uchu, wsłuchując się w głos jej firmy, udzielający mu raz za razem tej informacji, a potem odłożył ją i wstał.
Odsłonił okno. Wychodziło na zachód, patrzył więc w ciemność nocy. Może słońce świeciło już za jego plecami, po drugiej stronie budynku? A może jeszcze nie? Słyszał odległy szelest kropel deszczu, padających na wyschnięte liście. Odwrócił się i poszedł do łazienki. Skorzystał z toalety. Ogolił się powoli. Spędził piętnaście minut pod prysznicem najgorętszym, jaki zdołał znieść. Próbował się ogrzać. Potem umył głowę szamponem FBI. Wytarł ją do sucha. Wyniósł ubrania z kłębów pary, ubrał się przy oknie. Zapiął koszulę, powiesił identyfikator na szyi. Wiedział, że na obsługę nie ma co liczyć, więc po prostu usiadł na łóżku i czekał.
Czekał czterdzieści pięć minut. Po czterdziestu pięciu minutach rozległo się uprzejme pukanie, a potem chrobot klucza obracanego w zamku. Drzwi otworzyły się, w progu stanęła Lisa Harper, podświetlona od tyłu padającym z korytarza blaskiem. Uśmiechała się figlarnie, nie miał pojęcia dlaczego.
– Dzień dobry – powiedziała.
Uniósł dłoń na powitanie, ale się nie odezwał. Harper włożyła inny garnitur, ciemnoszary, a do niego białą koszulę i ciemnoczerwony krawat. Była to doskonała parodia nieoficjalnego munduru Biura, ale trzeba go było dopasować przez wycięcie mnóstwa dobrego materiału. Włosy miała rozpuszczone. Falując, spadały na piersi i ramiona. Były bardzo długie. W padającym z korytarza świetle wydawały się złote.