– Napijecie się kawy? – spytała Alison Lamarr.
– Nie, dziękuję, mam wszystko, czego mi potrzeba – odparła Harper.
– A ja poproszę – powiedział Reacher.
Gospodyni poprowadziła ich do umieszczonej z tyłu domu kuchni, zajmującej ćwierć powierzchni parteru. Było to atrakcyjne wnętrze: wywoskowana do połysku podłoga, nowe szafki z drewna, duży wiejski piec, szereg błyszczących maszyn do prania ubrań i zmywania naczyń, elektryczne gadżety na kuchennym blacie, więcej żółtego jedwabiu w oknach. Reacher pomyślał, że remont musiał być kosztowny, a jego rezultaty imponowały tylko pani domu.
– Śmietanka? Cukier? – spytała.
– Czarna, bez cukru.
Alison Lamarr była średniego wzrostu. Poruszała się z gracją osoby doskonale umięśnionej, sprawnej fizycznie. Twarz miała otwartą, przyjacielską, opaloną, jakby większość czasu spędzała poza domem, i zniszczone dłonie, jakby sama stawiała ogrodzenie swej posiadłości. Otaczał ją cytrynowy zapach. Ubrana była w świeżo wyprasowany dżins. Na nogach miała tłoczone kowbojskie buty z czystymi podeszwami. Wyglądało na to, że postarała się dla gości.
Nalała kawy z ekspresu do kubka. Wręczyła go Reacherowi z uśmiechem. Jej uśmiech znaczył wiele i to różnych rzeczy. Być może była samotna, ale stanowił też dowód, że między nią i przyrodnią siostrą nie ma żadnych związków biologicznych. Był to przyjemny uśmiech, świadczący o zainteresowaniu, przyjacielski. Julia Lamarr nie miała zielonego pojęcia o tym, że takie uśmiechy w ogóle istnieją. Sięgał oczu, czarnych, wyrazistych. Reacher był koneserem oczu, a te uznał za znacznie więcej niż do przyjęcia.
– Mogę się rozejrzeć? – spytał.
– Test bezpieczeństwa? Skinął głową.
– Można tak powiedzieć.
– Proszę się czuć jak w domu.
Reacher zabrał kawę ze sobą. Kobiety pozostały w kuchni. Na parterze domu były cztery pomieszczenia: przedpokój, kuchnia, salonik i pokój dzienny. Sam dom zbudowany był solidnie, z dobrego drewna. Renowację przeprowadzono w sposób mistrzowski. Wszystkie okna były oknami burzowymi w masywnych drewnianych ramach. Było już wystarczająco chłodno, by siatki przeciw owadom zdjąć i schować na zimę. Każde okno zamykało się na klucz. Drzwi frontowe były oryginałem z czasów bydlęcego rancza: pięć centymetrów starej sosny, twardej jak stal. Miały też oryginale zawiasy oraz miejski zamek. Z tyłu domu znajdował się korytarz i drzwi kuchenne. Ten sam rocznik, ta sama grubość. I zamek też ten sam.
Przy ścianie rosły grube, kolczaste rośliny, które, jak podejrzewał Reacher, posadzone zostały ze względu na odporność na wiatr, lecz przy okazji potrafiłyby powstrzymać kogoś, kto chciałby podejść do któregoś z okien. Stalowe drzwi do piwnicy zamykała wielka kłódka, przetknięta przez uchwyty.
Garaż mieścił się w całkiem przyzwoitej stodole, nie tak dobrze utrzymanej jak dom, ale i niezagrażającej ruiną w najbliższym czasie. W środku jeep cherokee stał wśród stosów tekturowych pudeł dobitnie świadczących o tym, że remont odbywał się całkiem niedawno. Nowa pralka nie została jeszcze wyjęta z opakowania. Był tu też stół warsztatowy, a nad nim półka ze schludnie poukładanymi piłami spalinowymi i wiertarkami.
Reacher wrócił do domu. Wszedł na piętro. Okna takie same jak wszędzie. Cztery sypialnie. Alison najwyraźniej zajmowała tę położoną z tyłu po prawej, wychodzącą na zachód, na krainę dziką jak okiem sięgnąć. Rankiem musiało być w niej ciemno, za to zachody słońca z pewnością wyglądały cudownie. Obok znajdowała się nowa łazienka, wykorzystująca część powierzchni z sąsiedniej sypialni. Wyposażona była w toaletę, umywalkę i prysznic. I wannę.
Zszedł do kuchni. Harper stała przy oknie, jakby podziwiała widok. Alison Lamarr siedziała przy stole.
– W porządku? – spytała. Reacher skinął głową.
– Moim zdaniem wgląda to nieźle. Zamykasz drzwi?
– Teraz już tak. Julia strasznie na to nalegała. Zamykam drzwi, zamykam okna, korzystam z judasza, zaprogramowałam dziewięćset jedenaście na szybkie wybieranie.
– W takim razie wszystko powinno być w porządku. Wygląda na to, że ten facet nie bawi się w wyłamywanie drzwi. Jeśli nikomu nie otworzysz, nic nie może pójść źle.
Skinęła głową.
– Tak to sobie właśnie wyobrażałam. A teraz pewnie chcesz mi zadać kilka pytań?
– Owszem, dlatego mnie tu przysłali.
Usiadł naprzeciw Alison. Skupił uwagę na błyszczących urządzeniach stojących po przeciwnej stronie kuchni. Rozpaczliwie próbował wymyślić jakieś inteligentne pytanie.
– Co z twoim ojcem?
– Właśnie tego chciałeś się dowiedzieć? Wzruszył ramionami.
– Julia wspomniała, że choruje. Alison skinęła głową zaskoczona.
– Choruje od dwóch lat. Rak. Teraz już umiera. Prawie umarł każdy kolejny dzień jest dla nas niespodzianką. Leży w szpitalu w Spokane. Jeżdżę do niego codziennie po południu.
– Bardzo mi przykro.
– Julia powinna przyjechać. Ale ona niezręcznie się przy nim czuje.
– Boi się latać. Skrzywiła się.
– Mogłaby pokonać ten strach raz na dwa lata. Ale ona strasznie przejmuje się tym, że jest jego pasierbicą i w ogóle, jakby to miało jakieś znaczenie. Jeśli o mnie chodzi, to jest moją siostrą, zwyczajnie i po prostu. A siostry zajmują się sobą, nie? Powinna dobrze o tym wiedzieć. Już niedługo będzie moją jedyną rodziną. Najbliższą krewną, na litość boską!
– No cóż, z tego powodu też jest mi bardzo przykro. Wzruszyła ramionami.
– W tej chwili nie jest to aż takie ważne. W czym mogę ci pomóc?
– Masz jakieś podejrzenia, kim może być ten facet? Alison się uśmiechnęła.
– To takie podstawowe pytanie…
– I dotyczy podstawowej sprawy. Instynkt nic ci nie podpowiada?
– To taki ktoś, kto uważa, że nie ma sprawy, że to w porządku napastować kobiety. No, może niekoniecznie w porządku, ale pewnie jest zdania, że sprawę powinno się wyciszyć.
– Nie ma innych możliwości? – zainteresowała się Harper. Usiadła obok Reachera.
Lamarr spojrzała na nią i zaraz odwróciła wzrok.
– Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie jestem pewna, czy istnieje jakieś „pomiędzy”. Albo siedzisz cicho, albo ujawniasz sprawę i wtedy się zaczyna.
Szukałaś tego „pomiędzy”? potrząsnęła głową.
– Jestem chodzącym dowodem, nie? Po prostu dostałam szału. Wtedy nie było mowy o „pomiędzy”. W każdym razie jeśli o mnie chodzi.
– Kim był ten facet? – spytał Reacher.
– Pułkownik Gascoigne. Ciągle gadał, żeby przyjść do niego, jeśli tylko ma się jakiś problem, wiesz, takie tam gówno. Poszłam do niego z prośbą o nowy przydział. I tak chodziłam, pięć razy. Nie obnosiłam się z feminizmem, nic z tych rzeczy. Nie było w tym nic z polityki. Po prostu chciałam robić coś bardziej interesującego. I szczerze mówiąc, moim zdaniem armia marnowała dobrego żołnierza. Bo ja byłam dobra.
Reacher skinął głową.
– Co się właściwie zdarzyło z Gascoigne’em? Alison westchnęła.
– Nie miałam pojęcia, na co się zanosi. Najpierw myślałam, że to tylko takie żarty.
Przerwała, odwróciła wzrok.
– Powiedział, że następnym razem powinnam spróbować bez munduru. Myślałam, że proponuje randkę. No, rozumiesz, spotkanie na mieście, jakiś bar, na przepustce, cywilne ubrania. Ale potem wyszło całkiem jasno, że nie, że mam być w jego pokoju, rozebrana.
Reacher skinął głową.
– Niezbyt przyjemna propozycja – przyznał. Alison skrzywiła się przeraźliwie.
– No, prowadził do tego powoli, nawet całkiem żartobliwie, przynajmniej na początku. To było całkiem jak flirt. Rozumiesz, ja nic niezwykłego nie zauważyłam! No bo on jest w końcu mężczyzną, ja kobietą, więc czemu tu się dziwić, nie? Ale wreszcie pojął, że nie łapię, więc całkiem nagle zrobił się obsceniczny. Zaczął opisywać, co muszę zrobić? Jedna stopa po tej stronie biurka, druga stopa po drugiej stronie biurka, ręce za głową, mam tak leżeć nieruchomo przez trzydzieści minut. A potem się pochylić. Jak film porno. Wtedy to wreszcie załapałam i szlag mnie trafił dosłownie w ułamku sekundy. No i wybuchłam jak bomba.