Выбрать главу

– Nie dzwoniłeś do Jodie – powiedziała Harper. Reacher potrząsnął głową. Milczał.

– Dlaczego?

– Bo nie widzę powodu, żeby dzwonić. Jej najwyraźniej tam nie ma.

– Może pojechała do ciebie? Tam gdzie mieszkał ojciec?

– Może. Ale wątpię. Nie przepada za moim domem. Zbyt pusto dookoła.

– Próbowałeś? Potrząsnął głową.

– Nie.

– Martwisz się?

– Nie potrafię martwić się tym, czego nie mogę zmienić. Harper przyjęła te słowa milczeniem. W zapadłej nagle ciszy Reacher przysunął do siebie teczkę.

– Czytasz to? – spytał. Skinęła głową.

– Co wieczór. Znam akta, znam streszczenia.

– Jest w nich coś?

Przyjrzała się stosom grubym na dziesięć centymetrów każdy.

– Bardzo wiele – powiedziała.

– Coś znaczącego?

– Ty masz odpowiedzieć na to pytanie.

Reacher niechętnie pokiwał głową. Ściągnął gumkę z teczki Callan. Otworzył ją. Harper zdjęła marynarkę. Usiadła naprzeciw niego, podwinęła rękawy. Słońce oświetlało ją od tyłu, sprawiając, że jej bluzka wydawała się przezroczysta. Wyraźnie widział zewnętrzną linię jej piersi, wznoszącą się delikatnie aż do miejsca, przez które biegł pas kabury naramiennej, i opadającą ku płaskiemu brzuchowi. Poruszały się nieznacznie w rytm oddechu.

– Bierz się do roboty – powiedziała.

*

Jest to chwila największego napięcia. Przejeżdżasz obok, nie za szybko, nie za wolno, rozglądasz się, patrzysz uważnie, jedziesz kawałek dalej, zatrzymujesz się, zawracasz. Parkujesz przy krawężniku, samochód musi stać zwrócony przodem we właściwym kierunku. Wyłączasz silnik. Wyjmujesz kluczyki, chowasz je do kieszeni. Wkładasz rękawiczki. Na dworze jest zimno, więc rękawiczki nie wyglądają dziwnie.

Wychodzisz z samochodu. Przez chwilę stoisz nieruchomo, słuchasz bardzo uważnie, potem obracasz się o trzysta sześćdziesiąt stopni, powoli, cały czas uważnie obserwując, co się wokół ciebie dzieje. Jest to chwila największego napięcia. Właśnie teraz decydujesz, czy przerywasz akcję, czy ją kontynuujesz. Myśl, myśl, myśl. Zachowaj całkowity spokój. W końcu to zwykła decyzja operacyjna. Twój trening pomaga.

Decydujesz się kontynuować akcję. Cicho zamykasz drzwiczki samochodu. Wchodzisz na dróżkę prowadzącą do drzwi i podchodzisz do nich. Stukasz. Czekasz, stojąc na progu. Drzwi otwierają się. Wpuszcza cię do środka. Jest zadowolona z tego, że cię widzi. Zaskoczona, najpierw może trochę zdezorientowana, ale w końcu zachwycona. Nie widziała cię od wieków, ostatnim razem spotkaliście się w innym życiu. Przez chwilę mówisz.

Jowisz, póki nie nadejdzie właściwa chwila. Poznasz ją, kiedy nadejdzie. Dlatego na razie mówisz.

Właściwa chwila nadchodzi. Przez sekundę stoisz nieruchomo, smakujesz ją, a potem wykonujesz swój ruch. Wyjaśniasz, że ma robić dokładnie to, co jej powiesz. Ona zgadza się, oczywiście, ponieważ nie ma innego wyjścia. Mówisz jej, że byłoby milej, gdyby robiła to tak, jakby dobrze się bawiła. Wyjaśniasz, że dzięki temu cała ta sprawa będzie dla ciebie przyjemniejsza. Energicznie kiwa głową, chce ci sprawić przyjemność. Uśmiecha się. Wprawdzie z wysiłkiem i nieco sztucznie, co po trosze psuje efekt, ale na to nic nie da się poradzić. Lepsze to niż nic.

Każesz jej pokazać główną łazienkę. Demonstruje ci ją jak pośredniczka handlu nieruchomościami. Wanna jest w porządku, taka jak wiele innych już oglądanych. Teraz wydajesz jej polecenie przyniesienia farby. I przez cały czas uważnie patrzysz, co robi. Musi odbyć pięć kursów, z domu i do domu, po schodach w dół, a potem do góry. Jest co nosić. Nosi, sapie i dyszy. Zaczyna się pocić, choć przecież jest chłodno. Przypominasz jej o uśmiechu. Uśmiecha się posłusznie, ale ten uśmiech bardziej przypomina grymas.

Każesz jej znaleźć coś, czym można podważyć wieczka. Radośnie kiwa głową, mówi ci o śrubokręcie w jednej z szuflad w kuchni. Idziesz z nią do kuchni. Wysuwa szufladę, znajduje śrubokręt. Wracacie razem do łazienki. Każesz jej otworzyć puszki, jedną po drugiej. Jest spokojna. Klęka przy pierwszej puszce. Wsuwa ostrze śrubokrętu pod metalowy kołnierz wieczka, podważa je. Pracuje wokół puszki, zatacza krąg. Wieczko się odkleja. Chemiczny zapach farby wypełnia powietrze.

Przechodzi do drugiej puszki. I następnej. Pracuje szybko, choć nie jest to łatwe. Mówisz, żeby uważała. Jeśli nabrudzi, zostanie ukarana. Uśmiecha się. Pracuje szybko. Zdejmuje wieczko z ostatniej puszki.

Z kieszeni wyjmujesz zwiniętą torbę na śmieci. Każesz włożyć do niej ubranie. Jest zdezorientowana. Czyje ubranie? Mówisz jej, że ubranie, które ma na sobie. Kiwa głową z uśmiechem. Zsuwa buty; ich ciężar nadaje torbie właściwy kształt. Ma skarpetki, też je zsuwa i wrzuca do torby. Rozpina dżinsy. Zdejmuje je, przestępując z nogi na nogę. One też wędrują do torby. Rozpina koszulę, porusza ramionami, zdjętą wkłada do torby. Sięga za plecy, rozpina biustonosz. Ściąga majtki, zwija je w kulę wraz z biustonoszem. Razem wędrują do torby. Jest naga. Przypominasz jej, że ma się uśmiechać.

Każesz jej znieść torbę na dół, pod drzwi frontowe. Idziesz za nią. Opiera torbę o drzwi. Prowadzisz ją z powrotem do łazienki. Teraz ma napełnić wannę farbą, powoli, ostrożnie, puszka po puszce. Jest bardzo skoncentrowana. Przygryza język. Puszki są ciężkie, nieporęczne. Farba jest gęsta. Śmierdzi. Rozlewa się w wannie powoli. Jej poziom podnosi się powoli, jest zielona, oleista.

Mówisz jej, że dobrze sobie radzi. Mówisz jej, że jesteś z niej zadowolona. Uśmiecha się, zachwycona pochwałą. Wtedy mówisz jej też, że teraz będzie trudniej. Musi odnieść puste puszki tam, skąd je wzięła. Ale jest naga. Nie może dopuścić, by ktokolwiek ją zobaczył. Będzie musiała biec. Kiwa głową. Dodajesz, że teraz, kiedy puszki są puste, może brać ich więcej naraz. Jeszcze raz kiwa głową. Rozumie. Wkłada do puszek palce, w ten sposób bierze pięć w każdą rękę. Znosi je na dół. Każesz jej czekać. Powoli otwierasz drzwi, sprawdzasz, co się za nimi dzieje. Patrzysz i słuchasz, a potem ją wypuszczasz. Biegnie w tamtą stronę. Odstawia puszki. Biegnie w tę stronę, jej piersi podskakują. Na zewnątrz jest zimno.

Każesz jej zatrzymać się, stać nieruchomo, złapać oddech. Przypominasz o uśmiechu. Kiwa głową przepraszająco, przywołuje na usta grymas. Prowadzisz ją do łazienki. Śrubokręt nadal leży na podłodze. Każesz jej go podnieść. Każesz jej poranić nim twarz. Jest zdezorientowana, więc wyjaśniasz, że wystarczą głębokie zadrapania. Trzy, cztery głębokie zadrapania. Wystarczająco głębokie, żeby krwawiły. Uśmiecha się, kiwa głową. Podnosi śrubokręt. Przeciąga nim po lewym policzku, jego ostrze zagłębia się w ciało. Pojawia się jasnoczerwona krecha, długa na ponad dziesięć centymetrów. Mówisz, że następna ma być głębsza. Kiwa głową. Druga rana krwawi. Dobrze, mówisz, jeszcze raz. Rani się raz, potem drugi. Dobrze, mówisz. Przy ostatniej naprawdę się postaraj. Kiwa głową, uśmiecha się. Przeciąga ostrzem śrubokręta po policzku. Skóra rozstępuje się, tryska krew. Dobra dziewczynka, mówisz.

Nadal trzyma w dłoni śrubokręt. Każesz jej wejść do wanny, powoli, ostrożnie. Wkłada do środka najpierw prawą nogę, potem lewą. Stoi, zanurzona w farbie do połowy łydek. Każesz jej usiąść, powoli. Siada, farba sięga jej do pasa, podpływa niemal do piersi. Każesz jej położyć się, więc kładzie się posłusznie. Poziom farby znów się podnosi, do krawędzi zostało tylko pięć centymetrów. Teraz ty się uśmiechasz. Jest dokładnie tak, jak powinno być.