– Tak samo zabranie ubrań.
– Ale jeśli on nienawidzi ich wystarczająco mocno, by zabijać, dlaczego miałby chcieć je odzyskać?
– Nie wiem. Taki facet… kto wie, o czym myśli?
– Lamarr twierdzi, że wie, o czym on myśli.
Przyszła kolej na trzecią, ostatnią teczkę. Historia Lorraine Stanley przypominała historię Callan, tyle że była świeższa. Lorraine była młodsza. Służyła w stopniu sierżanta, najniżej w łańcuchu pokarmowym wielkiego kompleksu kwatermistrzowskiego w Utah, gdzie była jedyną kobietą. Prześladowano ją od pierwszego dnia. Kwestionowano jej kompetencje. Pewnej nocy włamano się do jej kwatery i ukradziono wszystkie spodnie mundurowe. Następnego ranka stawiła się w regulaminowej spódnicy. Kolejnej nocy ukradziono jej całą bieliznę. Następnego ranka stawiła się w spódnicy i w niczym pod spódnicą. Porucznik wezwał ją do swego biura. Kazał jej stanąć w pozycji spocznij pośrodku pokoju, stopy miała trzymać po obu stronach leżącego na podłodze lustra. Wszyscy pracownicy zmiany przemaszerowali przez pokój porucznika, podziwiając to, co odbijało się w lustrze. Porucznik skończył za kratkami, Stanley przesłużyła jeszcze rok, a potem mieszkała samotnie i umarła samotnie w San Diego upamiętnionym na fotografiach z miejsca zbrodni, w którym kalifornijscy kryminalistycy nie znaleźli dosłownie nic.
– Ile masz lat? – spytał Reacher.
– Ja? – zdziwiła się Harper. – Dwadzieścia dziewięć. Przecież mówiłam. To jest w FAQ.
– Pochodzisz z Kolorado, tak?
– Z Aspen.
– Rodzina?
– Dwie siostry i brat.
– Starsi czy młodsi?
– Starsi. Wszyscy. Byłam rodzinnym dzieckiem.
– Rodzice?
– Tata jest farmaceutą. Mama mu pomaga.
– Jeździłaś na wakacje, kiedy byłaś mała? Skinęła głową.
– Jasne. Wielki Kanion, Painted Desert, w ogóle wszystko. Pewnego roku biwakowaliśmy w Yellowstone.
– Jeździliście tam samochodem, tak? Znów skinęła głową.
– Jasne. Wielkie kombi, pełne dzieciaków, prawdziwy portret szczęśliwej rodzinki. Po co zadajesz te pytania?
– Co pamiętasz z tych samochodowych podróży? Harper skrzywiła się przeraźliwie.
– Wydawało mi się, że nigdy się nie skończą.
– Dokładnie tak.
– „Dokładnie tak” co?
– To naprawdę duży kraj.
– I co z tego?
– Caroline Cooke zginęła w New Hampshire, a Lorraine Stanley trzy tygodnie później w San Diego. Dalej to już chyba się nie da. Drogami to będzie przeszło pięć i pół tysiąca kilometrów. Przeszło.
– Podróżuje po drogach? Reacher skinął głową.
– Ma do przewiezienia parę setek litrów farby.
– Może zgromadził gdzieś zapas?
– Dla niego to by było jeszcze gorzej. Jeśli nie zdarzył się cud i magazyn nie leży na linii łączącej miejsce, gdzie teraz stacjonuje, New Hampshire i południową Kalifornię, to żeby się zaopatrzyć, musiałby nadkładać drogi. I to zapewne całkiem spory kawałek.
– Zatem?
– Zatem ma do przejechania jakieś pięć i pół, może nawet sześć tysięcy kilometrów plus obserwacja Lorraine Stanley. Zdąży w tydzień?
Harper zmarszczyła brwi.
Powiedzmy… siedemdziesiąt godzin ze średnią prędkością osiemdziesiąt na godzinę…
– Nie wyrobi takiej średniej. Po drodze będzie miał miasta, miasteczka i roboty drogowe. Nie będzie przekraczał dozwolonej prędkości. Facet tak skrupulatny nie będzie ryzykował spotkania z gliną węszącym mu koło wozu. Setki litrów farby maskującej mogłoby wzbudzić zainteresowanie, nie sądzisz? W dzisiejszych czasach…
– W takim razie, powiedzmy, sto godzin na drodze.
– Co najmniej. Plus, kiedy już dojedzie na miejsce, dzień, dwa obserwacji. To więcej niż tydzień. Dziesięć, jedenaście dni, może nawet dwanaście.
– Więc?
– Ty mi powiedz, co „więc”.
– Więc nie pracuje dwa tygodnie, z tygodniem wolnego. Reacher skinął głową.
– Nie. Nie pracuje tak.
Wyszli z budynku, obeszli go po drodze do kafeterii. Pogoda ustaliła się, jesień zaczynała wyglądać tak, jak powinna. Ociepliło się o dobre dziesięć stopni, lecz powietrze pozostało rześkie. Trawniki były zielone, niebo prawdziwie niebieskie. Wiatr wywiał wilgoć z powietrza, liście na drzewach, których tu nie brakowało, sprawiały wrażenie suchych i o dwa tony jaśniejszych niż przedtem.
– Wolę zostać tu, na dworze – powiedział Reacher.
– Musisz popracować – zaprotestowała Harper.
– Przeczytałem te cholerne akta. Przeczytanie ich jeszcze raz za cholerę mi nie pomoże. Teraz muszę pomyśleć.
– I lepiej myślisz pod gołym niebem?
– W zasadzie tak.
– W porządku. Chodźmy na strzelnicę, muszę zaliczyć strzelanie z broni krótkiej.
– Jeszcze nie zaliczyłaś? Harper się uśmiechnęła.
– Pewnie, że zaliczyłam. Ale nas obowiązuje comiesięczny egzamin. Przepisy.
W kafeterii zaopatrzyli się w kanapki. Zjedli je po drodze. Na otwartej strzelnicy dla broni krótkiej panowała cisza, jak to w niedzielę. Strzelnica była wielka, rozmiaru mniej więcej lodowiska do hokeja, ogrodzona z trzech stron nasypami. Składała się z sześciu stanowisk, odgrodzonych betonowymi ścianami, sięgającymi ramienia, biegnącymi od stanowiska strzeleckiego aż do tarczy. Tarcze zrobiono ze sztywnego papieru, rozpiętego na stalowej ramie. Na każdej przedstawiony był kucający przestępca i szereg kręgów, których środkiem było jego serce. Zameldowała się u dyżurnego, oddała mu broń. Załadował ją sześcioma nowymi pociskami, po czym oddał jej wraz z dwoma parami osłon na uszy.
– Stanowisko trzecie – powiedział.
Stanowisko trzecie było stanowiskiem środkowym. Na betonowej posadzce namalowano czarną linię.
– Dwadzieścia trzy metry – powiedziała Harper.
Ustawiła się na wprost tarczy, nasunęła osłony na uszy, podniosła broń oburącz. Rozstawiła nogi, ugięła je lekko w kolanach; biodra wysunęła do przodu, cofnęła ramiona. Oddała sześć strzałów jeden za drugim, w odstępach co pół sekundy. Reacher obserwował ścięgna jej dłoni. Były napięte, wskutek czego przy każdym strzale lufa pistolem podskakiwała lekko.
– Czysto – powiedziała. Spojrzał na nią pytająco.
– To znaczy, że można przynieść tarczę.
Oczekiwał trafień układających się w prostą linię, długą na blisko trzydzieści centymetrów i kiedy podszedł do tarczy okazało się, że ma rację. Dwie dziury w sercu, dwie w sąsiednim pierścieniu, dwie w pierścieniu łączącym szyję z brzuchem. Odczepił tarczę i wrócił z nią na stanowisko strzeleckie.
– Dwie piątki, dwie czwórki, dwie trójki – powiedziała Harper. – Dwadzieścia cztery punkty. Zaliczyłam, ale ledwie.
– Powinnaś bardziej używać lewego ramienia.
– Jak?
– Przejmij na nie cały ciężar, prawa ręka niech ci służy wyłącznie do ściągania spustu.
Harper milczała przez chwilę, a potem powiedziała:
– Pokaż jak.
Reacher stanął tuż za nią, wyciągnął lewą rękę. Podniosła pistolet w prawej dłoni, którą ujął w swoją dłoń.
– Rozluźnij ramię – polecił. – Ja przejmę ciężar. Ramiona miała długie, ale on też. Cofnęła się, mocno do niego przytuliła. Reacher pochylił się, oparł głowę na jej ramieniu. Jej włosy pachniały świeżością.
Rozległ się kilkukrotny trzask; komora pistoletu była pusta. Lufa ani drgnęła.
– Wygląda nieźle – powiedziała Harper.
– Idź po naboje.
Odsunęła się od niego, poszła do dyżurnego, wzięła od niego kolejny magazynek, załadowany sześcioma nabojami. Przeszła na sąsiednie stanowisko, gdzie wisiała nowa tarcza. Reacher już na nią czekał. Jak poprzednio, przytuliła się do niego, uniosła broń, a on ujął jej dłoń w swoją. Harper przytuliła się do niego mocno. Wystrzeliła szybko, dwukrotnie. W tarczy wykwitły dwie dziury, obie w centralnym kręgu. Dzieliło je niewiele ponad dwa centymetry.