Выбрать главу

– Widzisz? – powiedział Reacher. – Cała pracę wykonuje lewa.

– Brzmi to jak polityczne wyznanie wiary.

Harper nie poruszyła się, nadal przylegała do niego całym ciałem. Wyczuwał rytm jej oddechu. Odsunął się, a ona spróbowała jeszcze raz, samodzielnie. Dwa szybkie strzały, dwie łuski stuknęły o beton, w tarczy pojawiły się kolejne dwa otwory, oba w centralnym kręgu. Wraz z poprzednimi czterema utworzyły kształt rombu, który można byłoby przykryć wizytówką.

Harper skinęła głową.

– Chcesz wykorzystać dwa ostatnie?

Podeszła, wyciągając do niego pistolet; trzymała go za lufę. Był to sig-sauer, dokładnie taki sam jak ten, który Lamarr trzymała mu przy głowie podczas jazdy na Manhattan. Reacher stał plecami do tarczy. Zważył broń w ręku i nagle, błyskawicznie obrócił się, oddając twa strzały. Dwa otwory pojawiły się w miejscach, gdzie były kiedyś oczy narysowanego na tarczy złoczyńcy.

– Tak bym to zrobił – powiedział. – Gdybym był na kogoś naprawdę wściekły, zrobiłbym to właśnie tak. Nie bawiłbym się w jakąś cholerną wannę i osiemdziesiąt litrów farby.

*

W drodze do biblioteki spotkali Blake’a. Wyglądał na zagubionego i zarazem bardzo czymś zajętego. Z jego twarzy łatwo było odczytać, że się czymś niepokoi. Miał kolejny problem.

– Umarł ojciec Lamarr – powiedział.

– Ojczym – poprawił go Reacher.

– Obojętne. Zmarł dzisiaj wczesnym rankiem. Dzwonili ze szpitala w Spokane, ale jej u nas nie znaleźli. Teraz ja muszę zadzwonić do niej do domu.

– Przekaż jej nasze wyrazy współczucia. Blake tylko skinął głową i odszedł.

– Powinien odebrać jej sprawę – powiedział Reacher. Harper skinęła głową.

– Może i powinien, ale nie odbierze. Zresztą ona i tak by się na to nie zgodziła. Ma tylko pracę.

Reacher nie odpowiedział. Harper otworzyła drzwi, wprowadziła go z powrotem do pokoju z dębowymi stołami, krzesłami obitymi skórą i z aktami. Usiadł, spojrzał na zegarek. Dwadzieścia po trzeciej. Jeszcze ze dwie godziny myślenia o niebieskich migdałach, potem coś zje i będzie mógł wreszcie uciec w samotność swojego pokoju.

*

Minęły trzy godziny. I przez te trzy godziny nie myślał o niebieskich migdałach. Zapatrzony w przestrzeń, po prostu myślał. Harper przyglądała mu się z niepokojem. Potem wziął segregatory. Ułożył je na blacie stołu: Callan u dołu po prawej, Stanley u dołu po lewej, Cooke u góry po prawej. Przyglądał się im, po raz kolejny, rozmyślając o geografii. Wreszcie odchylił się, przymknął oczy.

– Robisz postępy? – spytała Harper.

– Potrzebuję listy tych dziewięćdziesięciu jeden kobiet. – W porządku.

Czekał z zamkniętymi oczami. Słyszał, jak Harper wychodzi z pokoju. Przez długą chwilę cieszył się ciepłem i ciszą, a potem Harper wróciła. Otworzył oczy. Pochylała się nad nim, trzymając w ręku kolejny niebieski segregator.

– Ołówek – powiedział.

Cofnęła się. Wyjęła ołówek z szuflady, potoczyła go w jego stronę. Reacher otworzył teczkę, pogrążył się w lekturze. Najpierw wydruk z Departamentu Obrony; cztery spięte ze sobą strony, dziewięćdziesiąt jeden nazwisk. Niektóre nazwiska rozpoznał; była wśród nich Rita Scimeca; to o niej wspomniał Blake’owi, a zaraz obok Lorraine Stanley. Dalej znajdowała się podobna lista z adresami, otrzymanymi dzięki ubezpieczeniom lekarskim w ramach Organizacji Weteranów i instrukcjom przekazywania poczty. Scimeca mieszkała w Oregonie. A potem gruba zszywka danych podstawowych: raporty wywiadu po zwolnieniu z armii, dość obszerne w przypadku niektórych kobiet, zaledwie szkicowe w przypadku innych, ale tak czy inaczej wystarczające, by wyciągnąć pewne podstawowe wnioski. Reacher przez chwilę przerzucał kartki, potem popracował ołówkiem, a dwadzieścia minut później policzył postawione znaczki.

– Jedenaście kobiet – powiedział. – Nie dziewięćdziesiąt jeden.

– Naprawdę? – zdziwiła się Harper. Reacher skinął głową.

– Jedenaście – powtórzył. – Pozostało siedem, nie osiemdziesiąt osiem.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Z wielu powodów. Dziewięćdziesiąt jeden to w ogóle absurd. Kto mógłby wyznaczyć sobie taki ceclass="underline" dziewięćdziesiąt jeden ofiar. Ponad pięć lat? Mało to wiarygodne. Facet tak cwany musiał zredukować tę liczbę do realnej, na przykład jedenastu.

– Ale jak?

Ograniczając się do tego, co wykonalne. Podkategoria. Co Callan, Cooke i Stanley miały ze sobą wspólnego? Poza tym co wiemy?

– Właśnie, co?

– Były samotne. Autentycznie i jednoznacznie samotne, niezamężne lub rozwiedzione. Mieszkały w jednorodzinnych domkach, na przedmieściu lub na wsi.

– I to jest takie ważne?

– Ależ oczywiście! Pomyśl o jego sposobie działania. Potrzebuje miejsca cichego i odizolowanego. Żadnych przeszkód. Żadnych świadków w pobliżu. Musi przecież wnieść do domu farbę. A teraz popatrz na listę. Są tu mężatki, matki niemowląt, kobiety mieszkające z rodziną, z rodzicami, w mieszkaniach i apartamentach, na farmach, nawet w komunach. Kobiety, które wróciły na studia. Ale jemu potrzebne są takie, które mieszkają same, w domach.

Harper potrząsnęła głową.

– Jest ich więcej niż jedenaście. Sprawdziliśmy wszystkie. O ile pamiętam, ponad trzydzieści. Około jednej trzeciej.

– Ale musieliście sprawdzać. Ja mówię o kobietach, o których i bez sprawdzania wiemy, że są samotne i mieszkają w odosobnieniu. Wiemy to na pierwszy rzut oka. Musimy założyć, że ten facet nie ma nikogo, kto zbierałby dla niego materiały. Pracuje sam, w sekrecie. Ma tylko tę listę i na jej podstawie wyciąga wnioski.

– Przecież to nasza lista!

– Nie wyłącznie wasza. Jego też. Przecież wszystkie te informacje dostaliście od wojska, nie? Miał ją wcześniej od was.

*

Prawie siedemdziesiąt kilometrów dalej, na północ i odrobinę na wschód, taka sama lista leżała otwarta na wypolerowanym blacie biurka stojącego w małym, pozbawionym okien pokoiku, tkwiącym głęboko w trzewiach Pentagonu. Dwa pokolenia ksero młodsza od listy Reachera, poza wiekiem niczym się od niej nie różniła. Identyczne strony, identyczne nazwiska. Identyczne jedenaście zaznaczonych nazwisk. Lecz nie szybko, niedbale, ołówkiem jak u Reachera; te nazwiska były podkreślone wiecznym piórem, przy linijce trzymanej skośnie, tak by nie dotykała papieru, nie zamazała atramentu.

Trzy z tych jedenastu nazwisk przekreślono prostymi liniami.

Po obu stronach listy spoczywały ramiona umundurowanego człowieka. Spoczywały płasko na blacie, dłonie były uniesione, by go nie dotknąć. Lewa ręka trzymała linijkę, prawa ręka wieczne pióro. Lewa ręka poruszyła się, przyłożyła linijkę równolegle do linii podkreślającej czwarte nazwisko. Potem przesunęła ją nieco w górę, tak by krawędź pokrywała nazwisko. Poruszyła się prawa ręka, pióro przekreśliło nazwisko grubą linią, a potem uniosło się w powietrze.

*

– I co z tym zrobimy? – spytała Harper. Reacher osunął się w krześle. Przymknął oczy.

– Moim zdaniem powinniście grać. Obstawić te osiem, dać im dwudziestoczterogodzinną ochronę. Przypuszczalnie facet sam wpadnie wam w ręce w ciągu szesnastu dni.

– Cholernie wysoka stawka – powiedziała Harper niepewnie. – Dosyć to wszystko cienkie. Zgadujesz, co on zgaduje, kiedy patrzy na listę.

– Mam przypominać tego faceta, nie? Więc to, co zgaduję, powinno być tym, co zgaduje on.