– A jeśli nie zgadłeś?
– A wy co, jesteście lepsi? Robicie postępy? Harper nie wyglądała na przekonaną.
– W porządku. Może ta twoja teoria ma ręce i nogi. Warto pójść tym tropem. Ale może oni już o tym pomyśleli?
– Kto nie ryzykuje, ten nie ma, prawda? Milczała przez chwilę.
– W porządku – powiedziała w końcu. – Porozmawiaj z Lamarr. Od razu jutro, z rana.
Reacher otworzył oczy.
– Sądzisz, że ona jutro tu będzie? Skinęła głową.
– Tak.
– Nie chowają jej ojca?
Kolejne skinienie.
– Oczywiście, pogrzeb się odbędzie, ale bez niej. Nie ruszy się stąd. Dla tej sprawy poświęciłaby nawet własny pogrzeb.
– Niech będzie, ale w takim razie ty rozmawiaj. I z Blakiem. Trzymaj to w tajemnicy przed Lamarr.
– Dlaczego?
– Zapomniałaś już, że jej siostra mieszka sama i na uboczu? Jej szanse podskoczyły nagle do jednej na osiem. Blake musi teraz odebrać Lamarr tę sprawę.
– Jeśli się z tobą zgodzi.
– A powinien.
– I może się zgodzi, ale sprawy jej nie odbierze.
– A powinien.
– Może, ale tego nie zrobi. Reacher wzruszył ramionami.
– No to nie ma sprawy, możesz mu nic nie mówić. A ja po prostu marnuję tu czas. Facet jest idiotą.
– Nie mów tak. Musisz współpracować. Pomyśl o Jodie. Znów zamknął oczy. Myślał o Jodie. Jodie wydawała się bardzo daleka. Myślał o niej bardzo długo.
– Chodźmy coś zjeść – powiedziała Harper. – Potem z nim pogadam.
Prawie siedemdziesiąt kilometrów dalej, na północ i odrobinę na wschód, umundurowany człowiek wpatrywał się w kartkę papieru. Na twarzy miał wyraz świadczący o tym, że powoli zaczyna rozumieć jakąś bardzo skomplikowaną sprawę.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Czekać! – zawołał.
Położył linijkę na biurku. Zamknął pióro, schował je do kieszeni. Złożył listę, otworzył szufladę, włożył ją do szuflady, przycisnął książką. Tą książką była Biblia Króla Jakuba, oprawiona w czarną cielęcą skórę. Linijkę położył płasko na Biblii. Wsunął szufladę. Z kieszeni wyjął klucze, zaniknął ją. Schował klucze z powrotem do kieszeni, poruszył się w krześle, poprawił bluzę mundurową.
– Wejść! – zawołał.
Otworzyły się drzwi. Do pokoju wszedł sierżant. Zasalutował.
– Samochód czeka, pułkowniku – powiedział.
– W porządku, sierżancie – odparł pułkownik.
Niebo nad Quantico nadal było czyste, lecz temperatura powietrza, dotychczas rześkiego, szybko spadała, nadchodził nocny chłód. Od wschodu, kryjąc się za budynkami, nadciągała noc. Reacher i Harper szli szybko, a lampki po obu stronach dróżki zapalały się kolejno, towarzysząc ich krokom, jakby to one przywoływały je do życia. Zjedli kolację samotnie przy stoliku dla dwojga stojącym w innej części kafeterii. Do głównego budynku wrócili w całkowitej ciemności. Wjechali windą na właściwe piętro. Harper otworzyła drzwi swoim kluczem.
– Dziękuję za twój wkład w sprawę – powiedziała. Reacher milczał.
– I za lekcję strzelania. Reacher skinął głową.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– To dobra technika.
– Nauczył mnie jej pewien starszy sierżant. Harper się uśmiechnęła.
– Nie chodzi mi o technikę strzelania. Mówię o technice nauki strzelania.
Jeszcze raz skinął głową. Pamiętał, jak wciskała plecy w jego pierś, przytulała się do niego biodrami; włosy na twarzy, dotyk, zapach.
– Pokazać to zawsze lepiej, niż powiedzieć – rzekł.
– Tego nic nie zastąpi.
Zamknęła mu drzwi przed nosem. Słyszał, jak odchodzi korytarzem.
14
Reacher obudził się bardzo wcześnie, przed świtem. Przez chwilę stał owinięty ręcznikiem, wpatrując się w ciemność za oknem. Znów było zimno. Ogolił się i wykąpał. Zużył już połowę służbowego szamponu FBI. Ubrał się, stojąc przy łóżku. Wyjął z szafy płaszcz. Nałożył go. Wrócił do łazienki, zabrał szczoteczkę do zębów, przypiął ją do wewnętrznej kieszeni. Na wszelki wypadek, bo może dzisiaj będzie ten dzień?
Siedział na łóżku, otulony płaszczem chroniącym go przed chłodem. Czekał na Harper, ale kiedy w zamku obrócił się klucz i drzwi się otworzyły, nie ona stanęła na progu, lecz Poulton. Twarz miał sztucznie obojętną i Reacher drgnął. Niemal czuł już smak triumfu.
– Gdzie Harper? – spytał.
– Została odsunięta od sprawy – powiedział Poulton.
– Rozmawiała z Blakiem?
– Wczoraj wieczorem.
– I?
Poulton wzruszył ramionami.
– I nic.
– Ignorujecie moje sugestie?
– Nie sugestii po tobie oczekujemy. Reacher skinął głową.
– Nie ma sprawy. Idziemy na śniadanie.
Poulton też skinął głową.
– Jasne.
Słońce wyjrzało zza horyzontu na wschodzie, niebo zaczęło nabierać koloru. Nie było na nim nawet najmniejszej chmurki. Nie czuło się wilgoci ani wiatru, odbyli przyjemny wczesny spacer. Quantico ożywało. Poniedziałkowy poranek, początek nowego tygodnia.
Blake siedział w kafeterii, jak zwykle przy swoim stoliku, przy oknie. Obok niego siedziała Lamarr, zamiast swojej zwykłej, kremowej, miała na sobie czarną bluzkę, lekko spłowiała, jakby bardzo często ją prała. Na stole była kawa, kubki, mleko i cukier, ale brakowało gazet.
– Przykro mi z powodu wieści ze Spokane – powiedział Reacher.
Skinęła głową, ale nic nie powiedziała.
– Dałem jej wolne – wyjaśnił Blake. – Ma prawo do urlopu okolicznościowego.
Reacher spojrzał na niego.
– Przecież nie musisz mi się tłumaczyć.
– W życiu jest również miejsce na śmierć – odezwała się Lamarr. – Nasz biznes szybko uczy tej prawdy.
– Nie jedziesz na pogrzeb?
Lamarr wzięła łyżeczkę. Położyła ją w poprzek na palcu, tak by zachowała równowagę. Wpatrywała się w nią z napięciem.
– Allison nie zadzwoniła. Nie wiem, jak to wygląda, jakie podjęto przygotowania.
– Nie zadzwoniłaś do niej? Wzruszyła ramionami.
– Nie mam ochoty wtrącać się w jej życie.
– Nie sądzę, by Allison zgodziła się z takim postawieniem sprawy.
Tym razem Lamarr spojrzała mu wprost w oczy.
– Po prostu nie wiem.
Zapadła cisza. Reacher odwrócił kubek, nalał sobie kawy.
– Musimy brać się do pracy – powiedział Blake.
– Nie spodobała ci się moja teoria? – zdziwił się Reacher.
– To nie teoria, tylko zgadywanka. Możemy wszyscy bawić się w zgadywanki tak długo, jak to nam się będzie podobało, ale nie możemy tak po prostu zapomnieć o osiemdziesięciu kobietach, bo bawimy się w zgadywanki.
– Dla nich to jakaś różnica? – zdziwił się Reacher. Wypił duży łyk kawy, przyjrzał się pączkom. Były twarde, pomarszczone. Prawdopodobnie sobotnie.
– Nie zamierzasz wziąć pod uwagę tego, co powiedziałem? – spytał.
Blake wzruszył ramionami.
– Myślałem o tym – przyznał.
– To pomyśl o tym jeszcze trochę, bo w następnej kolejności zginie jedna z tych jedenastu kobiet, a ty będziesz ją miał na sumieniu.
Blake przyjął tę uwagę w milczeniu. Reacher gwałtownie odsunął się od stołu.
– Chcę racucha – oznajmił. – Te pączki od początku mi się nie podobały.
Wstał, nim zdążyli zaprotestować. Ruszył w stronę środka sali. Zatrzymał się przy pierwszym stoliku, na którym zobaczył „New York Timesa”. Siedział przy nim samotny facet, pogrążony w lekturze działu sportowego, reszta gazety leżała, odrzucona niedbale, po lewej stronie stołu. Reacher podniósł ją. Materiał, na który czekał, wydrukowany był na pierwszej stronie u dołu, poniżej linii, wzdłuż której złożono „Timesa”.