– Nie ma żadnych śladów.
– Owszem, są. Wiemy, jaki facet jest cwany. Farba, geografia, wybór odległych, odosobnionych miejsc, to wszystko są ślady. Powinni po nich pójść. One muszą coś znaczyć. Zaczynając od motywu, zaczynają od złego końca.
– Przekażę im twoje słowa.
Zjechała z autostrady, zatrzymała się przy rozjeździe.
– Będziesz miała kłopoty? – spytał Reacher.
– Bo cię im nie przywiozłam? Prawdopodobnie. Reacher milczał. Harper uśmiechnęła się po chwili.
– To była faza dziesiąta. Nie martw się, nic mi nie będzie.
– Mam nadzieję – powiedział Reacher. Wysiadł z samochodu. Przeszedł przez drogę dojazdową, stanął na poboczu pasma prowadzącego na północ. Odprowadził wzrokiem samochód Harper, znikający w tunelu, prowadzącym na południowe pasmo autostrady.
Mężczyzna ważący sto pięć kilogramów przy wzroście metr dziewięćdziesiąt pięć ma niewielką szansę na to, by ktoś zdecydował się gdzieś go podrzucić. Kobiety z zasady nie zatrzymywały się dla takich jak on, odbierały ich jako zagrożenie. Mężczyźni bywali równie nerwowi. Ale Reacher był wykąpany, ogolony i przyzwoicie ubrany. To zwiększało jego szanse, a na drodze nie brakowało ciężarówek prowadzonych przez potężnie zbudowanych, pewnych siebie mężczyzn.
Dojechał do Nowego Jorku w siedem godzin. Przez większość tych siedmiu godzin milczał, częściowo dlatego, że w ciężarówkach było za głośno na rozmowy, a częściowo dlatego, że nie był w nastroju do rozmów. Znów słyszał szept demona włóczęgów. „Dokąd zmierzasz?” – pytał demon. Wracam do Jodie, oczywiście. „Jasne, cwaniaku, ale dokąd jeszcze, do jasnej cholery? No, dokąd jeszcze zmierzasz? Pokopać w ogródku za domem? Pomalować cholerne ściany?”. Siedział obok zmieniających się co jakiś czas sympatycznych kierowców i czuł, jak zaciera się wspomnienie nieszczęśliwej wycieczki w wolność. Pracował nad tym, żeby się zatarło, miał wrażenie, że jest coraz bliżej sukcesu.
Ostatni odcinek podróży przejechał w ciężarówce z warzywami, dostarczającej towar z New Jersey do Greenwich Village. Przejechała Holland Tunnel z hałasem, wzmocnionym echem odbitym od ścian. Wysiadł. Przeszedł półtora kilometra Canal i Broadwayem wprost do domu, w którym mieszkała Jodie. Koncentrował się wyłącznie na tym, jak bardzo pragnie ją zobaczyć.
Miał klucz do drzwi prowadzących na klatkę schodową. Wjechał windą. Zapukał. Wizjer pociemniał i znów się rozjaśnił, i oto stała na progu, w dżinsach i koszuli, wysoka, szczupła, taka żywotna. Niczego piękniejszego nigdy nie widział.
Nie uśmiechała się.
– Cześć, Jodie – powiedział.
– W kuchni jest agent FBI.
– Czego chce?
– No właśnie. Ty mi powiedz.
Wszedł za nią do mieszkania. Poszli do kuchni. Agent okazał się niskim, młodym człowiekiem o byczej szyi, w niebieskim garniturze, białej koszuli i krawacie w paski. Rozmawiał przez telefon komórkowy, informował kogoś o tym, że Reacher właśnie wszedł.
– Czego chcesz? – spytał go Reacher.
– Proszę, niech pan zaczeka – powiedział agent. – Najwyżej dziesięć minut.
– O co chodzi?
– Dowie się pan wszystkiego. Dziesięć minut, nie więcej. Reacher miał ochotę wyjść po prostu po to, by nie posłuchać prośby, ale Jodie usiadła. W jej twarzy było coś dziwnego, coś pomiędzy troską i irytacją. Na kuchennym blacie leżał otwarty „New York Times”. Zerknął na niego, odwrócił wzrok.
– W porządku – powiedział. – Dziesięć minut.
On także usiadł. Czekali w milczeniu. Minęło prawie piętnaście minut, nie dziesięć. Rozległ się dźwięk domofonu. Agent przyłożył do ucha słuchawkę, potem wcisnął przycisk zwalniający zamek w drzwiach klatki schodowej i wyszedł na korytarz. Jodie siedziała w milczeniu, bez ruchu, jakby była gościem we własnym mieszkaniu. Reacher usłyszał jęk silnika windy. Słyszał, jak winda się zatrzymuje, jak otwierają się drzwi mieszkania. Słyszał stukot kroków na parkiecie z klonu.
Do kuchni wszedł Alan Deerfield. Miał na sobie cieńmy płaszcz przeciwdeszczowy z podniesionym kołnierzem. Poruszał się szybko, zdecydowanie, na podeszwach butów wniósł brud ulicy, zgrzytający przy każdym kroku. Czyniło go to prostacko nachalnym.
– W moim mieście jest sześć trupów – powiedział. Zobaczył „Timesa” leżącego na kuchennym blacie, podszedł, obrócił go, pokazał nagłówek. – I oczywiście mam kilka pytań.
Reacher spojrzał na niego.
– Pytań?
Deerfield odpowiedział mu identycznym spojrzeniem.
– Delikatnych.
– Więc pytaj. Skinął głową.
– Pierwsze pytanie skierowane jest do pani Jacob. Jodie poruszyła się, ale nie podniosła głowy.
– Jakie? – spytała.
– Gdzie pani była przez ostatnie kilka dni?
– Poza miastem. W interesach.
– Gdzie poza miastem?
– W Londynie. Na konferencji z klientem.
– W Londynie, w Anglii?
– W odróżnieniu od Londynu gdzie? Deerfield wzruszył ramionami.
– W Kentucky? W Ohio? Zdaje się, że jest nawet Londyn, w Kanadzie. Zdaje się, że w Ontario.
– W Londynie, w Anglii.
– Macie klientów w Londynie, w Anglii? Jodie nadal wpatrywała się w podłogę.
– Mamy klientów wszędzie. Zwłaszcza w Londynie, w Anglii, Deerfield skinął głową.
– Poleciała pani concorde’em? Tym razem Jodie podniosła wzrok.
– A tak, rzeczywiście.
– Jest szybki, prawda? Skinęła głową.
– Wystarczająco szybki.
– Ale drogi?
– Mam wrażenie, że tak.
– Nie za drogi jednak dla wspólniczki prowadzącej ważny interes.
Jodie zmierzyła go wzrokiem
– Nie jestem wspólniczką. Deerfield się uśmiechnął.
– Nawet lepiej, prawda? Jeśli opłacają przelot concorde’em kandydatce na wspólniczkę, to coś to przecież musi znaczyć. Że panią lubią, na przykład? Że wkrótce zostanie pani wspólniczką? Jeśli nie zdarzy się nic, co mogłoby w tym przeszkodzić.
Jodie milczała.
– A więc Londyn – powiedział Deerdield. – Reacher wiedział, że poleciała pani do Londynu, prawda?
Potrząsnęła głową.
– Nie wiedział. O tym mu nie powiedziałam. Na chwilę zapanowała cisza.
– Czy to był zaplanowany wyjazd? – spytał Deerfield. Jodie potrząsnęła głową.
– Nie. Wyskoczył w ostatniej chwili.
– I Reacher o nim nie wiedział.
– Odpowiedziałam już na to pytanie.
– W porządku. Informacja to władza, zawsze to mówiłem.
– Nie muszę mu mówić, dokąd jadę. Deerfield się uśmiechnął.
– Nie mówię o tym, jakie informacje dostaje Reacher. Mówię o tym, jakie informacje dostaję ja. Jakie wynikają z sytuacji. Na razie z sytuacji wynika, że nie wiedział.
– I co z tego?
– Powinien się zaniepokoić. I rzeczywiście, zaniepokoił się. Zaraz po przybyciu do Quantico chwycił za telefon. Biuro, dom, komórka. Pierwszego wieczoru, drugiego wieczoru. Telefon za telefonem. Bez skutku. Typowy zaniepokojony mężczyzna.
Jodie spojrzała na Reachera. Z troską… i jakby przepraszająco.
– Chyba rzeczywiście powinnam mu powiedzieć.
– Hej, przecież to nie moja sprawa! Nie chodzę po świecie, ucząc ludzi, jak powinny wyglądać ich związki. Dla mnie interesujące jest, że nie dzwoni. Nagle przestaje dzwonić i już. Pytanie: dlaczego? Czyżby dowiedział się, że jest pani bezpieczna w Londynie.
Jodie chciała coś powiedzieć, powstrzymała się w ostatniej chwili. Milczała.
– Rozumiem, że to odpowiedź przecząca – rzekł Deerfield. – Obawiała się pani Petrosjana, więc powiedziała ludziom w biurze, żeby nie rozgłaszali, dokąd pani jedzie. Jeśli chodzi o Reachera, mógł wiedzieć tylko tyle, że nadal jest pani w mieście. Ale on nagle przestaje się niepokoić. Nie wie, że jest pani bezpieczna w Londynie, ale może wie, że jest pani bezpieczna z jakiegoś innego powodu. Może wie, że Petrosjan niedługo już zabawi na tym świecie?