Jodie wbiła wzrok w podłogę.
– Jest cwanym facetem. Moim zdaniem poprosił jakiegoś kumpla, żeby wsadził kij w mrowisko w Chinatown, a potem usiadł sobie wygodnie i czekał, aż tongi zrobią to, co zwykły robić, kiedy ktoś je zaczepi. No i oczywiście wyobraża sobie, że jest bezpieczny. Wie, że nigdy nie znajdziemy jego pracowitego przyjaciela, liczy na to, że Chińczycy pary z gęby nie puszczą, nie ma mowy. Wie dokładnie, że kiedy starego Petrosjana popieszczą maczetą, on będzie bezpiecznie zamknięty w pokoju w Quantico. Jest cwany.
Jodie milczała.
– Ale jest bardzo pewnym siebie facetem – powiedział Deerfield. – Przestał dzwonić dwa dni przedtem, nim Petrosjan kopnął w kalendarz.
W kuchni panowała cisza. Deerfield spojrzał na Reachera.
– To co, trafiłem w dziesiątkę? Reacher wzruszył ramionami.
– A dlaczego ktoś miałby przejmować się Petrosjanem? Deerfield się uśmiechnął.
– Och, oczywiście, o tym nie piśniemy słówka. Nie możemy. Nigdy nie przyznamy że Blake choćby wspomniał coś na ten temat. Ale, jak powiedziałem pani Jacob, kto ma informacje, ten ma władzę. Muszę ze stuprocentową pewnością wiedzieć, co tu właściwie jest grane. Jeśli to ty wsadziłeś kij w mrowisko, powiedz, to może poklepię cię po ramieniu, pogratuluję dobrej roboty. Ale jeśli, przypadkiem, to jakiś poważny spór, nie możemy przejść nad tym do porządku dziennego.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedział Reacher.
– Więc dlaczego przestałeś dzwonić do pani Jacob?
– To moja sprawa.
– Nie. To sprawa nas wszystkich. Z pewnością to sprawa pani Jacob, prawda? Moja też. Dlatego powiedz mi wszystko. I nie myśl sobie, że jesteś już taki czysty jak niemowlę, Reacher. Petrosjan to była kupa gówna, wszyscy się z tym zgodzimy, ale nie przestał przez to być ofiarą. A tobie tak czy inaczej możemy załatwić całkiem przyzwoity motyw na podstawie zeznań dwojga wiarygodnych świadków tego, co tamtej nocy zdarzyło się w alejce. Nazwiemy to na przykład: „zmową przestępczą z osobą nieznaną”. Jeśli dobrze przygotujemy sprawę, grozi ci do dwóch lat i czekasz na proces. Oczywiście przysięgli mogą cię puścić, ale powiedzmy sobie szczerze: nikt z nas nie wie, do czego zdolni są przysięgli.
Reacher milczał. Jodie wstała.
– Powinien pan wyjść, panie Deerfield – powiedziała. – Ciągle jestem jego prawniczką, a to nie jest właściwe miejsce na prowadzenie tego rodzaju rozmowy.
Deerfield skinął głową. Rozejrzał się dookoła, obejrzał sobie kuchnię, jakby dopiero teraz ją zobaczył.
– Ależ oczywiście, pani Jacob. Zapewne kiedyś, w przyszłości, będziemy zmuszeni kontynuować tę rozmowę w odpowiedniejszym miejscu. Może jutro, może w przyszłym tygodniu, może w przyszłym roku? Jak słusznie zauważył pan Blake, wiemy, gdzie oboje mieszkacie.
Obrócił się w miejscu, jego buty zgrzytnęły donośnie w panującej ciszy. Słyszeli, jak idzie przez pokój dzienny, jak drzwi mieszkania otwierają się i zamykają.
– Więc wyeliminowałeś Petrosjana? – spytała Jodie.
– Nawet się do niego nie zbliżyłem – odparł Reacher. Jodie potrząsnęła głową.
– Takie gadanie zostaw dla FBI, dobrze? Zaaranżowałeś to, sprowokowałeś, załatwiłeś, jak tam to się właściwie nazywa. Wyeliminowałeś Petrosjana tak skutecznie, jakbyś stał obok niego z naładowanym pistoletem.
Reacher milczał.
– A mówiłam, żebyś tego nie robił. Reacher nadal milczał.
– Deerfield wie, że to zrobiłeś.
– Nie może nic udowodnić.
– To akurat nie ma najmniejszego znaczenia. Naprawdę nie potrafisz tego zrozumieć? Wystarczy, żeby spróbował ci to udowodnić! I wcale nie żartuje z tymi dwoma latami więzienia. Podejrzenie o udział w wojnie gangów? Z czymś takim sądy udzielą mu całkowitego poparcia. Odmowa zwolnienia za kaucją, odroczenia… oskarżyciele będą grali w jego drużynie. To nie była czcza pogróżka. Teraz ma cię w garści. Wiedziałam, że tak będzie. Uprzedzałam.
Reacher milczał.
– Dlaczego to zrobiłeś? Wzruszył ramionami.
– Jest mnóstwo powodów. Po prostu zaszła taka potrzeba. Na długą chwilę zapadła cisza.
– Czy ojciec zgodziłby się z tobą? – spytała Jodie.
– Leon? – Reacher wrócił pamięcią do fotografii w kopercie Cozo. Fotografii dzieł Petrosjana. Martwe kobiety, pokazane na zdjęciach w sam raz na rozkładówkę. Brakujące kawałki, wsadzone w nie przedmioty. – Chyba żartujesz. Leon zgodziłby się ze mną natychmiast!
– A czy posunąłby się do tego, żeby zrobić to, co ty zrobiłeś?
– Prawdopodobnie. Jodie skinęła głową.
– Rzeczywiście. Prawdopodobnie by to zrobił. Ale rozejrzyj się dookoła, dobrze?
– Na co mam patrzeć?
– Na wszystko. Co widzisz? Reacher rozejrzał się dookoła posłusznie.
– Mieszkanie – powiedział. Skinęła głową.
– Moje mieszkanie.
– Więc?
– Czy ja się tu wychowałam?
– Oczywiście, że nie.
– Więc gdzie się wychowałam? Reacher wzruszył ramionami.
– Wszędzie. W bazach. Jak ja. Jodie skinęła głową.
– Gdzie się poznaliśmy?
– Przecież wiesz gdzie. W Manili. W bazie.
– Pamiętasz ten bungalow?
– Jasne, że pamiętam. Jodie znów skinęła głową.
– Ja też. Mały, śmierdzący i wszędzie pełno karaluchów wielkich jak moje dłonie. I wiesz co? To było najwspanialsze miejsce, w jakim mieszkałam jako dziecko.
– Więc?
Gestem wskazała mu teczkę, skórzaną, pojemną, wypełnioną prawniczymi papierami, opartą o ścianę przy kuchennych drzwiach.
– Co to jest? – spytała.
– Twoja teczka.
– No właśnie. Nie strzelba, nie karabin, nie miotacz ognia.
– Więc?
– Nie korzystam z kwater bazy. Mam mieszkanie na Manhattanie. Noszę teczkę zamiast broni żołnierza piechoty.
Reacher skinął głową.
– Przecież wiem – powiedział.
– Ale czy wiesz dlaczego?
– Chyba dlatego, że chcesz.
– Dokładnie tak. Tego chcę. To był świadomy wybór, mój wybór. Dorastałam w armii tak jak ty. Mogłam wstąpić do armii, gdybym tego chciała, tak jak ty wstąpiłeś. Ale nie chciałam. Wolałam szkołę, studia prawnicze. Chciałam pracować w wielkiej firmie, zostać wspólniczką. A dlaczego?
– Dlaczego?
– Bo chciałam żyć w świecie, którym rządzą zasady.
– Armią rządzi mnóstwo zasad.
– Złych zasad, Reacher. Ja chciałam zasad cywilizowanych. Cywilizowanych!
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Chcę przez to powiedzieć, że wiele lat temu rzuciłam wojsko i nie chcę teraz do niego wrócić.
– Nie wróciłaś do wojska.
– Ale przez ciebie mam wrażenie, że wróciłam. Że wróciłam do czegoś, co jest gorsze od wojska. Choćby ta sprawa z Petrosjanem. Nie chcę żyć w świecie rządzącym się zasadami takimi jak te. I dobrze o tym wiesz.
– Więc co powinienem zrobić?
– Przede wszystkim nie powinieneś w ogóle się w to wplątywać. Tego wieczoru, w restauracji… no, powinieneś wyjść i wezwać policję. Tak tu postępujemy.
– Tu?
– W cywilizowanym świecie.
Reacher usiadł na kuchennym stołku, oparł ramiona na kuchennym blacie. Rozstawił palce, położył dłonie płasko; blat wydał mu się zimny w dotyku. Zrobiono go z jakiegoś rodzaju granitu, szarego, lśniącego, wypolerowanego tak, by ukazywał zamknięte w nim kryształki kwarcu. Krawędzie i narożniki wykończono w perfekcyjne ćwierćokręgi. Miał dwa i pół centymetra grubości i najprawdopodobniej kosztował fortunę. Był produktem cywilizacji. Należał do tego właśnie, cywilizowanego świata, którego mieszkańcy godzą się pracować czterdzieści godzin albo sto, albo i dwieście, a potem wymieniają wynagrodzenie za pracę na przedmioty, mając nadzieję, że upiększą kuchnie w swoich drogich, starych, odremontowanych budynkach, w swoich mieszkaniach, z których patrzą z wysoka na Broadway.