– Pięć godzin do Seattle – powiedziała Harper. – Wszystko zaczyna się od nowa.
– Myślałaś o geografii? – spytał ją Reacher. – Spokane to czwarty narożnik, prawda?
Harper skinęła głową.
– Mamy jedenaście możliwych lokalizacji… przypadkowych lokalizacji… a on na pierwsze cztery morderstwa wybiera cztery położone możliwie najdalej od siebie. Skrajne w zbiorze.
– Ale dlaczego? Skrzywiła się.
– Demonstruje zasięg? Reacher skinął głową.
– Moim zdaniem także szybkość. Może dlatego zredukował odstęp? Żeby zademonstrować skuteczność? Był w San Diego, a kilka dni później już bada teren w Spokane.
– Facet, którego nic nie rusza. Reacher machinalnie kiwnął głową.
– To na pewno. Pozostawia nieskalane miejsce zbrodni w San Diego, a potem, jak szaleniec, przejeżdża na północ i w Spokane zostawia następne, założę się o wszystko, że równie niepokalane. Faceta nic nie rusza. Ciekawe, kto to jest?
Harper uśmiechnęła się z goryczą.
– Nas wszystkich to cholernie ciekawi, Reacher. Problem w tym, jak się dowiedzieć.
Jesteś geniuszem, ot co. Absolutnym geniuszem, cudownym dzieckiem, nadludzkim talentem. Cztery ofiary. Raz, dwa, trzy, cztery. A ta czwarta najlepsza ze wszystkich. Sama Alison Lamarr! Przypominasz to sobie raz za razem, jakby w pamięci przewijała ci się nagrana taśma, sprawdzasz, testujesz, badasz. Ale także się tym rozkoszujesz. Bo to było do tej pory najlepsze.
Najlepsza zabawa, największa satysfakcja. I jej twarz, kiedy otworzyła te drzwi. Świtające zrozumienie, zaskoczenie, radość!
Nie było błędu. Ani jednego. Nieskazitelne przedstawienie, od początku do samiutkiego końca. To wszystko, co się stało, odgrywasz teraz w pamięci w najdrobniejszych szczegółach. Nic nie zostało choćby muśnięte, nic po tobie nie zostało. Nie pojawiło się w jej domu nic tylko ty i twój cichy głos. Teren cię wspomagał, to fakt. Wiejska okolica, odosobnienie, nikogo w promieniu wielu kilometrów. Dzięki temu była to naprawdę bezpieczna operacja. Tylko… czy nie można było lepiej się z nią zabawić? Na przykład kazać jej śpiewać? Tańczyć! Trzeba było spędzić z nią więcej czasu. Przecież nikt niczego by nie usłyszał.
Ale takich rzeczy się nie robi, bo ważny jest wzór. Wzór cię chroni. Dlatego ćwiczysz, powtarzasz w pamięci, opierasz się na tym co znane. Wzór przygotowany został z myślą o najgorszym przypadku, czyli najprawdopodobniej tej suce Stanley w jej byle domku, w byle osiedlu w San Diego. Wszędzie sąsiedzi! Małe kartonowe domki, domek na domku. Trzymać się wzoru to kluczowa sprawa. I myśleć. Myśleć, myśleć, myśleć! Planować z wyprzedzeniem. Ciągle planować. Numer cztery został już załatwiony i jasne, masz prawo się nim zachwycać, cieszyć się nim jakiś czas, smakować go, ale później musisz odłożyć numer czwarty na bok, zamknąć go w szufladzie i zacząć przygotowywać się do numeru piątego.
Podawany w samolocie posiłek doskonale pasował do lotu rozpoczynającego się o tej nieokreślonej porze dnia pomiędzy śniadaniem i obiadem, a w dodatku przecinającego wszystkie strefy czasowe, jakie nasz kontynent ma do zaoferowania. Jedno można było powiedzieć o nim z całą pewnością – nie był śniadaniem. Składał się przede wszystkim ze słodkiego ciasta, a także szynki i sera, które w nie owinięto. Harper nie była głodna, więc Reacher zjadł dwie porcje. Następnie napił się kawy. I zaczął myśleć. Myślał głównie o Jodie. „Ale czy któreś z nas chce żyć życiem tego drugiego?”. Po pierwsze, zdefiniuj swoje życie. Miał wrażenie, że jej życie łatwo zdefiniować, prawniczka, właścicielka, mieszkaniec. Kocha. Kocha jazz z lat pięćdziesiątych, kocha sztukę współczesną. Ktoś, kto chce mieć swoje miejsce na ziemi właśnie dlatego, że wie, jak to jest nie zapuścić korzeni. Jeśli na całym świecie żyje ktoś, kto powinien mieszkać na czwartym piętrze starej kamienicy na Broadwayu, otoczony muzeami, galeriami i klubami w piwnicach, to tym kimś była Jodie.
A co z nim? Co jego uszczęśliwiało? Bycie z nią, oczywiście, to go uszczęśliwiało. Bez wątpienia. Bez najmniejszych wątpliwości. Przypomniał sobie czerwcowy dzień, kiedy to ponownie wkroczył w jej życie. Samo wspomnienie wystarczyło, by znów przeżywał tę jedną chwilę, kiedy spojrzał na nią i zrozumiał, kim jest. Uczucia uderzyły go wtedy z siłą elektrycznego wstrząsu. Przeniknęły go, zalały. A teraz wróciły tylko dlatego, że o tym myślał. Nieczęsto zdarzało mu się coś takiego.
Nieczęsto, ale nie nigdy. Coś podobnego czuł kilka razy po opuszczeniu armii. Pamięta, jak wysiadał z autobusu w miasteczkach, o których nigdy nie słyszał, w stanach, których nie zdarzyło mu się odwiedzić. Pamiętał ciepło słonecznych promieni na barkach, kurz na stopach, długie, proste, ciągnące się przed nim drogi, pozornie nieskończone. Pamięta, jak odwijał pogniecione dolarówki ze zwitka, jak płacił w recepcji samotnego motelu. Pamięta ciężar starego mosiężnego klucza w ręku, stęchły zapach tanich pokoi, jęk sprężyn, kiedy padał na anonimowe łóżko. Pogodne, zaciekawione kelnerki w starych knajpach. Dziesięciominutowe rozmowy z kierowcami, biorącymi go na łebka, odpryski bliskiego kontaktu dwóch ludzi wybranych spośród zamieszkujących tę zatłoczoną planetę miliardów. Życie włóczęgi. Urok tego życia był jego częścią, wielką częścią, brakowało mu go, kiedy siedział w Garrison albo w domu z Jodie. Bardzo mu go brakowało. Mniej więcej tak bardzo, jak w tej chwili brakowało mu jej.
– Jakieś postępy? – spytała Harper.
– Co?
– Myślałeś, jak nie wiem co. Zapomniałeś o moim istnieniu.
– Doprawdy?
– O czym myślałeś? Reacher wzruszył ramionami.
– O młotach i o kowadłach. Harper wytrzeszczyła na niego oczy.
– No… przecież to nas daleko nie zaprowadzi! Myśl raczej o czymś innym, dobrze?
– Dobrze – powiedział Reacher.
Odwrócił wzrok, próbował wyrzucić z pamięci Jodie, myśleć o czymś innym.
– Obserwacja – powiedział nagle.
– I co z tą obserwacją?
– Zakładamy, że facet najpierw obserwuje domy, tak? Co najmniej przez cały dzień? Może ukrywał się już gdzieś, blisko, kiedy my tam byliśmy?
Harper zadrżała.
– Strach pomyśleć. Ale… co z tego?
– Powinniście sprawdzić wpisy gości w motelach, przeszukać sąsiedztwo. Iść za nim. Badać. Pracować w terenie, a nie próbować uprawiać magię w Wirginii, pięć pięter pod ziemią.
– Tam nie było żadnego „sąsiedztwa”. Widziałeś to miejsce. Nie mamy nad czym pracować. Ile razy mam to powtarzać?
– A ile razy ja mam powtarzać, że zawsze jest nad czym pracować.
– Jasne, jasne, jest bardzo cwany, farba, geografia, odosobnienie.
– Właśnie. Ja nie żartuję. Te cztery cechy zaprowadzą was do niego, to pewne. Blake będzie w Spokane?
Harper skinęła głową.
– Spotkamy go na miejscu.
– Więc ma robić to, co mu powiem, albo wypisuję się z tego biznesu!
– Nie przeciągaj struny, Reacher. Jesteś łącznikiem z armią, nie śledczym. A on jest bliski rozpaczy. Może cię zmusić, żebyś został w biznesie.
– Od niedawna nie ma czym mi zagrozić. Harper skrzywiła się z niesmakiem.
– Nie ciesz się, Reacher. Deerfield i Cozo ciężko pracują nad tym, żeby Chińczycy cię wrobili. Zaproszą do współpracy Urząd Imigracyjny. Poszukają nielegalnych imigrantów i w samych kuchniach znajdą ich tak z tysiąc. Jak już ich znajdą, zaczną mówić o deportacji, ale wspomną też, że odrobina współpracy i problemu nie będzie. Jak już o tym wspomną, wielcy z tongów powiedzą chłopakom, że mają mówić, co chcemy usłyszeć. Dla dobra większości, nie?