– No, to idziemy.
– Zatrzymaliśmy się tu na chwilę – powiedziała do niego Harper. – Było niesamowicie cicho. Potem podeszliśmy do drzwi. Użyliśmy kołatki.
– Było wilgotno czy sucho? Zerknęła na Reachera.
– Chyba jednak sucho. Przeświecało słońce. Nie ciepło, ale nie padał deszcz.
– Podjazd był suchy – dodał Reacher. – Nie wysuszony, ale na łupku nie było wilgoci.
– W takim razie raczej żwir wam się do butów nie przykleił?
– Raczej nie.
– No, dobrze. Podeszli do drzwi.
– Włóżcie to – powiedział Blake. Z kieszeni płaszcza wyjął rolkę dużych torebek na buty. Nałożyli je, wcisnęli krawędzie do środka, by nie utrudniały chodzenia.
– Otworzyła po tym, jak zapukałam dwa razy – tłumaczyła Harper. – Pokazałam jej legitymację przez wizjer.
– Była spięta – dodał Reacher. – Powiedziała nam, że Julia ją ostrzegła.
Blake kiwnął głową z kwaśną miną i pchnął drzwi okręconą folią nogą. Otworzyły się ze zgrzytem zawiasów; ten zgrzyt Reacher pamiętał z poprzedniej wizyty.
– Wszyscy zatrzymaliśmy się tu, w korytarzu. – Harper znowu przejęła pałeczkę. – Zaproponowała nam kawę, więc przeszliśmy do kuchni.
– Coś się zmieniło? – spytał Blake.
Reacher rozejrzał się dookoła. Ściany w sośnie, sosnowa podłoga, bawełniane zasłony w żółtą kratkę, stare sofy, lampy naftowe przerobione na elektryczne.
– Nic się nie zmieniło.
– W porządku. Kuchnia.
Przeszli gęsiego do kuchni. Podłoga pozostała wywoskowana do połysku. Szafki się nie zmieniły, piec był zimny, pusty, maszyny pod kuchennym blatem te same, nikt nie poruszył stojących na nim urządzeń. W zlewie leżały naczynia, jedna z szafek na sztućce była uchylona na kilka centymetrów.
– Widok się zmienił. – Harper wyglądała przez okno. – Było jaśniej.
– Naczynia – powiedział Reacher. – I ta szafka była zamknięta.
Natychmiast zebrali się przy zlewie. Leżały w nim talerz, szklanka, kubek, nóż i widelec. Na talerzu pozostał ślad zaschniętego jajka, w kubku resztka kawy.
– Śniadanie? – spytał Blake.
– Albo obiad – powiedziała Harper. – Jajko na grzance może być obiadem samotnej kobiety.
Blake wysunął szufladę czubkiem palca. Wypełniały ją tanie sztućce oraz trochę przypadkowych narzędzi domowych: małe śrubokręty, nożyce do cięcia przewodów elektrycznych i zdejmowania izolacji, taśma izolacyjna, bezpieczniki.
– W porządku, co teraz? – spytał Blake.
– Ja z nią zostałam. Reacher poszedł się rozejrzeć.
– Pokaż mi – zażądał Blake. Wyszedł za Reacherem na korytarz.
– Sprawdziłem salonik i pokój dzienny – powiedział Reacher. – Także okna. Uznałem, że są bezpieczne.
Blake skinął głową.
– Facet nie wchodził przez okno.
– Potem rozejrzałem się na zewnątrz. Byłem w stodole. – Najpierw pójdziemy na górę.
– Dobrze.
Reacher prowadził. Wiedział, dokąd idą. I doskonale wiedział o tym, że trzydzieści godzin temu tę samą drogę przeszedł ich facet.
– Sprawdziłem sypialnie. Jej sypialnię na końcu.
– Zróbmy to.
Przeszli przez główną sypialnię. Zatrzymali się przy drzwiach do łazienki.
– Zróbmy to – powtórzył Blake.
Zajrzeli do środka. Łazienka była nieskazitelnie czysta. Nic nie świadczyło o tym, że coś się tutaj stało… z wyjątkiem wanny. W siedmiu ósmych wypełnionej zieloną farbą, pokrywającą umięśnione ciało niskiej kobiety, unoszące się tuż pod powierzchnią. Farba zdążyła już zastygnąć w cienką błyszczącą, podkreślającą kształt zwłok warstwę. Widoczny był każdy szczegół: linia ud, brzucha, piersi. Odchylona do tyłu głowa. Podbródek i czoło. Lekko rozchylone usta, rozciągnięte w lekkim grymasie.
– Cholera! – zaklął Reacher.
– Cholera, a jakże – przytaknął Blake.
Reacher stał nieruchomo. Próbował odczytać znaki. Próbował znaleźć znaki. Nie znalazł ani jednego. Łazienka wyglądała dokładnie tak jak przedtem.
– Znalazłeś coś? – spytał Blake. Reacher potrząsnął głową.
– Nie.
– W porządku. Załatwmy otoczenie.
Zeszli ze schodów jeden za drugim, w milczeniu. Harper czekała na nich w korytarzu. Spojrzała na Blake’a wyczekująco. Blake potrząsnął głową, jakby mówił: „Na górze nic”. Reacher wyprowadził go tylnymi drzwiami na podwórko.
– Sprawdziłem okna od zewnątrz – powiedział.
– Facet nie wchodzi przez cholerne okna – powiedział znów Blake. – Wchodzi przez drzwi.
– Ale jak, do jasnej cholery? Za pierwszym razem uprzedziliście ją przez telefon, Harper świeciła odznaką i krzyczała: „FBI, FBI!”, a ona mimo to praktycznie się przed nami chowała! A kiedy wreszcie otworzyła drzwi, trzęsła się jak barani ogon! Czym ten facet ją skłonił, żeby zrobiła to, co zrobiła? Blake wzruszył ramionami.
– Przecież powtarzam ci od samego początku: te kobiety musiały go znać. Ufać mu. To ich wypróbowany przyjaciel, coś w tym rodzaju. Puka do drzwi, widzą go przez wizjer, uśmiechają się szeroko i oczywiście wpuszczają go do środka.
Wejście do piwnicy pozostało nienaruszone, razem z wielką kłódką przewleczoną przez uchwyty służące do otwierania drzwi. Brama garażowa była zamknięta, ale nie na zamek. Reacher wprowadził Blake’a do środka. Zatrzymał się w mroku. Jeep stał na miejscu, tak jak stosy pudeł. Klapy wielkiego pudła pralki były rozchylone, zwisał z nich kawałek taśmy. Warsztat wyglądał jak przedtem, podobnie ustawione na nim porządnie narzędzia. Na półkach nic nieprzestawione.
– Coś się zmieniło – powiedział Reacher.
– Co?
– Daj mi pomyśleć.
Reacher stał nieruchomo, otwierając i zamykając oczy, porównując to, co widzi, z tym, co ma w pamięci, jakby sprawdzał dwie leżące obok siebie fotografie.
– Samochód stoi w innym miejscu. Blake westchnął, nie kryjąc rozczarowania.
– Pewnie. Po waszym wyjściu pojechała do szpitala. Reacher skinął głową.
– Jest coś jeszcze.
– Co?
– Daj mi pomyśleć.
I nagle zobaczył to, czego tak pilnie szukał wzrokiem.
– O cholera – powiedział.
– Co?
– Nie zauważyłem… Przepraszam cię, Blake, ale naprawdę nie zauważyłem.
– Czego nie zauważyłeś?
– Karton od pralki automatycznej. Przecież już ma pralkę i to, na oko, całkiem nową. Jest w kuchni, pod blatem.
– Co z tego? Wyjęli ją z tego kartonu kiedyś tam, kiedy ją instalowali.
Reacher potrząsnął głową.
– Nie. Dwa dni temu był zamknięty i oklejony taśmą. Ktoś go otworzył.
– Jesteś pewien?
– Jestem pewien. To samo pudło, to samo miejsce, tylko wtedy było zamknięte, a teraz jest otwarte.
Blake podszedł kilka kroków bliżej pudła. Wyjął z kieszeni wieczne pióro, oprawką podniósł klapę z jednej strony i zajrzał do środka.
– On tu był? Reacher skinął głową.
– Tak. Zamknięty.
– Jakby właśnie go dostarczono?
– Tak.
– W porządku – powiedział Blake. – Teraz już wiemy, jak transportuje farbę. Dostarcza ją wcześniej w kartonowych pudłach na pralki automatyczne.
Siedzisz tu, czując zimno i pocąc się, i po godzinie wiesz już z pewnością, że karton został otwarty. Nikt go nie zamknął, ani ty, ani ona. Jest to fakt, nie sposób mu zaprzeczyć, za to trzeba jakoś sobie z nim poradzić.
Bo dzięki zamknięciu kartonu można zarobić na czasie. Przecież wiesz, jak pracują śledczy. Zamknięte opakowanie jakiegoś właśnie dostarczonego urządzenia domowego, stojące w piwnicy czy garażu, nie wzbudzi ich zainteresowania. Znajdzie się na samym dole listy priorytetów, ot, jeden więcej grat z tych, których wszędzie pełno. Praktycznie niewidzialny. Sprytu ci nie brakuje. Wiesz, jak ci ludzie pracują. Można bezpiecznie założyć, że podczas wstępnego śledztwa nikt go nie otworzy. Takie było twoje założenie i okazało się słuszne trzy razy z rzędu. Na Florydzie, w New Hampshire, i w Kalifornii. Pudła stały się tam zaledwie punktami w spisie inwentarza. Nikt się nimi nie interesował. Może później, kiedy pojawią się spadkobiercy, kiedy zaczną uprzątać domy, może wtedy otworzą je, znajdą puste puszki i wtedy wszystko pieprznie z hukiem, ale co z tego, kiedy będzie już za późno? Zarobisz tygodnie, może nawet miesiące.