Выбрать главу

Ale tym razem będzie inaczej. Śledczy zajrzą do garażu i zobaczą zawinięte do góry klapy. Karton tak się zachowuje, zwłaszcza gdy jest wilgotno. Klapy uniosą się i zwiną. Śledczy sprawdzą, co jest w środku, no i nie zobaczą styropianu i lśniącej białej emalii. Prawda, że jej nie zobaczą?

*

Przynieśli przenośne lampy łukowe z suburbana. Rozstawili je naprzeciw kartonowego pudła automatycznej pralki, jakby był to meteoryt z Marsa. Stali sztywno, gnąc się w pasie, jakby był radioaktywny, on i całe jego otoczenie. Gapili się, próbując rozszyfrować jego tajemnice.

Było to zwykłe kartonowe pudło standardowej wielkości, niczym nieróżniące się od tych, w które pakuje się przeróżne urządzenia przeznaczone do domowego użytku. Brązowy karton zadrukowany był na czarno. Najbardziej rzucała się w oczy nazwa producenta widniejąca na czterech ściankach; znanego producenta, zachowująca oryginalny wzór znaku firmowego. Pod nią znajdował się numer modelu i uproszczony rysunek urządzenia.

Karton oklejony był taśmą, także brązową, rozciętą teraz od góry. Wewnątrz znajdowało się wyłącznie dziesięć jedenastolitrowych puszek po farbie, ułożonych w dwie warstwy po pięć. Przykryte był wieczkami; sprawiało to takie wrażenie, jakby umieszczono je w tej pozycji po użyciu farby. Tu i ówdzie widać było na nich wgniecenia kołnierza, pozostawione przez narzędzie użyte do podważenia wieka. Każda puszka nosiła w jednym miejscu równy ślad po wypływającej z niej farbie.

Same puszki były zwykłymi metalowymi cylindrami, bez nazwy producenta, bez znaku firmowego, bez reklam jakości produktu, jego odporności na czynniki atmosferyczne czy łatwości krycia. Na każdej widniała wyłącznie nadrukowana metka z długim numerem i słowami: maskująca/zielona.

– To normalne? – spytał Blake? Reacher skinął głową.

– Standardowa polowa – powiedział.

– Kto jej używa?

– Każda jednostka wyposażona w pojazdy mechaniczne. Do drobnych napraw, zamalowywania rys. Warsztaty korzystają z większych puszek. I pistoletów natryskowych.

– Więc to nie jest rzadkość? Pokręcił głową.

– Raczej odwrotność rzadkości.

– W porządku. Wyjmijcie je – polecił Blake. Kryminalistyk w lateksowych rękawiczkach pochylił się i wyjął puszki, jedną po drugiej. Ustawił je na warsztacie. Odwinął klapy pudła, ustawił lampę tak, by rzucała światło do środka. Na spodniej ściance widniało pięć kręgów odciśniętych głęboko w kartonie.

– Kiedy je tu wkładano, były pełne – powiedział technik. Blake wycofał się z kręgu jaskrawego światła, znikł w cieniu.

Odwrócił się plecami do pudła, zapatrzył w ścianę.

– No, to… jak tu trafiło to pudło? – spytał. Reacher wzruszył ramionami.

– Sam powiedziałeś, że zostało dostarczone. Wcześniej.

– Nie przez niego.

– Nie. Musiałby pojawić się na miejscu dwukrotnie.

– Więc przez kogo?

– Przez firmę transportową. On je wysłał. Z wyprzedzeniem. FedEx, UPS, coś takiego.

– Ale dostawą zajmuje się sklep, prawda? Ciężarówka z okolicy…

– Nie tą dostawą – powiedział Reacher. – To nie przyjechało z żadnego sklepu AGD.

Blake westchnął, jakby w ten sposób uznawał, że świat oszalał. Wrócił w krąg światła. Dokładnie obejrzał pudło. Obszedł je dookoła. Na jednej ze ścian widać było uszkodzenie; wyrwana wierzchnia warstwa kartonu miała kształt mniej więcej kwadratu, pod nią widać było drugą, szorstką warstwę. Kąt, pod którym padało światło, tylko podkreślał tę szorstkość.

– Dokumenty przewozowe – powiedział Blake.

– Tu była pewnie jedna z tych małych plastikowych kopert – powiedział Reacher. – No wiesz, „Załączone dokumenty”.

– I gdzie teraz jest? Kto ją oderwał? Przecież nie firma transportowa. Oni ich nie odrywają!

– On ją oderwał. Później. Żebyśmy nie mogli pójść tym tropem.

Reacher umilkł. Zorientował się, że powiedział „my”. „Żebyśmy nie mogli pójść tym tropem”, a nie „Żebyście nie mogli pójść tym tropem”. Blake też to zauważył, spojrzał na niego dziwnie.

– Ale… jak tę przesyłkę odebrano? – spytał. – Powiedzmy, że jesteś Alison Lamarr, siedzisz sobie w domu, a tu nagle UPS, FedEx czy coś tam pojawia się z pralką, której wcale nie zamawiałeś. Nie przyjąłbyś przesyłki, prawda?

– Może przyszła, kiedy nie było jej w domu? – powiedział Reacher. – Może wtedy, kiedy była w szpitalu, u ojca? Może kierowca tylko dostarczył ją do garażu?

– Tak bez pokwitowania? Reacher znów wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Nigdy nie dostarczano mi pralki. Przypuszczam, że czasami nie potrzeba pokwitowania. Facet zamawiający wysyłkę prawdopodobnie zaznaczył, że podpis odbiorcy nie jest wymagany.

– Dobrze. Więc Lamarr wjeżdża do garażu. Widzi pudło, nie? Zaraz po powrocie do domu!

Reacher skinął głową.

– Widzi, owszem. Jest wystarczająco duże.

– I co dalej?

– Dzwoni do UPS, FedExu czy gdzieś tam. Może sama odrywa kopertę? Zabiera ją do domu, żeby podać im dane przez telefon.

– Dlaczego go nie otworzyła?

Reacher się skrzywił.

– Skoro to przesyłka nie do niej, dlaczego miałaby ją otwierać? Tyle by na tym zyskała, że musiałaby ją znowu zamykać.

– Powiedziała coś o tym tobie i Harper? Może wspomniała o jakiejś przypadkowej dostawie?

– Nie. Pewnie nie powiązała z sobą tych spraw. Pomyłki się zdarzają prawda? Są częścią życia.

Blake skinął głową.

– No, jeśli w domu coś się zachowało, z pewnością to znajdziemy. Kryminalistycy spędzą tu sporo czasu. Wejdą zaraz po koronerze.

– Koroner nic nie znajdzie – powiedział Reacher. Blake spojrzał na niego ponuro.

– Tym razem będzie musiał.

– Musicie zrobić to inaczej. – Reacher bardzo uważał, żeby mówić „wy”. – Powinniście zabrać całą wannę. Przetransportować ją do jakiegoś wielkiego laboratorium w Seattle. A może nawet do Quantico?

– Jak mamy wyjąć całą cholerną wannę?

– Zwalcie ścianę. Zdejmijcie dach. Użyjcie dźwigu. Blake milczał. Musiał to sobie przemyśleć.

– No… to nie jest niemożliwe. Oczywiście będzie konieczne pozwolenie. Ale to teraz dom Julii, biorąc pod uwagę okoliczności… tak mi się wydaje. Zdaje się, że jest najbliższą krewną.

Reacher skinął głową.

– Więc zadzwoń do niej. Spytaj o pozwolenie. Niech ci je da. I niech sprawdzi raporty terenowe z pozostałych trzech miejsc. Dostawa może być sprawą jednorazową, ale jeśli nie, zmienia wszystko.

– Jak zmienia wszystko?

– Tak, że nasz facet nie musi już dysponować czasem koniecznym do wożenia farby po całym kraju. To może być każdy korzystający z połączeń lotniczych, pojawiający się i znikający, jak mu się podoba.

Blake wrócił do suburbana, by zadzwonić w kilka miejsc. Harper podeszła do Reachera. Poprowadziła go pięćdziesiąt metrów dalej, do miejsca, gdzie agenci z biura w Spokane znaleźli ślady opon na poboczach drogi. Zrobiło się ciemno, toteż oglądali je przy latarkach. Wyodrębnili cztery. Na pierwszy rzut oka było jasne, co się stało. Ktoś wjechał przodem na lewe pobocze, obrócił kierownicę, przejechał drogę tyłem i wjechał na prawe, po czym pojechał tam, skąd przyjechał. Ślady przednich opon miały kształt wachlarzy, zamazały się przy zawracaniu, ale tylne zachowały się dobrze. Nie były ani szerokie, ani szczególnie wąskie.