Выбрать главу

– Najprawdopodobniej samochód osobowy średniej wielkości – powiedział jeden z facetów ze Spokane. – Opony radialne w dobrym stanie, być może sto dziewięćdziesiąt pięć na siedemdziesiąt, koło zapewne czternastocalowe. Markę opon ustalimy po bieżniku. Zmierzymy szerokość między śladami, może to nam pozwoli zidentyfikować markę i model samochodu?

– Myślisz, że to on? – spytała Harper. Reacher skinął głową.

– A kto? Pomyśl tylko. Ktokolwiek szukający kogoś po adresie widzi dom sto metrów wcześniej, więc zwalnia, żeby odczytać numer ze skrzynki pocztowej, a potem się zatrzymuje. Jeśli nawet przejedzie te parę metrów za daleko, to się po prostu cofa. Nikt nie pojedzie aż pięćdziesiąt metrów dalej i nie zawróci, ukryty za zakrętem. To nasz facet. Jest ostrożny. Sprawdzał okolicę. To był on. Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.

Zostawili ludzi ze Spokane rozstawiających miniaturowe wodoszczelne namiociki nad śladami i wrócili do domu. Blake czekał na nich przy swym suburbanie, podświetlony od tyłu przez lampkę w samochodzie.

– Na listach z trzech wcześniejszych miejsc mamy kartony po artykułach AGD – oznajmił. – Nie wiem, co w nich jest. Nikomu nie przyszło do głowy zajrzeć do środka. Miejscowi agenci to sprawdzą, już ich wysłaliśmy. Potrwa to z godzinę. A Julia powiedziała, że w porządku, możemy wyrywać wannę. Mam wrażenie, że będę potrzebował do tego fachowców.

Reacher machinalnie skinął głową. Nagle przyszła mu do głowy nowa myśl.

– Ściągnij listę tych jedenastu kobiet. Zadzwoń do siedmiu, których jeszcze nie dopadł. Zadaj im jedno pytanie.

Blake spojrzał na niego dziwnie.

– Jakie pytanie? „Halo, czy pani jeszcze żyje?”.

– Nie. Zapytaj, czy któraś z nich nie dostała niespodziewanej przesyłki. Jakiegoś domowego urządzenia, którego nie kupowała. Jeśli ten facet przyspieszył, następna kobieta może wkrótce zginąć.

Blake patrzył na niego jeszcze przez chwilę, a potem skinął głową, sięgnął do suburbana, ujął słuchawkę samochodowego telefonu.

– Niech Poulton się tym zajmie – dodał Reacher. – Dla Lamarr to zbyt osobiste.

Blake nic nie powiedział, tylko patrzył, ale i tak zażądał rozmowy z Poultonem. Wyjaśnił mu, o co chodzi. Zajęło mu to niespełna minutę.

– A teraz czekamy – powiedział.

*

– Pułkowniku? – powiedział kapral.

Lista leżała w szufladzie, szuflada była zamknięta. Pułkownik siedział nieruchomo przy biurku, wpatrzony w elektryczny półmrok swego pokoju bez okien, nie skupiając się na niczym szczególnym, myśląc, próbując odzyskać równowagę. Najlepszym sposobem odzyskania równowagi byłaby rozmowa z kimś, o tym pułkownik wiedział doskonale. Podzielić się problemem to mieć pół problemu. Tak to działa w ramach wielkiej instytucji, na przykład armii. Ale, rzecz jasna, nie mógł z nikim porozmawiać, nie o tym. Uśmiechnął się z goryczą. Patrzył w ścianę. Myślał. Wiara w siebie. To załatwi sprawę. Tak bardzo koncentrował się na odzyskaniu wiary w siebie, że nie usłyszał pukania do drzwi. Potem uświadomił sobie, że to pukanie musiało się powtórzyć i to nieraz i był zadowolony, że lista jest w biurku, ponieważ kiedy kapral wszedł do pokoju, nie mógłby już jej ukryć. Nic nie mógłby zrobić. Siedział nieruchomo i chyba wyglądał dziwnie, ponieważ kapral natychmiast się zaniepokoił.

– Pułkowniku? – powtórzył.

Pułkownik milczał. Nie odrywał spojrzenia od ściany.

– Pułkowniku?

Pułkownik poruszył głową z wysiłkiem, jakby ważyła tysiąc ton.

– Samochód czeka – oznajmił kapral.

*

Siedzieli w suburbanie. Minęło półtorej godziny. Wieczór powoli przechodził w noc, robiło się bardzo zimno. Na szybie od zewnątrz osiadała gęsta wieczorna rosa, od wewnątrz zaś równie gęsta para ich oddechów. Nie rozmawiali. Świat wokół nich cichł powoli, tylko od czasu do czasu, przez rozrzedzone górskie powietrze, biegł ku nim groźny głos jakiegoś zwierzęcia. Poza tym nic nie słyszeli.

– To nie miejsce do życia – burknął Blake.

– Ani do umierania – powiedziała Harper.

*

W końcu odzyskujesz równowagę, odprężasz się. Przecież masz wielki talent. Wszystko zostało przygotowane i zrobione z kopią zapasową. Zabezpiecza cię podwójnie i potrójnie. Kolejne warstwy maskujące. Wiesz, jak pracują śledczy. Wiesz, że nie znajdą nic poza tym, co samo rzuci się im w oczy. Nie dowiedzą się, skąd pochodzi farba. Ani kto ją kupił. Ani kto ją dostarczył. Wiesz, że się tego nie dowiedzą. Wiesz, jak pracują ci ludzie. Jak na nich, masz sprytu aż za wiele. O wiele za wiele. Toteż możesz się odprężyć.

Ale czujesz też rozczarowanie. Bo zdarzył ci się błąd. No i farba sprawiała ci kupę frajdy. Najprawdopodobniej nie możesz już jej użyć. Może wymyślisz coś jeszcze lepszego? Bo jedna rzecz jest pewna. Za cholerę nie potrafisz przestać.

*

W suburbanie zadzwonił telefon; w panującej wokół ciszy jego elektroniczny sygnał był bardzo głośny. Blake zdjął słuchawkę z uchwytu. Reacher słyszał tylko niewyraźny, mówiący coś szybko głos. Nie kobiecy, męski. A więc to Poulton, nie Lamarr. Blake słuchał skupiony, nieruchomo wpatrując się w przestrzeń. Potem odłożył słuchawkę. Gapił się w przednią szybę.

– No i co? – spytała Harper.

– Nasi lokalni agenci wrócili do sprawy. Sprawdzili kartony. Wszystkie były zamknięte jak nowe. I tak je otworzyli. W każdym znaleźli dziesięć puszek farby. Dziesięć pustych puszek. Jak te, które my znaleźliśmy.

– Ale pudła były zamknięte? – spytał Reacher.

– Najpierw je otworzono, a potem znowu zamknięto – odparł Blake. – Jak się człowiek bliżej przyjrzy, to zobaczy. Po wszystkim facet zaklejał pudła.

– Sprytnie – zauważyła Harper. – Wiedział, że zamknięte pudła nie zwrócą uwagi.

Blake skinął głową.

– Bardzo sprytnie. On wie, jak myślimy.

– Ale nie jest już taki całkiem sprytny – powiedział Reacher. – Bo gdyby był, toby nie zapomniał zamknąć i tego. Zrobił pierwszy błąd.

– Ma taką skuteczność, że muszę uznać go za sprytnego – powiedział Blake.

– Nie zostawił dokumentów przewozowych? – spytała Harper.

Blake potrząsnął głową.

– Zdarł wszystkie.

– To się trzyma kupy.

– Czyżby? – spytał ją Reacher. – No to wytłumacz mi, dlaczego tu pamiętał o zdarciu dokumentów, ale zapomniał o zamknięciu pudła.

– Może ktoś mu przerwał?

– Kto? Nie jesteśmy na Times Square.

– Co chcesz powiedzieć? Może to, że nie jest taki sprytny, jak ci się wydawało? To, jaki jest sprytny, było dla ciebie strasznie ważne. Chciałeś użyć tego jego sprytu, żeby udowodnić, że wszyscy się mylimy.

Patrząc na nią, Reacher skinął głową.

– Tak. Wszyscy się mylicie. – Odwrócił się do Blake’a. – Musimy porozmawiać o motywie tego faceta.

– Później – powiedział Blake.

– Nie, teraz. To ważne.

– Później. Nie znasz jeszcze naprawdę dobrej nowiny.

– Na przykład jakiej?

– Chodzi o ten drugi drobiazg, który wpadł ci do głowy. W samochodzie zapadła cisza.

– O cholera! – powiedział nagle Reacher. – Jedna z tych kobiet dostała przesyłkę, tak?