– Cześć – powiedziała Harper.
– No cóż… wejdźcie.
Nadal trzymała dłoń na klamce. Stała na progu, lekko pochylona. Nie chciała się cofnąć. Harper weszła do domu, Reacher szedł tuż za nią. Drzwi zamknęły się za nimi.
Stali w korytarzu niewielkiego, bardzo przyzwoitego domu, świeżo odmalowanego, gustownie umeblowanego. Bardzo czystego i obsesyjnie porządnego. Ten dom rzeczywiście był domem, ciepłym i przytulnym. Bardzo osobistym. Na podłodze leżały wełniane dywaniki. Meble były odnowionymi antykami z lśniącego mahoniu. Na ścianach wisiały obrazy. I gdzie spojrzałeś, stały wazony z kwiatami.
– Złocienie – powiedziała Scimeca. – Sama je uprawiam. Podobają ci się?
Reacher skinął głową.
– Podobają – powiedział. – Chociaż nawet nie znałem tej nazwy.
– Ogrodnictwo to moje nowe hobby. Spróbowałam… i wpadłam z głową. Wskazała palcem frontowy salon.
– Tak samo z muzyką – powiedziała. – Chodź, zobacz. Pokój miał ściany pokryte stonowaną tapetą i błyszczącą drewnianą podłogę. W rogu naprzeciw drzwi stał koncertowy fortepian z pudłem pokrytym błyszczącym fornirem. Niemiecka nazwa producenta wypisana została mosiężnymi literami. Przy klawiaturze stał duży stołek, obity elegancką, czarną tłoczoną skórą. Klapa była otwarta, na składanej półeczce stały nuty; gęsta masa czarnych znaczków na sztywnym kremowym papierze.
– Chcesz czegoś posłuchać? – spytała Scimeca.
– Jasne – powiedział Reacher.
Usiadła do fortepianu. Położyła dłonie na klawiszach. Po sekundzie powietrze wypełnił smutny, minorowy akord; ciepły, cichy dźwięk przeszedł w pierwsze akordy Marsza żałobnego.
– Nie znasz czegoś pogodniejszego? – spytał Reacher.
– Nie czuję się pogodnie – odparła Scimeca.
Jednak spełniła jego prośbę. Rozpoczęła Sonatą księżycową.
– Beethoven – wyjaśniła.
Pokój wypełniły pasaże. Trzymała stopę na pedale, dźwięk był stłumiony, cichy. Reacher patrzył przez okno na rośliny, szare w świetle księżyca. Sto pięćdziesiąt kilometrów na zachód stąd rozpościerał się ogromny, milczący ocean.
– Tak lepiej – powiedział.
Scimeca grała do końca pierwszej części, adagia, najwyraźniej z pamięci, bo nuty przed nią podpisane były nazwiskiem Chopina. Jej dłonie zastygły na klawiaturze, póki nie ucichł ostatni dźwięk.
– Pięknie – chwalił Reacher. – Więc u ciebie wszystko w porządku?
Scimeca obróciła się na stołku. Spojrzała mu prosto w oczy.
– Chodzi ci o to, czy u mnie wszystko w porządku po tym, kiedy zostałam zbiorowo zgwałcona przez trzech facetów, którym miałam powierzyć życie? Reacher skinął głową.
– Mam wrażenie, że mniej więcej o to mi chodziło.
– Już mi się wydawało, że wyszłam z dołka, przynajmniej na tyle, na ile to możliwe, ale właśnie dowiedziałam się, że jakiś szaleniec gotów jest mnie zabić za to, że się poskarżyłam. To mnie nieco przygnębiło, rozumiesz?
– Dostaniemy go. – Harper przerwała zapadłą nagle ciszę. Scimeca tylko na nią spojrzała.
– To co, możemy zobaczyć tę nową pralkę, którą masz w piwnicy? – spytał Reacher.
– Ale to nie jest pralka, prawda? Pytam, bo nikt mi niczego nie mówi.
– Prawdopodobnie jest to farba – powiedział Reacher. – W puszkach. Maskująca zielona, produkowana dla wojska.
– Dlaczego farba?
– Sprawca zabija, wrzuca ofiary do wanny i zalewa je farbą.
– Dlaczego?
Reacher wzruszył ramionami.
– Dobre pytanie. Całe mnóstwo jajogłowych próbuje na nie odpowiedzieć właśnie w tej chwili.
Scimeca skinęła głową i znów spojrzała na Harper.
– Jesteś jajogłowa?
– Nie, proszę pani. Jestem tylko agentką.
– Ktoś cię kiedyś zgwałcił? Harper potrząsnęła głową.
– Nie, proszę pani. Nie zgwałcił.
– Oby tak dalej. Nie daj się zgwałcić, to moja rada. Zapadła cisza.
– To zmienia życie – powiedziała Scimeca. – W każdym razie cholernie zmieniło moje. Ogrodnictwo i muzyka. Zostało mi tylko to.
– To dobre hobby.
– To domowe hobby. Albo jestem w tym pokoju, albo w zasięgu wzroku mam drzwi frontowe domu. Rzadko wychodzę, nie lubię spotykać się z ludźmi. Więc… przyjmij moją radę i nie daj się zgwałcić.
Harper skinęła głową.
– Będę uważać – obiecała.
– Piwnica – powiedziała Scimeca.
Przeszli za nią z salonu do drzwi pod schodami. Były to stare drzwi z sosnowych desek, wielokrotnie malowanych. Za nimi znajdowały się wąskie schody. Zimne powietrze pachniało benzyną i gumą.
– Musimy przejść przez garaż – wyjaśniła Scimeca.
W garażu stał nowy samochód, długi, nisko zawieszony chrysler w złotym kolorze. Minęli go, idąc gęsiego. Scimeca otworzyła kolejne drzwi, umieszczone w ścianie garażu. Owiał ich stęchły zapach piwnicy. Pociągnęła za linkę, zapaliło się ciepłe żółte światło.
– No, jesteśmy.
Piwnicę ogrzewał piec centralnego ogrzewania. Była to duża, prostokątna piwnica, o ścianach zabudowanych półkami. Izolacja z włókna szklanego przeświecała pomiędzy belkami stropowymi. Przewody ogrzewania wiły się między deskami podłogowymi. A pośrodku, pod kątem do ścian, stało pudło, które wyglądało bardzo nieporządnie na tle równych rzędów metalowych regałów. Dokładnie takie, jakie mieli już okazję widzieć: ten sam rozmiar, taki sam brązowy karton, czarny druk, rysunek, nazwa producenta. Oklejone lśniącą brązową taśmą sprawiało wrażenie nietkniętego.
– Masz nóż? – spytał Reacher.
Scimeca ruchem głowy wskazała część warsztatową. Do ściany przykręcony był uchwyt z kołkami, na których wisiały narzędzia. Z jednego z kołków Reacher zdjął nóż do cięcia linoleum; zrobił to ostrożnie, bo doświadczenie mówiło mu, że przy okazji na ogół wyrywa się i kołek. Okazało się jednak, że nie ten. Dopiero teraz zauważył, że w tej piwnicy wszystkie umocowane były do podstawy dodatkowym plastikowym pierścieniem.
Z nożem w ręku podszedł do pudła. Przeciął taśmę. Odwrócił nóż, podważył rączką klapy. Zobaczył pięć metalowych, błyszczących żółto kręgów, wieczek puszek farby, świecących odbitym światłem. Podłożył rękojeść noża pod kabłąk jednej z nich, podniósł ją na wysokość oczu, przyjrzał się jej dokładnie. Obrócił w świetle. Zwykła metalowa puszka, bez żadnych ozdób z wyjątkiem małej białej nalepki z długim numerem i słowami: maskująca/zielona.
– Widywaliśmy takie w swoim czasie – powiedziała Scimeca. – Prawda, Reacher?
Reacher skinął głową.
– Trochę – przyznał.
Odstawił puszkę do pudła. Nożem złożył klapy, po czym odwiesił go porządnie, na miejsce. Spojrzał na Scimecę.
– Kiedy dostałaś przesyłkę? – spytał.
– Nie pamiętam.
– Mniej więcej?
– Nie wiem. Jakieś kilka miesięcy temu.
– Kilka miesięcy? – zdziwiła się Harper. Scimeca skinęła głową.
– Przypuszczam. Naprawdę nie pamiętam.
– To nie ty zamawiałaś pralkę? – spytał Reacher. Potrząsnęła głową.
– Już mam pralkę. Stoi tam.
Wskazała palcem. W rogu piwnicy znajdowała się pralnia: pralka, suszarka, zlew, czyściutka wykładzina w rogu. Na blacie stały białe plastikowe pojemniki i butelki z detergentami, ustawione równo, porządnie.
– Takie rzeczy na ogół się pamięta – powiedział Reacher. – Ty nie pamiętasz?
– Chyba po prostu założyłam, że to mojej współlokatorki – odparła Scimeca.
– Masz współlokatorkę?
– Miałam. Wyprowadziła się parę tygodni temu.
– I uznałaś, że to jej pralka?
– Dla mnie to miało sens. Urządza się u siebie, więc będzie potrzebowała pralki, nie?