Reacher potrząsnął głową, ale uprzedziła go Lamarr. Siedziała pochylona, bębniąc palcami w blat stołu. Jej oczy płonęły. Wróciła do życia, panowała nad sytuacją.
– Nie. Myślcie, ludzie! Myślcie wielotorowo! Niebyły ofiarami napastowania i świadkami. Stały się ofiarami napastowania, ponieważ były świadkami. Jesteś wojskowym kanciarzem i masz w swojej jednostce kobietę, która nie chce odwrócić wzroku, kiedy twoim zdaniem powinna. Co z tym robisz? Pozbywasz się jej, to oczywiste. A jaki jest najprostszy sposób? Sprawić, żeby czuła się niepewnie. Napastować ją.
Znów zapadła cisza. Blake znowu potrząsnął głową.
– Nie, Julio. Reacherowi tylko się wydaje. Nic więcej. Ciągle za dużo tu przypadkowości. Powiedz mi, jakie są szansę, że wieczorem, w alejce przy jakiejś tam restauracji, trafił akurat na ślad kantu, przez który giną nasze ofiary? Milion do jednego. Minimum.
– Miliard do jednego – poprawił go Poulton. Lamarr wpatrywała się w nich nieruchomym spojrzeniem.
– Myśl, na litość boską! Z pewnością nie twierdzi, że przypadkiem wpadł na ten sam kant. To musiało być co innego. Ile jest przekrętów w armii? Setki? Mam rację?
Reacher skinął głową.
– Masz. Ta sprawa z restauracji sprawiła tylko, że zacząłem myśleć w ten sposób. Ogólnie. To wszystko.
I znów zapadła cisza. Twarz Blake’a mocno się zaczerwieniła.
– Setki kantów? W armii? To w czym ma to nam pomóc? Setki kantów, setki wplątanych w kanty żołnierzy, jak mamy znaleźć tego właściwego? Igła w stogu siana! Robota na trzy lata, a my mamy trzy tygodnie!
– A co z farbą? – spytał Poulton. – Gdyby likwidował świadków, toby po prostu podchodził do nich i strzelał w łeb z dwudziestkidwójki z tłumikiem. Nie bawiłby się w te wszystkie sztuczki. Rytuał jest klasycznym elementem seryjnych zabójstw.
Reacher spojrzał na niego.
– Właśnie. Wyprowadzacie motyw ze sposobu popełnienia przestępstwa. Pomyśl chwilę. Gdyby każda z nich dostała w głowę z dwudziestkidwójki z tłumikiem, co byście pomyśleli?
Poulton nie odpowiedział, ale po jego oczach widać było, że nadal ma wątpliwości. Blake wyprostował się, położył ręce na stole.
– Nazwalibyśmy je egzekucjami – powiedział. – Nie zmieniłoby to naszej oceny motywu.
– Nie. Bądź uczciwy. Sądzę, że bylibyście nieco bardziej otwarci. Zarzucilibyście sieć szerzej. Jasne, rozważylibyście sprawę napastowania, ale wzięlibyście pod uwagę też kilka innych rzeczy. Takich zwykłych. Kula w łeb, i zaczynacie się zastanawiać nad mniej wyszukanymi powodami.
Blake siedział nieruchomo. Wahał się. Milczał.
– Kula w łeb nie jest czymś niezwykłym, prawda? – powiedział Reacher. – Biorąc pod uwagę waszą pracę. Dlatego szukalibyście normalnych powodów. Jak eliminacja świadków przestępstwa. Kula w łeb i moim zdaniem już siedzielibyście po uszy we wszystkich armijnych kantach, szukając skutecznego opiekuna któregoś z nich. Ale facet odbił waszą piłkę, ozdabiając morderstwa całym tym malowniczym gównem. Ukrył prawdziwy motyw. Postawił zasłonę dymną. Wprowadził was na pole pokręconej psychologii. Manipuluje wami, bo jest bardzo cwany.
Blake milczał nadal.
– Nie musiał się mocno napracować – dodał Reacher.
– To tylko spekulacje – powiedział Blake. Reacher skinął głową.
– Oczywiście, że spekulacje. Sam mówiłem, że nawet nie pomysł. Ale tym właśnie się tu zajmujecie, nie? Siedzicie tu dniami i nocami, aż portki wam świecą na tyłkach, rozważając mnóstwo pomysłów, które nie są nawet pomysłami.
W sali zapanowała cisza.
– Przecież to gówno warte – przerwał ciszę Blake. Reacher jeszcze raz skinął głową.
– Owszem, może? Ale z drugiej strony może i nie? Może jakiś facet w armii robi grubszą kasę na przekręcie, o którym te kobiety coś wiedziały? I kryje się za napastowaniem seksualnym, robiąc z zabójstw psychodrame. Wiedział, jak chętnie w to wejdziecie. Wiedział, że może sprawić, byście zaczęli szukać nie tam, gdzie powinniście. Bo jest bardzo cwany.
Nikt się nie odezwał.
– Wasza kolej – powiedział Reacher. Nikt się nie odezwał.
– Julio? – przerwał milczenie Blake.
Lamarr nie odpowiedziała od razu, ale po chwili skinęła głową.
– To prawdopodobny scenariusz. Może nawet bardziej niż prawdopodobny. Całkiem możliwe, że Reacher ma absolutną rację. Na tyle możliwe, że moim zdaniem powinniśmy to natychmiast sprawdzić, nie szczędząc środków.
Znów zapadła cisza.
– Sądzę, że nie powinniśmy już marnować czasu – szepnęła Lamarr.
– Ale on się myli – powiedział Poulton. – Grzebał w papierach, głos miał donośny, radosny. – Caroline Cooke to dowód, że nie ma racji. Wyższy oficer, praca biurowa. Nigdy nie miała nic wspólnego z bronią, magazynem czy kwatermistrzostwem.
Reacher milczał. Ciszę przerwał hałas przy drzwiach. Otworzyły się i do sali niemal wbiegł bardzo zaabsorbowany Stavely. Miał na sobie fartuch laboratoryjny. Na przegubach dłoni widać było zielone pasy od farby, sięgającej poza mankiety rękawiczek. Lamarr dostrzegła te plamy i zbladła tak, że jej twarz stała się bielsza od fartucha. Patrzyła na nie długą chwilę, po czym zamknęła oczy i zachwiała się, jakby miała stracić przytomność. Kurczowo chwyciła krawędź stołu. Białe, rozpostarte palce trzymały go tak mocno, że napięte ścięgna, drżały jak wibrujące przewody elektryczne.
– Chcę iść do domu – powiedziała. Sięgnęła pod stół, podniosła torbę, przerzuciła pasek przez ramię. Odsunęła krzesło. Wstała. Powoli, chwiejnie podeszła do drzwi. Cały czas przyglądała się śladom związanym z ostatnimi chwilami życia siostry, rozsmarowanych na przegubach wielkich dłoni Stavely’ego. Idąc, obracała głowę, by nie tracić ich z oczu. Wreszcie, z wysiłkiem, zdołała oderwać od nich wzrok. Otworzyła drzwi. Wyszła, pozwalając, by zamknęły się za nią z trzaskiem.
– Co? – spytał Blake.
– Wiem, jak je zabija – oznajmił Stavely. – Tylko że jest z tym pewien problem.
– Jaki?
– To niemożliwe.
20
– Poszedłem na skróty – tłumaczył Staveły. – Macie o tym pamiętać, jasne? Cholernie się spieszycie, sądzimy, że stosuje spójny modus operandi, więc tylko sprawdziłem, na jakie pytania nie odpowiedziały pierwsze trzy ofiary. Chodzi mi o to, że wszyscy wiemy, jak tego nie robi, racja?
– Nie mamy pojęcia, jak zabija – powiedział Blake.
– Właśnie. Brak śladów uderzenia tępym narzędziem, ran od broni palnej, ran kłutych, duszenia, trucizny.
– To jak on to robi?
Stavely okrążył stół. Usiadł na wolnym krześle, zachowując dystans, trzy krzesła od Poultona, dwa od Reachera.
– Utopiła się? – spytał Poulton. Lekarz potrząsnął głową.
– Nie utopiła. Poprzednie trzy też nie. Zajrzałem w jej płuca. Czyściuteńkie.
– To jak to robi? – powtórzył Blake.
– Tak, jak już wam tłumaczyłem. Zatrzymuje albo akcję serca, albo dopływ krwi do mózgu. No więc najpierw obejrzałem serce. Idealne. Ani śladu uszkodzenia. Jak u poprzednich trzech. A to były bardzo sprawne kobiety. Miały serca jak dzwony. Łatwiej jest rozpoznać uszkodzenia takich serc. U starszych ludzi, z problemami, z wcześniejszymi uszkodzeniami, no wiecie, z nalotami lub bliznami po chorobach, te stare mogą ukrywać nowe. Ale to były serca bez zarzutu, jak u sportowców. Jakikolwiek uraz byłby widoczny na kilometr. Nie było urazu. Czyli nie zatrzymał serca.
– No i? – spytał Blake.
– Pozbawił je tlenu. Nic więcej nam nie pozostaje.
– Jak?
– Dobre pytanie, prawda? Najważniejsze. Teoretycznie mógł uszczelnić łazienkę, wypompować tlen i na jego miejsce wprowadzić jakiś obojętny gaz.