Выбрать главу

Blake potrząsnął głową.

– To absurd – powiedział.

– Oczywiście, że absurd. Potrzebowałby specjalnego wyposażenia, pomp, zbiorników z gazem. I zawsze coś zostałoby w tkankach, a już z całą pewnością w płucach. Nie ma takiego gazu, którego byśmy nie wykryli.

– Tak więc?

– Zablokowanie dróg oddechowych. To jedyna możliwość.

– Sam pan powiedział, że nic nie wskazuje na uduszenie, doktorze.

Stavely skinął głową.

– Nic – przytaknął. – I to mnie właśnie zainteresowało. Uduszenie wiąże się zazwyczaj z potężnymi urazami szyi. Zasinienia, krwawienie wewnętrzne, widać je dosłownie na kilometr. To samo z garotą.

– Ale?

– Istnieje coś, co nazywa się „łagodnym uduszeniem”.

– „Łagodnym”? – zdziwiła się Harper. – Jakie ohydne określenie.

– Co to takiego? – spytał Poulton.

– Facet z potężnymi ramionami. Miękko wyłożony rękaw płaszcza. Łagodny ciągły nacisk. To by załatwiło sprawę.

– I tak to zrobił? – spytał Blake. Stavely potrząsnął głową.

– Nie. Nie tak. Nie chodzi o widoczne ślady, ale żeby dokonać dzieła, trzeba spowodować jakieś obrażenia wewnętrzne.

Złamanie kości gnykowej na przykład, a już z całą pewnością pęknięcie. Uszkodzenia więzadeł. To bardzo delikatna okolica. Weźmy choćby krtań.

– Podejrzewam, że zaraz usłyszę, że nie było uszkodzeń – powiedział Blake.

– Żadnych poważnych uszkodzeń. Kiedy ją spotkaliście, miała może katar?

Zadał pytanie Harper, ale to Reacher odpowiedział:

– Nie.

– Ból gardła?

– Nie.

– Chrypkę?

– Mnie wydawała się całkiem zdrowa.

Stavely skinął głową. Sprawiał wrażenie zadowolonego.

– Gardło ma bardzo lekko opuchnięte. Tak, jakby właśnie wychodziła z kataru. Mogła to zrobić odrobina wydzieliny albo bardzo łagodny wirus, paciorkowiec. Dziewięćdziesiąt dziewięć razy na sto po prostu bym to zignorował. Ale… pozostałe trzy miały to samo. Trochę za duża zbieżność.

– Co to właściwie znaczy? – spytał Blake.

– To znaczy, że wepchnął im coś do gardła. W sali znów zapanowała cisza.

– Do gardła? – powtórzył Blake. Stavely skinął głową.

– Tak przypuszczam. Coś miękkiego, co weszłoby na miejsce bez problemu, a potem trochę się rozszerzyło. Choćby gąbkę. W łazience była gąbka?

– W Spokane nie widziałem. Poulton znów przerzucił papiery.

– W spisie nie ma niczego.

– Może je zabrał? – wtrąciła Harper. – Jak ubrania?

– Łazienki bez gąbek… – rzekł Blake tonem zastanowienia. – To tak jak pies, który nie szczeka.

– Nie – zaprotestował Reacher. – Nie widziałem gąbki w łazience podczas pierwszej wizyty.

– Jesteś pewien? – spytał Blake.

– Całkowicie.

– Może przynosi je ze sobą? – powiedziała Harper. – Ma jakieś ulubione?

Blake, który dotąd obserwował Reachera, teraz spojrzał na Stavely’ego.

– Więc on tak właśnie to robi? Wtyka gąbki w gardła? Stavely patrzył na swe wielkie dłonie spoczywające na blacie stołu.

– Nie ma innej możliwości – powiedział. – Gąbki albo coś podobnego do gąbek. Ta jak z Sherlocka Holmesa, rozumiecie? Najpierw eliminujesz to, co niemożliwe, i cokolwiek zostanie, musi być prawdziwe, choćby wydawało się nie wiadomo jak nieprawdopodobne. Facet dusi je, wciskając im coś miękkiego w gardło. Wystarczająco miękkiego, by nie zostawiało wewnętrznych obrażeń jak tępy przedmiot, ale wystarczająco spoistego, by blokowało dostęp powietrza.

Blake powoli skinął głową.

– W porządku – powiedział. – Teraz wiemy, jak to robi. Stavely potrząsnął głową.

– No… nie. Nie wiemy. Ponieważ to niemożliwe.

– Dlaczego?

Doktor tylko bezradnie wzruszył ramionami.

– Podejdź, Harper – poprosił Reacher.

Harper spojrzała na niego zaskoczona, po czym uśmiechnęła się krótko, wstała, przysunęła krzesło do stołu i podeszła.

– Pokazać znaczy więcej niż powiedzieć, prawda? – zażartowała.

– Połóż się na stole, dobrze?

Uśmiechnęła się po raz drugi, usiadła na blacie stołu, przyjęła wymaganą pozycję. Reacher podłożył jej pod głowę stos papierów Poultona.

– Wygodnie ci? – spytał.

Harper skinęła głową. Rozrzuciła włosy, odchyliła głowę, jak u dentysty. Poprawiła marynarkę na bluzce.

– W porządku – powiedział Reacher. – Jest Alison Lamarr w wannie.

Wyciągnął jej spod głowy jedną z kartek. Spojrzał na nią, był to spis przedmiotów z łazienki Caroline Cooke. Zgniótł go w kulkę.

– A to jest gąbka – Zerknął na Blake’a. – Chociaż w tej łazience nie było gąbki.

– Przyniósł ją ze sobą – przypomniał mu Blake.

– No to tylko tracił czas. Nie wierzycie, to patrzcie. Przyłożył zgniecioną kartkę do warg agentki. Natychmiast zacisnęła je mocno.

– Jak ją zmusić do otwarcia ust? Skoro bez żadnych wątpliwości wie, że to, co zamierzam zrobić, zabije ją. – Pochylił się, podłożył lewą dłoń pod jej brodę, tak że palce objęły oba policzki. – Pewnie mógłbym ścisnąć, prawda? Albo zacisnąć nozdrza i czekać, aż będzie musiała odetchnąć. Pozostaje tylko pytanie, co zrobi ona?

– To! – Harper zamachnęła się i wymierzyła mu żartobliwy cios zamachowy wysoko w skroń.

– No właśnie – rzekł spokojnie Reacher. – Po dwóch sekundach mamy walkę. Litry farby na podłodze, kolejne litry na mnie. Żeby jakoś sobie z tym poradzić, musiałbym wleźć do wanny. Stanąć za nią albo położyć się na niej.

– Ma rację – powiedział Stavely. – To po prostu niemożliwe. Walczyłyby o życie. Nie ma sposobu, żeby wcisnąć coś komuś do ust wbrew jego woli, nie zostawiając śladów na policzkach, szczęce, w ogóle wszędzie. Ciało rozerwane na zębach, rozcięte, posiniałe usta, być może chwiejące się zęby? Te kobiety gryzłyby, drapały, kopały. Ślady pod paznokciami, stłuczone kostki palców, rany odniesione w obronie własnej. Walka na śmierć i życie, rozumiecie? A my nie mamy żadnych śladów walki. Nawet najmniejszych.

– Może coś im podał? Żeby były pasywne, wiesz, jak ta pigułka gwałtu.

Stavely potrząsnął głową.

– Nie były naćpane. Toksykologia coś by wykazało, a we wszystkich czterech przypadkach nic nie znaleziono.

I znów w sali zapanowała cisza. Reacher chwycił Harper za ręce. Pomógł jej usiąść. Ześlizgnęła się ze stołu, otrzepała garnitur, wróciła na miejsce.

– A więc… żadnych konkluzji, doktorze? – spytał Blake. Stavely tylko wzruszył ramionami.

– Jak powiedziałem, mam wspaniałą konkluzję. Problem w tym, że niemożliwą.

Reakcją na jego słowa było milczenie. Przerwał je Reacher.

– Mówiłem wam przecież, że to bardzo cwany facet. Za cwany dla was. O wiele za cwany. Cztery zabójstwa, a wy nawet nie wiecie, jak on to robi.

– No i co zrobisz, cwaniaczku? Odpowiesz nam na pytanie, na które nie potrafili nam odpowiedzieć czterej najlepsi w tym kraju lekarze sądowi?

Reacher milczał.

– I co? – naciskał Blake.

– Nie wiem – powiedział Reacher.

– Wspaniale! Nie wiesz!

– Ale się dowiem.

– Jasne. Na przykład jak?

– To proste. Znajdę faceta i go o to zapytam.

*

Zaledwie nieco ponad sto kilometrów dalej, na północ i nieco na wschód, po odbyciu piętnastokilometrowej podróży pułkownik znajdował się w tej chwili ponad trzy kilometry od swego biura. Autobus wahadłowy zabrał go z parkingu przed Pentagonem i wysadził pod Kapitolem. Tam zatrzymał taksówkę. Wrócił nią przez rzekę, dojechał do głównego terminalu lotniska National. Mundur spakowany miał w przewieszoną przez ramię torbę na garnitury, krążył pomiędzy kasami biletowymi w porze szczytu, w tłumie zdolnym zgnieść człowieka na miazgę był całkowicie, absolutnie anonimowy.