Выбрать главу

Cokolwiek działo się poza pokojem, trwało prawie godzinę. Reachera zostawiono samemu sobie, siedzącego wygodnie na podłodze, niemającego do roboty nic poza oczekiwaniem. A potem oczekiwanie się skończyło. Wrócił cały tłum ludzi, hałasowali w korytarzu jak zaniepokojone czymś stado. Reacher czuł łomot i szuranie ich kroków. Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł siwy facet w okularach. Tylną nogę zostawił na progu, stanął, wychylony w głąb pokoju.

– Pora pogadać – powiedział.

Dwaj młodzi agenci przepchnęli się do przodu i stanęli obok niego niczym eskorta. Reacher odczekał chwilę, po czym wstał i wyszedł z narożnika.

– Chcę zadzwonić – oznajmił. Siwy potrząsnął głową.

– To później. Najpierw porozmawiamy, dobrze? Reacher wzruszył ramionami. Problem naruszenia czyichś praw polega na tym, że ktoś musi być świadkiem ich naruszenia, bo same słowa nic nie znaczą. Ktoś musi coś widzieć. A dwaj młodzi agenci nie widzieli nic. Albo może widzieli samego Mojżesza schodzącego z góry i czytającego konstytucję z wielkich kamiennych tablic. I może, gdy dojdzie co do czego, właśnie na nią przysięgną?

– No to idziemy – powiedział siwy.

I Reachera wyprowadzono z pokoju do szarego korytarza, gdzie otoczył go tłum ludzi. Była wśród nich kobieta i piaskowy wąsacz, i starszy facet z nadciśnieniem, i młodszy facet o pociągłej twarzy, ten bez marynarki. Wszyscy bardzo podekscytowani. Mimo późnego wieczoru aż gotowali się z podniecenia. Niemal ulatywali nad ziemię, taką lekkością obdarzała ich upajająca świadomość „czynienia postępów”. To uczucie Reacher potrafił rozpoznać. Znał je i przeżywał za często, by myśleć o nim z przyjemnością.

Ale byli też podzieleni. Na dwa jasno zdefiniowane zespoły. A między zespołami panowało napięcie. Stało się to oczywiste, kiedy ruszyli szarym korytarzem. Kobieta trzymała się jego lewego boku, a piaskowy i ten z nadciśnieniem trzymali się kobiety. To był jeden zespół. Po prawej szedł facet z pociągłą twarzą i to był drugi zespół, jednoosobowy, liczebnie wyraźnie słabszy i przez to bardzo nieszczęśliwy. Reacher niemal czuł jego rękę przy swym łokciu, jakby facet gotów był w każdej chwili łapać swoją cenną zdobycz.

Szli korytarzem szarym jak wnętrzności krążownika. Wydaliły ich do szarej sali, którą niemal w całości zajmował długi stół o wygiętych dłuższych bokach, a krótszych obciętych prosto. Przy jednym dłuższym boku, tyłem do drzwi, rozmieszczono siedem stojących daleko od siebie krzeseł; sam kształt stołu sprawiał, że siedzący przy nim koncentrowali wzrok na krześle stojącym naprzeciw, dokładnie w połowie drugiego długiego boku.

Reacher przystanął w drzwiach. Nietrudno mu przyszło domyślić się, które krzesło zarezerwowano dla niego. Okrążył stół i usiadł posłusznie. Było to liche krzesło. Ugięło się pod jego ciężarem, plastikowe oparcie wbiło mu się w mięśnie pod łopatkami. Pokój miał ściany z pustaków pomalowanych na szaro, jak poprzedni, tylko że tu wykończono sufit. Brudnymi płytami wygłuszającymi w pokrzywionych ramach. Wisiał na nich rząd lamp, wielkich metalowych lamp w kształcie puszek, skierowanych w dół i w jego stronę. Blat stołu zrobiony był z taniego mahoniu, pokrytego grubą warstwą lśniącego werniksu. Światło odbijało się od niego, raziło w oczy.

Dwaj młodzi agenci stanęli przy ścianie, przy krótszych bokach stołu; wyglądali jak na warcie. Marynarki mieli rozpięte, nie ukrywali kabur naramiennych. Ręce trzymali wygodnie, skrzyżowane na wysokości pasa. Obaj obrócili głowy i patrzyli na Reachera. A naprzeciw niego formowały się dwa zespoły. Siedem krzeseł, pięć osób. Siwy zajął miejsce pośrodku; światło odbiło się od jego okularów, zmieniając je w nieprzezroczyste lustra. Obok niego, po prawej, zasiadł facet z nadciśnieniem, dalej kobieta i wreszcie piaskowy. Facet z pociągłą twarzą siedział sam, na środkowym z trzech krzeseł po lewej. Koślawa inkwizycja, cała skierowana przeciw niemu, niewyraźna w oślepiającym blasku.

Siwy pochylił się, położył ramiona na lśniącym blacie. Zaznaczał swój autorytet. No i podświadomie dzielił zespoły na lewy i prawy.

– Kłóciliśmy się o ciebie – powiedział.

– Czy zostałem zatrzymany? – spytał Reacher. Siwy potrząsnął głową.

– Nie, jeszcze nie.

– Więc mogę wstać i wyjść? Spojrzał na niego znad okularów.

– Cóż… wolelibyśmy, żebyś został. Dzięki temu moglibyśmy zachowywać się jak ludzie cywilizowani, przynajmniej przez jakiś czas.

Przez długą chwilę panowała cisza.

– A więc zachowujmy się jak ludzie cywilizowani – powiedział Reacher. – Nazywam się Jack Reacher. A wy kim, do diabła, jesteście?

– Co?

– Przedstawmy się sobie. Przecież tak zachowują się ludzie cywilizowani, prawda? Przedstawiają się sobie. A potem rozmawiają grzecznie o Jankesach, giełdzie i w ogóle.

Znowu cisza. Wreszcie siwy skinął głową.

– Jestem Alan Deerfield. Zastępca dyrektora FBI. Prowadzę nowojorskie biuro terenowe.

Odwrócił się, spojrzał na piaskowego, siedzącego na samym końcu. Czekał.

– Agent specjalny Tony Poulton – powiedział ten i spojrzał w lewo.

– Agentka specjalna Julia Lamarr – przedstawiła się kobieta i spojrzała w lewo.

– Agent prowadzący Nelson Blake – rzekł facet z nadciśnieniem. – Nasza trójka przyjechała z Quantico. Prowadzę jednostkę do spraw seryjnych zabójstw. Agenci specjalni Lamarr i Pulton pracują tam dla mnie. Przyjechaliśmy pogadać.

Kolejna chwila ciszy. Deerfield spojrzał w drugą stronę, na człowieka po swojej lewej stronie.

– Agent prowadzący James Cozo – przedstawił się facet. – Przestępczość Zorganizowana, tutaj, w Nowym Jorku. Zajmuję się wymuszeniami.

I znów zapadła cisza. Przerwał ją Deerfield.

– Teraz w porządku? – spytał.

Reacher zmrużył oczy, patrzył na wprost poprzez jaskrawy blask. Widział, że oni wszyscy przyglądają mu się z napięciem. Piaskowy, Poulton. Kobieta, Lamarr. Cierpiący na nadciśnienie, Blake. Cała trójka z Seryjnych Zabójstw. Z Quantico. Przyjechali pogadać. Deerfield, szef nowojorskiego biura, prawdziwa szycha. I ten szczupły, Cozo. Przestępczość Zorganizowana. „Zajmuję się wymuszeniami”. Powoli przesunął wzrokiem w lewo, potem w prawo, w prawo i w lewo. Skończył, patrząc wprost na Deerfielda.

Skinął głową.

– W porządku. Miło mi was poznać. Jak to jest z Jankesami? Uważacie, że powinni uzupełnić skład? Wymienić kilku zawodników?

Patrzyło na niego pięcioro różnych ludzi, wyrażających irytację na pięć różnych sposobów. Poulton obrócił głowę, jakby został spoliczkowany. Lamarr prychnęła pogardliwie. Blake zacisnął wargi i zrobił się jeszcze czerwieńszy. Deerfield westchnął, nie spuszczając z niego wzroku. Cozo zerknął na Deerfielda z ukosa; oczekiwał interwencji.

– Nie będziemy rozmawiać o Jankesach – powiedział Deerfield.

– A jak tam indeks giełdowy? Przewidujecie krach w najbliższej przyszłości?

Deerfield potrząsnął głową.

– Nie zaczynaj ze mną, Reacher. W tej chwili jestem twoim najlepszym przyjacielem.

– Nie. Ernesto A. Miranda jest moim najlepszym przyjacielem. Miranda przeciw Arizonie, wyrok Sądu Najwyższego z czerwca tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego roku. Wysoki Sąd orzekł, że naruszono prawa Mirandy wynikające z Piątej Poprawki, bo gliniarze nie poinformowali go, że może zachować milczenie i poprosić o adwokata