Выбрать главу

– Powinieneś dokładnie to rozważyć. Nie masz aktywów, tylko dom.

– Nie dla mnie. Dla mnie aktywami są pieniądze na motele. Dom jest ciężarem.

Jodie milczała.

– Zamierzam także sprzedać samochód.

– Wydawało mi się, że go lubisz? Reacher skinął głową.

– Jest w porządku. Jak na samochód. Ja po prostu nie lubię mieć.

– Posiadanie samochodu to przecież nie koniec świata.

– Dla mnie tak. Straszne zawracanie głowy. Trzeba go ubezpieczyć i w ogóle.

– Nie masz ubezpieczenia?

– Myślałem o tym. Ale najpierw trzeba wypełnić stos formularzy.

Jodie zastanawiała się chwilę.

– To jak się będziesz poruszał?

– Jak zwykle. Podjadę na łebka, wsiądę do autobusu. Na chwilę znów zapadła cisza.

– W porządku. Sprzedaj samochód, jeśli chcesz. Ale może zatrzymałbyś dom? Czasem się przydaje.

Reacher potrząsnął głową, spoczywającą na poduszce tuż przy głowie Jodie.

– Doprowadza mnie do szaleństwa. Poczuł, że Jodie się uśmiecha.

– Jesteś jedyną znaną mi osobą, która chce być bezdomna. Na ogół ludzie bardzo starają się tego uniknąć.

– Niczego nie pragnę bardziej – powiedział Reacher. – Ty chcesz być wspólniczką, ja chcę być wolny.

– Także ode mnie? – spytała cicho Jodie.

– Wolny od domu. To ciężar. Jak kotwica. Ty nie jesteś ciężarem.

Jodie puściła jego szyję. Podparła się na łokciu.

– Nie wierzę własnym uszom – powiedziała. – Dom trzyma cię jak kotwica i to ci się nie podoba, ale ja przecież też trzymam cię jak kotwica, prawda?

– Dom sprawia, że czuję się źle. Ty sprawiasz, że czuję się dobrze. Ja tylko wiem, co czuję.

– Więc sprzedasz dom, ale będziesz się trzymał Nowego Jorku?

Reacher nie odpowiedział od razu.

– Może pojadę tu i tam? Przecież podróżujesz. I często jesteś bardzo zajęta. Mogłoby się nam udać.

– Oddalimy się od siebie.

– Nie sądzę.

– Będziesz znikał na coraz dłużej i dłużej. Potrząsnął głową.

– Nic się nie zmieni, tylko spadnie mi z głowy ten kłopot z domem.

– Podjąłeś już decyzję, prawda? Reacher skinął głową.

– Ta sytuacja doprowadza mnie do szaleństwa. Nie pamiętam nawet swojego kodu pocztowego. Prawdopodobnie dlatego, że w głębi duszy nie chcę go pamiętać.

– Nie potrzebujesz mojego pozwolenia – powtórzyła Jodie. I umilkła.

– Zdenerwowałem cię? – spytał niepotrzebnie Reacher.

– Boję się.

– To niczego nie zmieni.

– Więc po co to robisz?

– Bo muszę.

Jodie nie odpowiedziała.

*

Zasnęli, nie zamieniając już ani słowa, mocno do siebie przytuleni; ich radosne spełnienie przeplatała nić melancholii. Przyszedł ranek i nie mieli już czasu na rozmowy. Jodie wzięła prysznic i wyszła, nie jedząc śniadania i nie pytając Reachera, czym się teraz zajmuje i kiedy wróci. Reacher wziął prysznic, ubrał się, zamknął mieszkanie, zjechał windą na dół, wyszedł z domu i zobaczył czekającą już na niego Lisę Harper. Miała na sobie swój trzeci garnitur, stała oparta o błotnik samochodu Biura. Dzień był jasny, choć zimny, słoneczny; promienie słońca odbijały się w jej włosach. Samochód stał przy krawężniku, blokując jeden pas ruchu. Facet z Biura siedział nieruchomo za kierownicą, patrząc wprost przed siebie. Hałas panował straszny.

– Wszystko w porządku? – spytała. Reacher wzruszył ramionami.

– Chyba tak.

– No to jedziemy.

Kierowca wyjeżdżał z centrum na północ przez dwadzieścia przecznic, dzielnie walcząc z ruchem ulicznym. Zjechali do tego samego zatłoczonego podziemnego garażu, do którego wcześniej przywiozła Reachera Lamarr. Tą samą narożną windą wjechali na dwudzieste pierwsze miejsce. Po wyjściu z windy znaleźli się w tym samym cichym, szarym korytarzu. Kierowca wysiadł z niej pierwszy jak gospodarz. Wskazał w lewo.

– Trzecie drzwi – powiedział.

James Cozo siedział za biurkiem. Sprawiał takie wrażenie, jakby siedział za nim już od godziny. Marynarkę zdjął i powiesił na wieszaku z giętego drewna. Oglądał telewizję, kablówkę nastawioną na kanał polityczny; poważnego reportera stojącego pod Kapitolem zastąpił właśnie widok gmachu Hoovera. Przesłuchania budżetowe.

– Powrót samowolnego stróża prawa – powiedział.

Skinął głową Harper. Zamknął leżącą przed nim teczkę. Wyłączył dźwięk w telewizorze, odepchnął się od biurka, przetarł twarz dłońmi, jakby mył ją na sucho.

– Czego właściwie chcesz? – spytał.

– Adresów – powiedział Reacher. – Adresów chłopców Petrosjana.

– Tych dwóch, których posłałeś do szpitala? Wątpię, czy chętnie cię powitają.

– Z pewnością chemie mnie pożegnają.

– Masz zamiar znowu im zaszkodzić?

– To całkiem prawdopodobne. Cozo skinął głową.

– Mnie pasuje. Nie krępuj się, przyjacielu.

Wyciągnął ze stosu skoroszyt, przewrócił kartki. Zapisał adres na kartce.

– Mieszkają razem – powiedział. – To bracia. Zawahał się i podarł kartkę na drobne kawałki. Odwrócił leżący na biurku skoroszyt wyciągnął nową. Dorzucił do niej długopis.

– Sam zapisz. Nie chcę, żeby mój charakter pisma pojawił się przy tej sprawie.

Bracia mieszkali na Sześćdziesiątej Szóstej, niedaleko Piątej

– Miła okolica – zauważył Reacher. – Droga.

Cozo znów skinął głową.

– Lukratywna operacja – powiedział i z uśmiechem dodał: – To znaczy była lukratywna operacja. Była lukratywna do czasu, kiedy zacząłeś rozrabiać w Chinatown.

Reacher milczał.

– Weź taksówkę – powiedział Cozo, zwracając się do Harper. – I trzymaj się od tego z daleka. Oficjalnie Biuro nic do tego nie ma, rozumiesz?

Harper niechętnie skinęła głową.

– Bawcie się dobrze.

*

Przeszli do Madison; Harper rozglądała się dookoła niczym turystka. Złapali taksówkę, pojechali na północ, za centrum, wysiedli na rogu Sześćdziesiątej Szóstej.

– Resztę drogi przejdziemy pieszo – powiedział Reacher.

– My? – zdziwiła się Harper. – To dobrze. Nie chcę trzymać się z dala od sprawy.

– I nie możesz – powiedział Reacher. – Bo bez ciebie nie dam rady.

Szukając adresu, przeszli sześć przecznic na północ. Ich celem okazał się średniej wysokości blok mieszkalny o ścianach wyłożonych szarą cegłą. Ramy okienne były zrobione z metalu, brakowało balkonów, klimatyzatory wbudowano pod okna. Nad wejściem brakowało markizy, przy wejściu portiera. Ale budynek był czysty i dobrze utrzymany.

– Mieszkania tu są drogie? – spytała Harper. Reacher wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Przypuszczam, że nie najdroższe. Ale z pewnością nie rozdają ich za darmo.

Drzwi wejściowe były otwarte. Korytarz okazał się wąski; jego pomalowane farbą twarde stiukowe ściany dobrze imitowały marmur. Zamykały go wąskie, brązowe drzwi pojedynczej windy.

Mieszkanie, którego szukali, znajdowało się na ósmym piętrze. Reacher dotknął przycisku windy i drzwi się rozsunęły. Wszystkie cztery ściany kabiny stanowiły brązowe lustra. Harper weszła do środka, Reacher wcisnął się za nią. Przycisnął ósemkę. Wraz z nimi pojechały zmieniające się refleksy świetlne.

– Zadzwonisz do drzwi – powiedział Reacher. – Tobie otworzą, ale gdyby zobaczyli przez wizjer mnie…

Skinęła głową. Winda zatrzymała się na ósmym piętrze. Drzwi się rozsunęły. Przed nimi był ciemny korytarz, taki sam jak przy wejściu. Właściwe mieszkanie znajdowało się z tyłu budynku, po prawej.