Reacher zatrzymał się przytulony do ściany, Harper stanęła przed drzwiami. Pochyliła się i nagle wyprostowała, odrzucając włosy z twarzy. Wzięła głęboki oddech, uniosła dłoń, zapukała. Przez chwilę nic się nie działo. Nagle zesztywniała, jakby zorientowała się, że jest pod obserwacją. Szczęknął łańcuch, drzwi uchyliły się.
– Administracja – powiedziała Harper. – Mam sprawdzić klimatyzację.
Nie o tej porze roku – pomyślał Reacher, no ale agentka miała ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, długie blond włosy i trzymała ręce w kieszeniach, co napinało bluzkę na jej piersiach. Drzwi zamknęły się na sekundę, znów szczęknął łańcuch i znów się otworzyły, tym razem znacznie szerzej. Harper weszła do środka, jakby przyjęła uprzejme zaproszenie. Reacher oderwał się od ściany. Wszedł do mieszkania tuż za nią, nim zamknęły się drzwi. Mieszkanie było małe, mroczne, z oknami wychodzącymi na wewnętrzne podwórko studnię, jedyne źródło światła. Wszystko tu było brązowe: wykładziny, meble, zasłony. Z małego przedpokoju wchodziło się do małego pokoju dziennego. Znajdowała się w nim kanapa, dwa fotele… i Harper. No i dwaj faceci, których po raz ostatni widział, kiedy wychodzili z alejki za Mostro’s.
– Cześć, chłopaki – powiedział.
– Jesteśmy braćmi – powiedział jeden facet, jakby miało to jakiekolwiek znacznie.
Obaj mieli na czołach szerokie pasy szpitalnej gazy, czystej, białej, nieco dłuższej i szerszej od metek, które nalepił im Reacher. Jeden z nich miał też zabandażowane obie dłonie. Obaj ubrani byli identycznie, w swetry i golfowe spodnie. Bez obszernych płaszczy wydawali się mniejsi. Jeden z nich miał na nogach płócienne buty z plastikową podeszwą, drugi sznurowane kapcie wyglądające tak, jakby sam je zrobił z części kupionych z katalogu. Reacher przyjrzał się im i poczuł, jak przepełniający go gniew znika.
– Cholera – powiedział.
Obaj faceci spojrzeli na niego zdziwieni.
– Siadajcie.
Usiedli obok siebie na sofie. Patrzyli na Reachera przestraszeni spod śmiesznych plastrów gazy.
– To oni? – spytała Harper. Reacher skinął głową.
– Wygląda na to, że wszystko się zmienia – powiedział.
– Petrosjan nie żyje – rzekł pierwszy facet.
– O tym już wiemy.
– My nie wiemy nic więcej – zapewnił drugi facet. Reacher potrząsnął głową.
– Nie mów tak. Sporo wiecie.
– Na przykład?
– Na przykład gdzie jest Bellevue. Pierwszy facet wydawał się zdenerwowany.
– Bellevue? Reacher skinął głową.
– Szpital, do którego was zabrali. Bracia zapatrzyli się w ścianę.
– Podobało się wam w szpitalu?
Nie odpowiedzieli, ani jeden, ani drugi.
– Chcecie tam wrócić? Nadal żadnej odpowiedzi.
– Mają dużą salę nagłych wypadków, prawda? Mogą w niej naprawić różne rzeczy. Połamane ręce, połamane nogi, tego typu urazy.
Brat z obandażowanymi rękami był starszy. Pełnił funkcję rzecznika.
– Czego chcesz? – spytał.
– Pohandlujemy.
– Co za co?
– Informacje. W zamian za to, że nie wrócicie do Bellevue.
– W porządku. Harper się uśmiechnęła.
– To było łatwe – zauważyła.
– Łatwiejsze, niż myślałem – przyznał Reacher.
– Wszystko się zmieniło – powiedział facet. – Petrosjan nie żyje.
– Pistolety, które wtedy mieliście – powiedział Reacher. – Skąd je wzięliście?
– Dostaliśmy od Petrosjana.
– A on skąd je miał?
– Nie wiemy.
Reacher uśmiechnął się i pokręcił głową.
– Tego akurat nie wolno ci powiedzieć. Nie możesz powiedzieć „nie wiemy”. To niezbyt przekonujące. Możesz powiedzieć „nie wiem”, ale nie możesz mówić za brata. Bo skąd wiesz, co twój brat wie, a czego nie wie?
– Nie wiemy – powtórzył facet.
– To były wojskowe pistolety – powiedział Reacher.
– Petrosjan je kupił.
– Pertosjan za nie zapłacił – poprawił go Reacher.
– Kupił je.
– Zaaranżował transakcję. Na to mogę się zgodzić.
– Dostaliśmy je od niego – powiedział młodszy brat.
– Przyszły pocztą? Starszy brat skinął głową.
– Tak, przyszły pocztą. Reacher zaprzeczył gestem
– Nie, nie przyszły pocztą. Wysłał was gdzieś, żebyście je odebrali. Prawdopodobnie był to duży ładunek.
– Odebrał go sam.
– Nie. Wysłał was. Nie załatwiałby tego sam. Wysłał was tym mercedesem, którego używaliście.
Bracia znów zapatrzyli się w ścianę. Myśleli. Najwyraźniej usiłowali podjąć jakąś decyzję.
– Kim jesteś? – spytał starszy.
– Nikim – odparł Reacher.
– Nikim?
– Nie jestem gliną, nie jestem z FBI, nie jestem z ATF. Jestem nikim.
Bracia zachowali milczenie.
– Ma to swoje zalety, ale ma i wady. Co mi powiecie, zatrzymuję dla siebie. Nie muszę puszczać tego dalej. Interesuje mnie armia, nie wy. To zaleta. Wada jest taka, że jeśli mi nic nie powiecie, nie odeślę was przed oblicze sądu z jego prawami obywatelskimi i tak dalej. Odeślę was do Bellevue z połamanymi rękami i tak dalej.
– Jesteś z Urzędu Imigracyjnego? Reacher się uśmiechnął.
– Zgubiliście gdzieś zielone karty? Bracia milczeli.
– Nie, nie jestem z Urzędu Imigracyjnego. Powiedziałem wam przecież, że jestem nikim. Zwykłym facetem, który chce usłyszeć kilka zwykłych odpowiedzi. Odpowiecie na pytania i możecie tu sobie siedzieć tak długo, jak wam się podoba, korzystać z dobrodziejstw amerykańskiej cywilizacji. Tylko że zaczynam się niecierpliwić. Wasze buty nie będą działać wiecznie.
– Buty?
– Nie chciałbym pobić faceta noszącego takie fajne kapcie. Zapadła cisza. Przerwał ją starszy brat.
– New Jersey – powiedział. – Trzeba przejechać przez tunel Lincolna. Jest taki zajazd, tam gdzie trójka dochodzi do autostrady.
– Jak się nazywa?
– Nie wiem. Czyjśtam bar, tyle pamiętam. Mac coś tam, po irlandzku.
– Z kim się spotkaliście?
– Mówią mu Bob.
– Bob jak?
– Bob, nie wiem jak. Nie wymienialiśmy się wizytówkami ani nic. Petrosjan powiedział, że mamy pytać o Boba.
– Żołnierz?
– Chyba tak. To znaczy nie nosi munduru ani nic, ale ma naprawdę krótkie włosy.
– Jak to się załatwia?
– Idziesz do baru, znajdujesz go, dajesz mu forsę, on bierze cię na parking i daje towar wyjęty z bagażnika samochodu.
– Cadillaca – powiedział ten drugi. Starego deville. Ciemnego.
– Ile razy?
– Trzy.
– Co to był za towar?
– Beretty. Za każdym razem dwanaście.
– Pora dnia?
– Wieczór. Około ósmej.
– Umawialiście się wcześniej? Przez telefon? Młodszy brat potrząsnął głową.
– Jest tam codziennie około ósmej – powiedział. – Wiemy od Petrosjana.
Reacher skinął głową.
– Jak wygląda ten Bob? – spytał.
– Jak ty – powiedział starszy brat. – Jest wielki i groźny.
23
Prawo stanowi, że wyrok w sprawie o narkotyki musi łączyć się z konfiskatą dóbr, a to oznacza, że nowojorska DEA ma więcej samochodów, niż może wykorzystać nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach. Wypożycza je więc innym służbom ochrony porządku publicznego, w tym FBI. FBI używa wozów wypożyczonych od DEA, gdy zachodzi konieczność przewiezienia czegoś samochodem, który nie wygląda przesadnie rządowo. Albo gdy chce zachować pełen szacunku dystans między sobą a działalnością w najlepszym razie nieokreśloną. Z tego powodu Cozo odebrał im służbowy samochód ze służbowym kierowcą i rzucił Harper kluczyki do czarnego, rocznego nissana maxima, zaparkowanego w jednym z tylnych rzędów podziemnego parkingu.