– Spotykam się z córką Garbera – powiedział Reacher.
– Wiem. Ludzie gadają. Szczęściarz z ciebie. Jodie Garber to miła osoba z tego, co pamiętam.
– Znasz ją? Leighton skinął głową.
– Spotkałem ją w którejś z baz, kiedy zaczynałem służbę. Reacher umilkł. Myślał o Jodie i Leonie. Miał zamiar sprzedać dom, który zostawił mu Leon, a Jodie się tym martwiła.
– Siadajcie, proszę – powiedział Leighton.
Przed biurkiem stały dwa proste krzesła z metalowych rurek i płótna, w rodzaju tych, które pokolenie temu wywalały z wynajętych pomieszczeń urzędujące tam kościoły.
– Jak mogę ci pomóc? – spytał Leighton. Zadał to pytanie Reacherowi, ale patrzył na Harper.
– Ona wszystko wyjaśni – powiedział.
Harper zrelacjonowała wydarzenia od samego początku, choć w skrócie. Zabrało jej to siedem, może osiem minut. Leighton wysłuchał jej uważnie, od czasu do czasu zadając pytania.
– Wiem o kobietach – przyznał. – Mówiło się o nich. Skończyła relację, streszczając teorię Reachera o zasłonie dymnej, o możliwych kradzieżach w armii. Wspomniała także o chłopcach Petrosjana w Nowym Jorku i śladzie prowadzącym od nich do Boba w New Jersey.
– Nazywa się Bob McGuire – powiedział Leighton. – Sierżant w kwatermistrzostwie. To nie wasz człowiek. Trzymamy go od dwóch miesięcy, a poza tym jest cholernie głupi.
– Nam też się tak wydawało – zdziwiła się Harper. – Ale liczyliśmy na to, że poda nazwiska, doprowadzi nas do kogoś ważniejszego.
– Grubej ryby? Harper skinęła głową.
– Człowieka robiącego na tym interes wystarczająco duży, by warto było dla niego zabijać ludzi.
Leighton także skinął głową.
– Teoretycznie mogłaby być taka osoba – rzekł ostrożnie.
– Masz może nazwisko?
Leighton spojrzał na Harper. Potrząsnął głową. Odchylił się w krześle, zatarł ręce. Nagle wydał się bardzo zmęczony.
– Jakiś problem? – spytał Reacher.
– Kiedy odszedłeś? – odpowiedział pytaniem Leighton. Mówił z zamkniętymi oczami.
– Chyba jakieś trzy lata temu.
Leighton ziewnął, przeciągnął się, usiadł prosto.
– Sporo się zmieniło. Nowe czasy i tak dalej.
– Co się zmieniło?
– Wszystko. No, powiedzmy, przede wszystkim to. – Pochylił się, postukał paznokciem w monitor, który odpowiedział dźwięcznym stukiem jak butelka. – Mniejsza armia, łatwiejsza do zorganizowania, więcej wolnego czasu. No więc skomputeryzowali nas od góry do dołu. To bardzo ułatwia komunikację. Teraz wszyscy wiedzą, co robią inni. Chcesz wiedzieć, ile kompletów opon do jeepa willysa mamy w magazynie, choć nie używamy już jeepów willysów? Daj mi dziesięć minut, to się dowiesz.
– I?
– Śledzimy wszystko znacznie skuteczniej niż kiedyś. Na przykład wiemy, ile m-dziewiątek berett dostaliśmy, ile z nich zostało kiedykolwiek legalnie wydanych, wiemy, ile ich jest w magazynie. Jeśli te dane, by się nam nie zgodziły, wierz mi, bylibyśmy tym bardzo zaniepokojeni.
– Więc dane się wam zgadzają?
Przez twarz Leightona przemknął krótki uśmiech.
– Teraz już tak. Tego jesteśmy bardziej niż pewni. Nikt nie ukradł Armii Stanów Zjednoczonych ani jednej beretty, nie w ciągu ostatniego półtora roku.
– Więc co Bob McGuire robił dwa miesiące temu? – spytał Reacher.
– Sprzedawał resztkę zapasów. Kradł co najmniej przez dziesięć lat. Prosta analiza komputerowa nie pozostawiła co do tego żadnych wątpliwości. On i paru innych, w kilku różnych miejscach. Wdrożyliśmy procedurę uniemożliwiającą kradzież i złapaliśmy wszystkich złych facetów sprzedających to, co im jeszcze zostało.
– Wszystkich?
– Komputery tak twierdzą. Broń przecieka nam między palcami, mamy różne opisy, dane z kilku miejsc, więc zgarniamy kilku facetów, broń przestaje przeciekać. McGuire był chyba ostatni. No, może przedostatni, nie jestem pewien.
– Nie ma kradzieży broni?
– Były i nie ma. Czasy cię wyprzedziły. Zapadła cisza. Przerwał ją Reacher.
– Dobra robota. Moje gratulacje.
– Mniejsza armia – powiedział Leighton. – Więcej wolnego czasu.
– Macie ich wszystkich? – spytała Harper. Leighton skinął głową.
– Wszystkich. Duża sprawa, na skalę światową. Nie było ich wcale tak wielu. Komputery załatwiły sprawę.
W biurze zapadła cisza.
– No i nasza teoria rozsypała się w cholerę – westchnęła Harper.
Wpatrywała się w podłogę. Leighton zaprzeczył gestem, ale ostrożnie.
– A może nie? Mamy własną teorię. Natychmiast podniosła wzrok.
– Gruba ryba? Leighton skinął głową.
– Tak.
– Kto?
– Na razie to czysto teoretyczna gruba ryba.
– Teoretyczna?
– Facet nie jest aktywny – wyjaśnił Leighton. – Niczego nie kradnie. Jak powiedziałem, zidentyfikowaliśmy dziury i załataliśmy wszystkie. Paru facetów czeka na proces, wszystkie przecieki zatkane. Ale… wszystkich dopadliśmy w jeden sposób: wysyłaliśmy tajniaków, żeby dokonali zakupu. Pułapka. Bob McGuire na przykład sprzedał parę berett paru porucznikom w tym swoim barze.
– Stamtąd jedziemy – powiedziała Harper. – McStiophan’s, niedaleko autostrady New Jersey.
– Ano właśnie. Nasi ludzie kupili dwie m-dziewiątki z bagażnika jego samochodu po dwieście dolców sztuka, czyli, tak na marginesie, mniej więcej za jedną trzecią tego, co za berettę płaci armia. Zgarniamy McGuire’a i ostro się do niego zabieramy. Wiemy mniej więcej, ile sztuk ukradł przez te lata, mamy w końcu komputerową analizę inwentarza, obliczamy średnią cenę jednej sztuki i zaczynamy szukać pieniędzy. Znajdujemy mniej więcej połowę albo na kontach bankowych, albo w rzeczach, które sobie kupił.
– I? – spytał Reacher.
– I nic. Wtedy jeszcze nic. Ale… dalej zbieramy informacje, no i okazuje się, że historia się powtarza. Wszędzie. Znajdujemy mniej więcej połowę forsy. We wszystkich wypadkach proporcja jest mniej więcej ta sama. A ci goście nie należą do najcwańszych, jakiś miałeś okazję poznać. Nie mieli szansy ukryć forsy przed nami. A gdyby nawet ukryli, to dlaczego wszyscy akurat połowę? Dlaczego nie jest tak, że niektórzy ukryli wszystkie, niektórzy dwie trzecie, a niektórzy trzy czwarte? No wiesz, cokolwiek, różne proporcje w różnych wypadkach.
– I tu wkracza do akcji teoretyczna gruba ryba – zauważył Reacher.
Leighton skinął głową.
– Właśnie tak. Bo jak to inaczej wyjaśnić? Mamy układankę z brakującym elementem. Zaczęliśmy sobie tworzyć postać w rodzaju Ojca Chrzestnego. Ważny facet, rozumiesz, kryjący się gdzieś w cieniu, może organizujący to wszystko, może dający ochronę za połowę zysków.
– Albo połowę broni – wtrącił Reacher.
– Właśnie.
– Ktoś tu bawi się w płatną ochronę – powiedziała Harper. – To jak przekręt w przekręcie.
– Tak jest – powtórzył Leighton.
Cisza trwała długą chwilę. Przerwała ją Harper.
– Z naszego punktu widzenia wygląda to nieźle. Taki facet musi być sprytny i kompetentny, no i musi poruszać się swobodnie, likwidując problemy w różnych przypadkowych miejscach. Mamy też wyjaśnienie, dlaczego interesuje się tyloma różnymi kobietami. Nie dlatego, że wszystkie go znają, raczej dlatego, że każda z nich zna któregoś z jego klientów.
– Czasowo też to się dla was nieźle układa – zauważył Leighton. – Jeśli nasz facet jest waszym facetem, zaczął planować jakieś dwa, trzy miesiące temu, kiedy zorientował się, że klientela mu się sypie.
Harper wyprostowała się w krześle.
– Jaki był rozmiar tego biznesu dwa, trzy lata temu?
– Całkiem spory – powiedział Leghton. – Tak naprawdę chodzi ci o to, ile te kobiety mogły widzieć?