Выбрать главу

No więc… co zamierza zrobić? Czy to coś zmienia?

*

Do Andrews dojechali poboczem, czasami tylko wjeżdżając na prawy pas i zjeżdżając z niego gdy tylko okazywało się to konieczne. Sama baza była oazą spokoju. Nie działo się tu prawie nic. W powietrzu unosił się wprawdzie helikopter, tak daleko jednak, że w ogóle nie było go słychać. Trent poinformował wartownię o Reacherze. Było to jasne, ponieważ wartownik się ich spodziewał. Podniósł szlaban i poinformował ich, że mają zaparkować przed biurem transportu marynarki, gdzie wszystkiego się dowiedzą.

Harper ustawiła swój żółty samochodzik w rzędzie typowych oliwkowych chevroletów. Wyłączyła silnik. Dogoniła idącego parkingiem Reachera, weszła do baraku zaraz za nim. Kapral obejrzał ją sobie i przekazał sierżantowi. Sierżant obejrzał ją sobie i przekazał kapitanowi. Kapitan obejrzał ją sobie i poinformował ich, że trasa lotu próbnego nowego boeinga została zmieniona: zamiast do San Diego poleci do Portland. Mogą się mm zabrać. Będą jedynymi pasażerami na pokładzie. Start ma nastąpić za trzy godziny.

– Trzy godziny? – powtórzył Reacher.

– Portland to lotnisko cywilne – wyjaśnił kapitan. – Były jakieś problemy z planem lotu.

Reacher milczał. Kapitan wzruszył ramionami.

– Pułkownik nie mógł zrobić nic więcej.

28

Kapitan zaprowadził ich do sali dla oczekujących na odlot, mieszczącej się na piętrze. Było to pomieszczenie stricte użytkowe, oświetlone jarzeniówkami, z podłogą pokrytą linoleum. Plastikowe składane krzesła otaczały niskie stoliki w nieporządnych formacjach. Kubki kawy odcisnęły kręgi na blatach, stojący w rogu kosz na śmieci był ich pełen.

– Nie wygląda to najlepiej – powiedział kapitan – ale nic więcej nie mamy. Nawet najwyższe szarże muszą tu czekać na samolot.

Czy najwyższe szarże czekają tu trzy godziny? – pomyślał Reacher, ale nie powiedział tego głośno. Podziękował kapitanowi, stanął w oknie, zapatrzył się na pasy startowe. Niewiele się na nich działo. Harper podeszła do niego, wyjrzała przez okno, odwróciła się i opadła na krzesełko.

– Mów do mnie – prosiła. – O co chodzi?

– Zacznij od motywu. Kto ma motyw?

– Nie wiem.

– Wróć do Amy Callan. Załóżmy, że jest jedyną ofiarą. Kim byście się zajęli, biorąc pod uwagę motyw?

– Mężem.

– Dlaczego mężem?

– Jeśli ofiarą jest żona, zawsze sprawdzasz męża. Bo motywy są często osobiste. Mąż i żona są ze sobą bezpośrednio związani.

– A jak byście się do niego wzięli?

– Jak? Tak samo jak zawsze. Popracowalibyśmy nad nim, popracowalibyśmy nad jego alibi, nie odpuścilibyśmy, póki coś by nie wyskoczyło.

– A on by w końcu pękł, nie?

– Prędzej czy później. Reacher skinął głową.

– W porządku. Więc załóżmy, że sprawcą jest mąż Amy Callan. W jaki sposób mógłby uniknąć takiego potraktowania.

– Nie ma sposobu.

– Owszem, jest. Mógłby go uniknąć, gdyby się przyłożył, znalazł kilka kobiet w pewien sposób podobnych do żony i też je zabił. W możliwie wymyślny sposób, taki żeby miał pewność, że wszyscy zaraz pogonią za jakąś mrzonką. Innymi słowy zamaskował swój cel kupą jakiegoś gówna. Zszedłby z oświetlonej sceny, grzebiąc związek osobisty w masie wymyślonych związków. Bo gdzie najlepiej ukryć ziarnko piasku?

Harper skinęła głową.

– Na plaży, oczywiście.

– Oczywiście – przytaknął Reacher.

– Więc chodzi o męża Callan?

– Nie. Nie chodzi o męża Callan. Ale…

– Ale wystarczy, że dopasujemy motyw do jednej kobiety – domyśliła się Harper. – Niekoniecznie jeden do wszystkich. Wszystkie oprócz tej jednej to makiety. Atrapy. Piasek na plaży.

– Kamuflaż – dodał Reacher. – Szumy tła.

– Której? Która z nich jest prawdziwym celem?

Nie odpowiedział. Odszedł od okna, usiadł na krzesełku i czekał.

*

Czekasz. Tu, na wzgórzach, jest zimno. Zimno i niewygodnie tak tkwić w kucki pomiędzy głazami. Wiatr wieje z zachodu. W dodatku jest wilgotno. A ty po prostu czekasz. Inwigilacja jest ważna. Z pewnością jest wszystkim. Wiesz, że jeśli się skoncentrujesz, zdołasz zrobić wszystko. Dokonać wszystkiego. Dlatego czekasz.

Obserwujesz gliniarza w samochodzie i zabawiasz się myślami o jego niedoli. Dzieli was trochę ponad sto metrów, ale facet egzystuje w zupełnie innym świecie. Tobie wystarczy odejść trochę na bok od swojego głazu i masz wokół siebie miliony hektarów dzikich gór, mogących służyć ci za łazienkę. On należy do świata cywilizacji. Ulice, chodniki, przydomowe ogródki. Z nich skorzystać nie może. Zostałby aresztowany. Musiałby aresztować sam siebie. I nie włącza silnika. W samochodzie musi być zimno. Czy to poprawia jego sytuację, czy może ją pogarsza?

Obserwujesz go i czekasz.

*

Kapitan pojawił się krótko przed upływem trzech godzin. Poprowadził ich na dół. Wyszli przez te same drzwi, przez które weszli. Służbowy samochód już na nich czekał.

– Miłego lotu – pożegnał ich.

Samochodem przejechali około półtora kilometra po drodze obwodowej, a potem, jadąc na skróty, dotarli do pasażerskiego boeinga stojącego samotnie. Odłączono właśnie przewody paliwowe, obsługa naziemna miała pełne ręce roboty. Samolot był nowiutki, śnieżnobiały.

– Malujemy je dopiero wtedy, kiedy przekonamy się, że wszystko działa jak powinno – powiedział kierowca.

Do drzwi przedniej kabiny pasażerskiej przystawione były schodki na kółkach. Umundurowana załoga maszyny tłoczyła się na jej szczycie, wszyscy z grubymi teczkami i plikami papierów na podkładkach.

– Witamy na pokładzie – powiedział drugi pilot. – Nie powinniście mieć kłopotów ze znalezieniem wolnych miejsc.

Mieli ich do wyboru dwieście sześćdziesiąt. Był to normalny, rejsowy samolot pasażerski, tyle że bez fajerwerków. Żadnych telewizorów, magazynów, przycisków wzywających stewardesy. Żadnych koców, poduszek czy słuchawek. Siedzenia wszystkie miały ten sam kolor khaki. Materiał był jeszcze sztywny i pachniał nowością. Reacher zajął trzy miejsca. Siedział bokiem, opierając się o okno.

– Przez ostatnie kilka dni sporo się nalataliśmy – zauważył. Harper usiadła za nim. Zapięła pas.

– Mało powiedziane.

– Słuchajcie, panie i panowie! – krzyknął stojący w drzwiach kabiny drugi pilot. – To lot wojskowy, nie Federalnego Zarządu Lotnictwa, więc powiem wam po żołniersku: nie martwcie się, nie spadniemy. A jeśli spadniemy, zostanie z was kotlet mielony spalony na węgiel, więc czym tu się przejmować?

Reacher się uśmiechnął. Harper zignorowała pilota.

– Która z nich jest prawdziwym celem? – powtórzyła.

– Sama odpowiedz na to pytanie.

Boeing cofnął się, obrócił, wykołował na pas startowy. Minutę później wznosił się już gładko w powietrze, cichy, potężny. Nad ogromnym Dystryktem Columbii nadal zwiększał wysokość. Wleciał w chmury. Skierował się na zachód.

Gość trzyma się dzielnie. Tkwi w radiowozie, a radiowóz nadal stoi przed jej domem. Widziałeś, jak partner przywiózł mu lunch. W torbie był kubek kawy, trzy czwarte litra. Biednego sukinsyna czekają jeszcze trudniejsze chwile. Ale na twój plan nie ma to żadnego wpływu. Jak może mieć? Jest druga. Pora na telefon.

Otwierasz skradzioną komórkę. Wybierasz numer. Wciskasz przycisk z zielonym rysuneczkiem słuchawki. Słyszysz sygnał. Kulisz się pod osłoną głazu. Wszystko przygotowane. Tu, niżej, jest cieplej. Nie czujesz wiatru. Nadal słyszysz sygnał. Odbierze? A może nie? Upartą sukę w rodzaju tych, co nie pozwalają ochroniarzowi skorzystać z łazienki, stać na to, żeby nie odbierać telefonów. Czujesz nagły przypływ paniki. Co zrobisz, jeśli rzeczywiście nie zareaguje?