Выбрать главу

Ale też denerwował się na myśl o tym, że musiałby znów nacisnąć dzwonek. Ta kobieta była wyjątkowo drażliwa, bez dwóch zdań. Kto wie, jak zareaguje, chociaż on przecież tylko stara się być uprzejmy i zwraca pożyczony kubek? Chociaż tak zręcznie spławił dla niej kapelana. Podrzucał kubek na kolanie i starał się znaleźć wyjście z sytuacji.

*

Taksówka minęła Gresham, Elso i Sandy. Dwudziestkaszóstka zyskała nazwę, nazywała się teraz Mount Hood Highway. Zrobiła się bardziej stroma; stary V-8 zebrał się w sobie i rozpoczął wspinaczkę.

– No więc kto? – spytała Harper.

– Kluczem jest raport Poultona ze Spokane.

– Naprawdę?

Reacher skinął głową.

– Takie to wielkie i oczywiste. Ale długo nie mogłem się zorientować.

– UPS? Przecież sprawdziliśmy wszystko. Potrząsnął głową.

– Nie. Wcześniej. Informacja od Hertza. Wypożyczony przez nich samochód.

*

Scimeca przyniosła z piwnicy śrubokręt; tylko dwa były od niego większe. Miał jakieś dwadzieścia centymetrów długości i końcówkę wystarczająco ostrą, by wcisnąć ją w szczelinę między puszką, a wieczkiem, i wystarczająco szeroką, by wygodnie podważyć nią wieczko.

– Chyba będzie najlepszy – powiedziała. – No wiesz, akurat do tego.

Gość przyjrzał się śrubokrętowi z pewnej odległości.

– Oczywiście. Doskonały. Jeśli ci pasuje? Przecież to ty go użyjesz, nie ja.

Scimeca skinęła głową.

– Moim zdaniem jest w porządku – powiedziała.

– Gdzie jest łazienka?

– Na górze.

– Pokażesz mi?

– Oczywiście.

– Zabierz ze sobą farbę. I śrubokręt. Scimeca wróciła do kuchni po puszkę.

– Będziemy potrzebować czegoś do mieszania farby?! – zawołała.

Gość się zawahał. Nowa technika wymaga nowych procedur.

– Tak, przynieś coś do mieszania farby.

Patyczek do mieszania farby miał jakieś trzydzieści centymetrów długości. Scimeca wzięła go w lewą rękę, wraz ze śrubokrętem. Prawą podniosła puszkę za druciany kabłąk.

– Tędy – powiedziała.

Poprowadziła gościa schodami i korytarzem na piętrze do swojej sypialni, a w sypialni natychmiast skierowała się do łazienki.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła.

Gość obejrzał ją sobie dokładnie. Czuł się jak prawdziwy ekspert od łazienek, ta była przecież piąta. Ocenił ją jako urządzoną w miarę niedrogo, może nieco staroświecką, ale pasującą do wieku domu. W tym wypadku wymyślne marmury wyglądałyby nie na miejscu.

– Postaw to wszystko na podłodze – polecił.

Scimeca pochyliła się, postawiła puszkę na terakocie z cichym stukiem. Druciany kabłąk opadł na bok. Na wieczku puszki ułożyła śrubokręt i otrzymany w sklepie patyczek. Gość wyjął z kieszeni płaszcza złożoną plastikową torbę na śmieci.

– Włóż do niej ubranie.

*

Wysiadł, trzymając w dłoni kubek. Obszedł radiowóz od strony maski, poszedł podjazdem. Przeszedł krętą ścieżką, wspiął się po schodach na ganek. Przełożył kubek z ręki do ręki, podniósł dłoń do dzwonka. I zawahał się. W środku było bardzo cicho. Nie słyszał dźwięku fortepianu. Czy to dobry znak, czy zły? Ta kobieta miała chyba coś w rodzaju obsesji, cały czas grała jeden i ten sam kawałek, raz po raz, bez przerwy. Pewnie nie lubiła, żeby jej przerywano. Teraz wprawdzie nie grała, ale mogło to oznaczać, że zajmuje się czymś innym, równie ważnym. Może ucięła sobie drzemkę? Facet z Biura mówił, że wstaje o szóstej, więc może po południu robi sobie sjestę? Może czyta książkę? Cokolwiek robi, raczej nie siedzi cicho z nadzieją, że to on zapuka do jej drzwi. Z pewnością nie świadczyło o tym jej dotychczasowe zachowanie.

Stał tak niezdecydowany, z ręką o centymetry od dzwonka, wreszcie ją opuścił. Odwrócił się, zszedł schodami na ścieżkę, ze ścieżki na podjazd. Obszedł radiowóz od strony maski. Wsiadł, pochylił się, postawił kubek na podłodze, po stronie pasażera.

Scimeca sprawiała wrażenie zdezorientowanej.

– Jakie ubranie? – spytała.

– To, które masz na sobie. Niemal niezauważalnie skinęła głową.

– W porządku.

– Nie podoba mi się twój uśmiech, Rito – powiedział gość. – Prawie go nie widać.

– Przepraszam.

– Przejrzyj się w lustrze. Powiedz mi, czy to jest szczęśliwa twarz.

Scimeca obróciła się, spojrzała w lustro, po czym zaczęła pracować nad mięśniami twarzy, każdym po kolei. Gość obserwował jej odbicie.

– Uśmiechnij się szeroko. Naprawdę wesoło, dobrze? Scimeca odwróciła się twarzą do niego.

– Jak to wygląda? – spytała, uśmiechając się najszerzej, jak potrafiła.

– Doskonale. Chcesz mnie uszczęśliwić, prawda?

– Tak, oczywiście.

– W takim razie włóż ubrania do tej torby.

Scimeca zdjęła sweter, gruby, robiony na drutach, wąski przy szyi. Ujęła go obiema dłońmi, przeciągnęła nad głowę, pochyliła się i wywrócony na druga stronę wrzuciła do torby. Pod nim miała flanelowa koszulę, praną tak często, że stała się miękka i bezkształtna. Rozpięła wszystkie guziki, wyciągnęła ją z dżinsów, wrzuciła do torby.

– Teraz jest mi zimno – poskarżyła się.

Rozpięła dżinsy, rozsunęła zamek błyskawiczny. Zsunęła je, zrzuciła kapcie i wyszła z nich. Owinęła nimi kapcie. Jedno i drugie powędrowało do torby, a za nimi skarpetki.

– Pospiesz się, Rito.

Skinęła głową. Sięgnęła za plecy, rozpięła stanik. Włożyła go do torby, a za nim zgniecione w kulkę majteczki. Gość zamknął torbę i postawił ją na podłodze. Scimeca stała naga. Czekała na kolejne polecenie.

– Napełnij wannę wodą. Gorącą, skoro jest ci zimno.

Pochyliła się, zatkała wannę zwykłą gumową zatyczką na łańcuszku. Otworzyła kran, nastawiony w trzech czwartych na gorącą wodę, w jednej czwartej na zimną.

– Otwórz farbę.

Przykucnęła, ujęła śrubokręt. Włożyła jego czubek w szczelinę pod wieczkiem, nacisnęła. Obracała puszkę, podważając je, aż dało się zdjąć.

– Ostrożnie. Nie chcę żadnego bałaganu.

Odłożyła wieczko na kafelki. Podniosła wzrok wyczekująco.

– Wlej farbę do wanny.

Scimeca ujęła puszkę obiema dłońmi. Szeroką puszkę niełatwo było utrzymać. Trzymając ją oburącz, zaniosła pod wannę. Zgięła się, przechyliła puszkę, zaczęła wlewać jej zawartość do wanny. Farba była gęsta, pachniała amoniakiem. Ciekła powoli, wirując wraz z lejącą się do wanny wodą. Utworzyła spiralę i zatonęła jak kamień. Woda zaczęła rozpuszczać ją po brzegach, nabierać zielonego koloru, który rozchodził się ku brzegom wanny jak pędzona wiatrem chmura. Scimeca trzymała puszkę, aż strumień farby najpierw osłabł, a potem w ogóle znikł.

– Ostrożnie – powiedział gość. – Odłóż puszkę. I pamiętaj, ostrożnie. Nie chcę bałaganu.

Odwróciła puszkę, znów przykucnęła, odstawiła ją na kafelki. Ponownie rozległ się stuk, nieco stłumiony przez pokrywający metal osad.

– Weź pałeczkę. Zamieszaj farbę.

Wzięła pałeczkę, przyklękła na krawędzi wanny. Włożyła ją w leżącą na dnie masę, obróciła.

– Miesza się – powiedziała. Gość skinął głową.

– Właśnie dlatego kupiłaś farbę lateksową.

W miarę rozpuszczania farby zmieniała się barwa wypełniającej wannę wody, z ciemnooliwkowej na kolor trawy rosnącej w kępach na wilgotnej ziemi. Jednocześnie mieszanina zmieniała gęstość, aż nabrała konsystencji mleka. Gość przyglądał się jej uważnie. Nie wyglądało to źle. Efekt nie był wprawdzie tak dramatyczny jak poprzednio, ale biorąc pod uwagę okoliczności, samo użycie farby było wystarczająco dramatyczne.