Выбрать главу

– Gdzie ona jest? – spytała.

Zadzwoniła trzeci raz. Hałas, echo, cisza. Spojrzała na Reachera wyraźnie przestraszona, a Reacher spojrzał na zamek w drzwiach. Wielki i ciężki. Najprawdopodobniej nowy. Pewnie z różnymi gwarancjami na cały okres używalności. Najprawdopodobniej gwarantujący różne zniżki ubezpieczeniowe. Bez wątpienia wyposażony w zasuwę z utwardzanej stali, doskonale pasującą do stalowej obejmy wpuszczonej we framugę drzwi. Framugę wykonano przypuszczalnie z oregońskiej sosny powalonej sto lat temu. Najlepsze budowlane drewno w historii miało wiek, by stwardnieć na kamień.

– Cholera – powiedział.

Cofnął się pod balustradę ganku, postawił na niej kubek, zrobił baletowy krok i z całej siły kopnął zamek.

– Co ty wyprawiasz? – krzyknęła Harper.

Reacher cofnął się, kopnął drzwi jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze. Czuł, jak drewno zaczyna się poddawać. Złapał balustradę ganku niczym skoczek narciarski ławkę startową, podciągnął się dwukrotnie, po czym odepchnął od niej z całej siły. Wyprostował nogę, całą siłę i całe swe sto pięć kilogramów włożył w jedno kopnięcie piętą, tuż nad zamkiem. Framuga pękła, jej część wraz z drzwiami, poleciała do środka, lądując w korytarzu.

– Na górę – wystękał Reacher.

Pobiegł po schodach; Harper deptała mu po piętach. Wskoczył do sypialni. Nie tej sypialni. Pościel kiepskiej jakości, zapach stęchlizny, chłód. Pokój gościnny. Skoczył do następnych drzwi. To była ta sypialnia. Zasłane łóżko, przyklepane poduszki, zapach snu, na nocnym stoliku telefon i szklanka do wody. Drugie drzwi. Podbiegł do nich, otworzył je gwałtownie. Zobaczył łazienkę.

Lustro, umywalka, kabina prysznicowa.

Łazienka pełna obrzydliwie zielonej wody.

W wodzie Scimeca.

A na krawędzi wanny siedzi… Julia Lamarr.

Julia Lamarr poderwała się na równe nogi, odwróciła, stanęła twarzą w twarz z Reacherem. Miała na sobie sweter, spodnie, a na dłoniach czarne skórzane rękawiczki. Jej twarz była blada ze strachu i z nienawiści, usta na pół otwarte, zęby wyszczerzone w panice. Reacher złapał ją za sweter na piersi, obrócił, uderzył w głowę; tylko raz. Był to nagły, potężny, brutalny cios, zadany wielką pięścią, za którą stała potężna fizyczna siła i ślepy, wściekły gniew. Pięść trafiła ją z boku wprost w szczękę, obróciła jej głowę; Lamarr uderzyła plecami w ścianę i osunęła się na podłogę, jakby walnęła ją ciężarówka. Ale tego Reacher już nie widział, zdążył odwrócić się w stronę wanny. Wygięte w łuk ciało Scimeki wystawało ponad powierzchnię wypełniającej ją cieczy, nagie i sztywne. Głowę miała odrzuconą, oczy wytrzeszczone, usta rozchylony w wyrazie strasznego cierpienia.

Nie poruszała się.

Nie oddychała.

Reacher podłożył jej dłoń pod kark. Wyprostował palce drugiej dłoni. Wbił je w otwarte usta, ale nie sięgnął języka. Zwinął dłoń kciukiem w dół, pchnął ją z całej siły, aż kostki palców znikły za linią zębów. Usta Scimeki przybrały kształt upiornego „O”, otaczającego jego nadgarstek, jej zęby rozdarły mu skórę, ale palcem zdołał namacać jej podwinięty język i pociągnąć go, choć był śliski i ruchliwy jak żywa istota, długi, ciężki, umięśniony. Zwinięty w ciasny kłębek, po wyjęciu z krtani wyprostował się i bezwładnie opadł. Reacher uwolnił rękę, tracąc jeszcze trochę skóry. Pochylił się, gotów rozpocząć sztuczne oddychanie, ale kiedy ich twarze znalazły się blisko siebie, usłyszał, jak Scimeca gwałtownie wciąga powietrze. I kaszle. Jej pierś poruszyła się, Scimeca oddychała samodzielnie, kurczowo chwytała wielkie hausty powietrza. Nadal podtrzymywał jej głowę. Rzęziła. Z jej gardła dobywały się ostre, urywane, wręcz bolesne dźwięki.

– Puść prysznic! – krzyknął.

Harper wskoczyła do kabiny. Z prysznica poleciał strumień wody. Reacher podłożył rękę pod plecy Scimeki, wyjął zatyczkę. Gęsty zielony płyn zawirował, obmywając jej ciało, po czym zaczął się cofać. Dźwignął je w ramionach. Wyprostował się, cofnął. Stał pośrodku łazienki; strugi zielonej mazi brudziły podłogę.

– Trzeba to z niej zmyć – rzekł bezradnie.

– Ja to zrobię – powiedziała łagodnie Harper. Chwyciła Scimecę pod pachy. W pełnym stroju cofnęła się pod prysznic. Wbiła się w róg kabiny; bezwładne ciało podtrzymywała w pozycji pionowej, jakby miała do czynienia z pijakiem. Bijąca z góry woda zmieniła kolor farby na jasnozielony, po chwili pojawiły się czyste, zaczerwienione kawałki ciała. Harper trzymała ją minutę, dwie, trzy… Już była przemoczona do suchej nitki i cała wymazana na zielono. Poruszała się w kabinie, jakby wykonywała jakiś dziwny, spowolniony taniec, podstawiając pod strumień wody kolejne fragmenty ciała, aż wreszcie cofnęła się i przechyliła; przyszła pora na lepkie, sztywne włosy. Zabarwiona na zielono woda ciekła nieprzerwanym strumieniem, Harper zaczęła się męczyć. Farba była śliska, Scimeca nieuchronnie wymykała się jej z rąk.

– Ręczniki – wy dyszała. – Znajdź szlafrok.

Wisiały na hakach w ścianie, Lamarr leżała nieruchomo niemal dokładnie pod nimi. Reacher wziął dwa. Harper, chwiejąc się, wyszła spod prysznica; rozłożył je i przejął od niej Scimecę. Owinął ją grubym ręcznikiem, a Harper zamknęła prysznic i wzięła drugi. Stała w zapadłej nagle ciszy, oddychając ciężko i wycierając twarz.

Reacher wziął Scimecę na ręce, przeniósł do sypialni, delikatnie ułożył na łóżku. Pochylił się, odgarnął wilgotne włosy z jej twarzy. Nadal rzęziła; oczy miała otwarte, lecz nieprzytomne.

– Wszystko w porządku? – spytała z łazienki Harper.

– Nie wiem.

Przyglądał się Scimecę. Jej pierś wznosiła się i opadała, wznosiła i opadała, szybko, gwałtownie, jak po wyścigu na milę.

– Chyba tak. W każdym razie oddycha.

Chwycił jej nadgarstek, sprawdził puls. Okazał się silny i szybki.

– W porządku – powiedział z ulgą. – Serce pracuje bez zarzutu.

– Powinniśmy zawieźć ją do szpitala! – krzyknęła Harper.

– Lepiej jej będzie w domu.

– Musi dostać środki uspokajające. To, co przeżyła, może doprowadzić ją do szaleństwa.

Reacher potrząsnął głową.

– Obudzi się, niczego nie pamiętając. Harper spojrzała na niego, zdumiona.

– Kpisz sobie ze mnie?

Dopiero teraz Reacher spojrzał na nią. Stała, trzymając szlafrok, przemoczona do suchej nitki, wysmarowana farbą. Jej bluzka nabrała barwy oliwkowozielonej… i była przezroczysta.

– Została zahipnotyzowana – powiedział. Skinął głową w kierunku łazienki.

– Tak to właśnie załatwiała. Od początku. Za każdym razem. Była pieprzonym najlepszym ekspertem Biura.

– Hipnoza?

Reacher zabrał jej szlafrok, przykrył nim nieruchome ciało Scimeki. Otulił je dokładnie szlafrokiem. Pochylił się, wsłuchał w jej oddech, nadal silny i już znacznie spokojniejszy. Sprawiała wrażenie pogrążonej w głębokim śnie, tylko oczy miała szeroko otwarte, nieprzytomne i niewidzące.

– Nie wierzę – powiedziała Harper. Reacher wytarł twarz Scimeki rogiem ręcznika.

– Tak to właśnie załatwiała – powtórzył.

Kciukami zamknął jej oczy; wydawało mu się to rzeczą odpowiednią i właściwą. Oddychała głęboko, lekko obróciła głowę, przeciągając po poduszce mokrymi włosami, najpierw w jedną stronę, potem w drugą. Przeciągała twarzą po poduszce niczym śpiąca kobieta, śniąca niespokojne sny. Harper gapiła się na nią nieruchomym wzrokiem. Nagle odwróciła się i przemówiła do drzwi do łazienki.

– Od kiedy wiesz? – spytała.

– Z całą pewnością? Od wczorajszego wieczoru.

– Ale… skąd?

Reacher znów użył ręcznika, ścierając nim bladozielone pasemko wody ściekające z włosów śpiącej.