Выбрать главу

– Proszę wybaczyć moją ciekawość, panie Harrison. Przyszedł pan tu sam. Czy chodzi o pańską żonę? A może przyjaciółkę?

Kit nadal nie był pewien, w jaki sposób zacząć rozmowę z doktorem Brownhillem. Miał do wyboru wiele możliwości.

– Jestem wysokiej rangi agentem FBI – powiedział pewnym siebie tonem, jakiego rzadko używał podczas pracy. – Przyjechałem do Kolorado w związku ze śledztwem w sprawie zabójstwa.

Prawy policzek doktora Brownhilla drgnął lekko. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale nie uszło uwagi Harrisona.

– Nie rozumiem – powiedział Brownhill. – Zabójstwo?

Kit patrzył na niego z kamienną twarzą.

– Przyjechał pan tu z San Francisco? Pracował pan w szpitalu przy tamtejszym uniwersytecie. W klinice zapłodnień in vitro.

Brownhill skinął głową.

– Przeprowadziłem się tu przed pięcioma laty i ani trochę tego nie żałuję. Mimo to nadal nie bardzo rozumiem, dlaczego FBI chce ze mną rozmawiać. Prowadzi pan śledztwo w sprawie zabójstwa? Ja daję skrzywdzonym przez naturę ludziom nadzieję na upragnione dziecko.

Kit patrzył w oczy doktora Brownhilla, starając się cokolwiek z nich wyczytać.

– Czy pracując w San Francisco zetknął się pan z doktorem Jamesem Kimem?

– Tak, znałem go. Niestety, niezbyt dobrze. Mniej więcej w tym samym okresie mieszkaliśmy w Kalifornii i tyle. Proszę przejść do rzeczy. Czekają na mnie pacjentki.

Kit skinął głową ze zrozumieniem.

– Przesłuchiwałem doktora Kima w maju. Był zamieszany w prowadzenie nielegalnych eksperymentów. Powiedział mi, że tu, w Kolorado, ukrywa się niejaki doktor Anthony Peyser. Mówił, że z nim współpracowaliście.

Doktor Brownhill potrząsnął głową.

– Zaraz, zaraz. To nieprawda. Owszem, doktor Peyser został oskarżony o nieetyczne postępowanie, kiedy był kierownikiem laboratorium na uniwersytecie w Berkeley. Ja z tym laboratorium ani prowadzonymi tam eksperymentami nie miałem nic wspólnego. Nigdy nie postawiono mi żadnych zarzutów i jak widać, wcale się nie ukrywam.

Kit zniżył głos.

– Słyszał pan, że James Kim nie żyje? Przed tygodniem został zamordowany w Kalifornii. Między innymi dlatego tu jestem.

John Brownhill wydawał się naprawdę zaskoczony.

– Nie, nie słyszałem. Przykro mi z powodu jego śmierci. Nadal jednak nie rozumiem, czego pan ode mnie oczekuje. Nie mam pojęcia, co się stało z doktorem Peyserem.

Doktor Brownhill podniósł się zza biurka. Kit uniósł rękę.

– Jeszcze jedno. To ważna sprawa, panie doktorze. Czy moglibyśmy porozmawiać o doktorze Davidzie Mekinie? Pracował pan z nim i tu, i w San Francisco. Przyjaźniliście się. David Mekin również został zamordowany. Czy to także zbieg okoliczności?

Doktor Brownhill wstał z krzesła.

– Proszę wybaczyć, ale czekają na mnie pacjenci. David Mekin był moim przyjacielem i nie chcę wracać do jego śmierci.

Kit z ociąganiem podniósł się, po czym wyszedł z kliniki. Był przekonany, że osiągnął to, co zamierzał.

Wzbudził niepokój pracującego tam lekarza, przyparł go do muru. Narobił zamieszania, a to dobry początek.

ROZDZIAŁ 37

Nad wzgórzami na wschód od Gór Skalistych zapadła noc. Na ciemnogranatowym niebie migotały setki gwiazd. Tropiciele przyczaili się na skraju polany, obok stojącego tam domku.

Mieli noktowizory i wyglądali jak policjanci albo komandosi przygotowujący się do ataku.

Znaleźli tę dziewczynę. Wypatrzyli ją niedaleko moczarów.

Na polanie stał dom, o jakim marzą wszystkie japiszony. Dwuspadowy dach, ogromne okna wychodzące na góry. Właścicielami byli nuworysze z południowej Kalifornii, którzy przyjeżdżali tu tylko na weekendy.

Harding Thomas zwrócił uwagę na wszystkie szczegóły. Było już po dziesiątej, w domu panowały ciemności. Tylko z pokoju na dole sączyło się szaroniebieskie światło.

Stał tam włączony telewizor. Tinkerbell uwielbiała oglądać telewizję. W „Szkole” nazywała telewizor swoją „mamą i tatą”, „niańką”, a nawet „kumpelką”.

– Bierzemy ją – szepnął Thomas do pozostałych. – Ma jedenaście lat, ale jest silna – ostrzegł. – Silniejsza niż większość ludzi. Ma zmodyfikowaną klatkę piersiową i ramiona.

– Jest superdziewczyną, czy co? – spytał ktoś.

– A żebyś wiedział – odparł Harding Thomas. – Jeśli coś spieprzysz, przekonasz się o tym na własnej skórze. Po prostu nie myślcie o niej jak o jedenastoletniej dziewczynce.

Wąskie schody skrzypiały przy każdym kroku. Harding Thomas ominął donice z geranium stojące na antresoli. Stały tu trzy pary łyżew, Roces Barcelonas.

Łowcy nasunęli noktowizory na oczy i szybko weszli po skrzypiących schodach na piętro. Potem jeszcze szybciej przemknęli pośród metalowych mebli. Byli to ci sami ludzie, którzy zabili doktora Franka McDonougha w jego basenie.

Z okna wciąż sączyło się migocące światło. Thomas zajrzał do środka i jego oczom ukazał się przestronny pokój.

Lampy halogenowe, wszystkie pogaszone. Teleskop na trójnogu. Magnetowid DUB. Fotele, na których leżały jutowe poduchy z napisami: WYPRODUKOWANO W GWATEMALI, 25 KG i WYPRODUKOWANO W JEMENIE, 25 KG.

Pod samym oknem stała sofa. Leżała na niej Max. Spała, wtulona w swoje skrzydła.

– Dzięki Bogu – wyszeptał Harding Thomas.

ROZDZIAŁ 38

Skrzypienie wyrwało Max z drzemki. Dźwięk dochodził z zewnątrz, z ganku. Natychmiast wytężyła słuch.

Nie otwierała oczu, ale była już w pełni skoncentrowana i zdawała sobie sprawę, że dzieje się coś niedobrego. Zimny cień przesłonił księżyc.

Max ostrożnie otworzyła oczy, skierowała wzrok ku górze i zobaczyła go. Wujek Thomas. Ten zdrajca, ten przewrotny łgarz.

Stał przy oknie. Było z nim trzech-czterech ludzi. Tropiciele! Łowcy! Mordercy!

Rozsądek i instynkt podpowiadały jej to samo: uciekaj.

Uciekaj, uciekaj, uciekaj stąd!

Ale tym razem nie mogła po prostu odfrunąć. Sufit był za nisko, a wokół stały ciężkie meble.

Jesteś silna. Niesamowicie silna.

Udowodnij to!

Max błyskawicznie sturlała się z sofy, przewracając stolik. Na podłogę pospadały leżące na nim pisma – „Los Angeles”, „Variety”, „Hollywood Reporter”, „Details”.

Rozległ się brzęk szyby, wybitej metalowym krzesłem. Max odruchowo zasłoniła twarz. Na podłogę spadł deszcz odłamków szkła. Kilka z nich poraniło ręce Max, ale niezbyt głęboko.

– Nie! – krzyknęła na cały głos. – Zostawcie mnie! Idźcie stąd!

Zobaczyła przed sobą długi korytarz łączący salon z sypialnią.

Bądź silna! Uciekaj!

Biała jak kość smuga światła księżycowego wypływała z uchylonych drzwi sypialni na końcu korytarza. Obok widać było jacuzzi znajdujące się pośrodku jasnozielonego tarasu. Max rzuciła się ile sił w nogach w stronę sypialni.

Nie oglądaj się! Biegnij, biegnij, biegnij! Jesteś szybsza, niż im się wydaje. I kto wie, może wcale nie chcą cię zabić, myślała gorączkowo.

W sypialni było otwarte okno – jej ocalenie. Na wszelki wypadek nie zamykała go. Jak się okazało, słusznie.

Oderwała się od podłogi. Leciała z dużą prędkością będąc w zamkniętym pomieszczeniu, a to już przekraczało granice zdrowego rozsądku.

Nie wiedziała, czy jej się uda. Czy to możliwe?

Ale zanim zdążyła się nad tym zastanowić, wystrzeliła z otwartego okna niczym rakieta opuszczająca silos, tyle że silos okazał się niewiele większy od rakiety. Skrzydło Max uderzyło we framugę. Posypały się drzazgi. Poturbowane ramię Max przeszył silny ból.

– Au! – krzyknęła.

Ale znów była w powietrzu – i znów ktoś do niej strzelał. Próbowali ją zabić? A może chcieli tylko przestrzelić jej skrzydło, żeby nie mogła uciec?

– Pieprz się, wujku Thomasie! – wrzasnęła na cały głos, nie odwracając się. – Niech cię diabli wezmą.

– Mam Matthew! – odkrzyknął. – Tak, dorwałem twojego braciszka. Wracaj. Mam Piotrusia Pana.