Выбрать главу

– Wygląda na jedenaście, dwanaście lat. Zupełnie jak normalny dzieciak z Denver, Boulder czy Pueblo – tyle że ma skrzydła. I naprawdę leci.

– Na duszę mojej drogiej zmarłej babki, to dzieje się naprawdę. Dziewczynka ma piękne srebrzystobiałe skrzydła. Uwierzcie mi. Dokądś nas prowadzi i szczerze mówiąc, poleciałbym za nią nawet na koniec świata. Oglądacie państwo specjalne wydanie Wiadomości Kanału Czwartego. Jesteśmy świadkami historycznego wydarzenia. Ta dziewczynka lata!

ROZDZIAŁ 118

Coś w sercu Max – jakiś zakątek, w którym rodziły się myśli i uczucia – mówiło jej, że wkrótce zginie, że musi niedługo umrzeć. Szkoda, ale cóż, taki los najwyraźniej był jej pisany. Wszechświat chciał, by tak się stało. Wiedziała to już w dniu swojej ucieczki ze „Szkoły”. Matthew pewnie też.

Strażnicy nie mogli pozwolić jej żyć. Była świadkiem wszystkiego, co zrobili, wszystkich okrutnych morderstw oraz innych zbrodni. Ona, Tinkerbell, „Paskudna Tinky”. Kolejny królik doświadczalny. Ale to oni okazali się paskudni. Znała wszystkie ich ohydne tajemnice.

Przynajmniej udało jej się zobaczyć prawdziwy świat – było w nim dużo zła i brzydoty, ale i wiele niewysłowionego piękna. Nawet jej wyobraźnia nie potrafiłaby stworzyć czegoś tak niezwykłego. Ten świat wydawał jej się sto razy lepszy niż wynikało to z książek, telewizji czy filmów.

No to do dzieła!

Zbliżała się do dużego domu, tego, w którym mieszkała Gillian. Z tej wysokości widziała już ludzi przypominających małe, patyczkowate figurki.

Max pochyliła głowę i rzuciła się w dół, ku uzbrojonym strażnikom. Musiała to zrobić. Tak zdecydował los. Strażnicy próbowali zestrzelić Oza i Ikara, uciekających w stronę lasu. Pozostałe dzieciaki niknęły już w oddali. Niech Bóg je błogosławi.

Kilku strażników zbliżało się do Frannie, ale ona na razie nieźle sobie radziła. Walczyła jak lew. Kit zresztą też.

Nagle ktoś go postrzelił. Kit padł na ziemię. Max przypomniała sobie, jak bolesna jest rana od kuli. Poczuła się, jakby to ją trafiono. Kit dostał w szyję i nie ruszał się, nic nie mówił. Max znów poczuła przeszywający ból, jak od pocisku.

– Kit! – krzyknęła na cały głos. – Kit, wstań. Proszę, wstań!

Rzuciła się na jednego ze strażników, przecinając powietrze z prędkością co najmniej sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Uderzyła go mocno skrzydłem.

Ku jej zadowoleniu, oprych runął na ziemię. Nie to, że zadała mu ból, było przyczyną jej radości; ucieszyła się, że powstrzymała go przed wyrządzeniem komukolwiek krzywdy. Nie potrafiłaby uderzyć kogokolwiek bez powodu. To nie leżało w jej naturze. Nie była taka jak oni, strażnicy, a może cały rodzaj ludzki.

Max zauważyła nadlatujące ze wschodu kolejne helikoptery. Z dużą prędkością zbliżały się trzy maszyny.

Helikoptery dygotały i ryczały, wzburzając powietrze, poruszając liśćmi i gałęziami drzew, a nawet wysokimi źdźbłami trawy. Na początku zjawił się tylko jeden, ale potem, gdy tylko inni dziennikarze zobaczyli w wiadomościach, co się dzieje, dołączyły do niego kolejne. Ludzie siedzący w sprowadzonych przez Max helikopterach wszystko filmowali. Na kabinach wymalowane były nazwy stacji. KCNC-News 4. KDVR-News 31 Fox. KMGH-News 7. KTVJ-News 20.

Zza domu wyłonił się helikopter ze „złymi ludźmi”. Oni nie mają prawa uciec, pomyślała Max. Nie wolno im latać.

Pochyliła się i runęła niemal pionowo w dół.

Pędziła już chyba niemal setką. Za szybko, o wiele za szybko. Przerażające uczucie. Zupełnie jakby stała na głowie.

Kierowała się prosto na przednią szybą startującego czarnego helikoptera. Nie mogła pozwolić tym ludziom uciec.

Nie mają prawa latać.

Nie wolno im uciec.

I wtedy spomiędzy jodeł wystrzelił jakiś kształt i rzucił się z dużą prędkością w stronę wznoszącego się helikoptera. Cóż za cudowna niespodzianka. Nigdy jeszcze nie widziała nic równie pięknego.

– Matthew! – krzyknęła.

ROZDZIAŁ 119

Carole O’Neill biwakowała ze swoimi córkami, Meredith i Brigid, nad szerokim, bulgoczącym strumieniem, przepływającym przez rezerwat Gunnison. Na wyprawę zabrały ze sobą mały telewizorek sony. W tej chwili wpatrywały się w o wiele za mały ekran i wytężały słuch, by cokolwiek usłyszeć, mimo iż dźwięk ustawiony był na cały regulator.

– To Max! O, i ciocia Frannie! – pisnęła Brigid. – Mamo, co się dzieje? Rozumiesz coś z tego?

– Ciszej. Ciszej. – Carole starała się przekrzyczeć telewizor i córkę. – Chcę to usłyszeć. Ciii, dziewczęta.

Carole błyskawicznie przejrzała kilkanaście kanałów. Wszędzie te same wstrząsające, niesamowite obrazy. Coś niezwykłego działo się przed domem Gillian Puris. O co w tym wszystkim chodziło? Carole nie wierzyła własnym oczom, jak niemal bez przerwy przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny.

Max w stylu pilota kamikadze leciała lotem nurkowym prosto na helikopter. Lada chwila miała na niego wpaść. Carole zmrużyła oczy i wstrzymała oddech.

Co się działo?

Frannie okładała pięściami Gillian Puris. Czy to możliwe? Dlaczego jej siostra miałaby bić Gillian?

O mój Boże! Wyglądało na to, że Kit jest ranny. Leżał na ziemi. Nie ruszał się. Wszędzie roiło się od ludzi uzbrojonych w karabiny.

Na ekranach setek tysięcy telewizorów w gęsto zaludnionym okręgu Denver widać było te same obrazy, z komentarzem spikera. Kolejne telewizory włączały się w miarę, jak roznosiły się wiadomości o niezwykłych wydarzeniach. Całe rodziny zasiadały przed ekranami. Śpiochów wyciągano z łóżek, by zobaczyli, co się dzieje. Ludzie gromadzili się przed telewizorami w hotelach, kawiarniach, knajpach dla rannych ptaszków, biurowcach.

W ciągu kilku minut wielkie sieci telewizyjne zaczęły transmitować na żywo obrazy z lokalnych stacji telewizyjnych w Denver. Podekscytowani spikerzy wydzierali się do mikrofonów, albo przekazywali wieści pełnym napięcia półszeptem.

Niezwykłe, cudowne zdjęcia latającej dziewczynki błyskawicznie obiegły świat, trafiając na każdy kontynent, do każdego kraju, do wielkich miast i małych wsi. Niektórzy upatrywali w jej pojawieniu się treści religijnych. „Anioł”, „budzący bojaźń”, „nadprzyrodzone zjawisko”, „tylko raz w życiu”, „cud” – takie sformułowania padały z ust ludzi próbujących opisać to, co widzieli i co czuli. Dla tych, którzy zobaczyli ją po raz pierwszy, był to widok niezapomniany, poruszający najczulsze struny w duszy każdego mężczyzny, każdej kobiety i każdego dziecka.

– Nastała nowa era – oznajmił jeden z brytyjskich dziennikarzy. – A dowód tego macie państwo na ekranach swoich telewizorów.

ROZDZIAŁ 120

Tymczasem ja znajdowałam się w centrum wydarzeń. Podbiegłam do rannego Kita, by mu pomóc i dodać otuchy. Został trafiony pod obojczykiem i krew ściekała mu na koszulę. Upierał się, że rana jest niegroźna. Nie dałam się przekonać. Trzęsłam się ze strachu.

– Sprowadziła pomoc – powiedział cicho. – Bystra dziewczynka.

A do tego z takim wdziękiem płynęła w powietrzu. Byłam dumna z Max, ale bardzo się o nią bałam. Przelatywała zbyt blisko wirujących śmigieł helikopterów – że o karabinach nie wspomnę. Nie znała uczucia lęku.

Hałas rozlegający się w górze wszystko zagłuszał i wprowadzał mnóstwo zamieszania. Z trudem wypatrzyłam litery na kabinach helikopterów.

Ekipy reporterskie lokalnych stacji telewizyjnych transmitowały całe zdarzenie na żywo. Taką właśnie pomoc sprowadziła nam Max.

Kamery filmowały zdumione twarze Gillian i reszty drani, z jej mężem włącznie. Może teraz to, co zrobili, nie ujdzie im na sucho. Ich ohydne sekrety ujrzą światło dzienne. I to w telewizji. Taką przynajmniej miałam nadzieję.

Max nagle rzuciła się w prawo. Powiedzieć, że była nieustraszona, to za mało; w tej chwili wykazała się prawdziwą brawurą. Leciała prosto na czarny helikopter bell jet ranger, wyłaniający się zza domu. Próbowała przeszkodzić mu w starcie. Nie chciała, żeby ci ludzie uciekli.