Выбрать главу

– Naród amerykański nie lubi słuchać smutnych wiadomości. Stracisz popularność.

– Gwiżdżę na to. Wszystko mi jedno, co pomyślą ludzie. O popularność niech walczą egoiści. Za parę miesięcy będę sobie spokojnie pływał moim keczem gdzieś na południe od Fidżi, a rząd niech diabli wezmą.

– Z przykrością tego słucham, panie prezydencie. Jesteś przyzwoitym człowiekiem. Nawet twoi wrogowie to przyznają. Prezydent nie dał jednak zamknąć sobie ust:

– Nasze wielkie państwo przez jakiś czas dobrze funkcjonowało, John, lecz ty, ja i ci pozostali prawnicy wszystko spieprzyliśmy. Rządzenie to poważna rzecz i prawników nie należałoby dopuszczać do władzy. To księgowi i biznesmeni powinni być w Kongresie i zajmować urząd prezydenta.

– Prawnicy są potrzebni we władzach ustawodawczych. Prezydent z niechęcią wzruszył ramionami.

– No i co z tego? Cokolwiek bym robił, niczego nie zmienię – rzekł, a potem wyprostował się w fotelu i uśmiechnął. – Przepraszam, John. Przecież nie przyszedłeś tu po to, by słuchać mojego gadania. O co chodzi?

– O ustawę w sprawie ochrony zdrowia dzieci z niezamożnych rodzin – odparł Burdick, uważnie patrząc na prezydenta. – Czy ją też zamierzasz odrzucić?

Prezydent odchylił się do tyłu, wpatrując w cygaro.

– Tak – odparł krótko.

– To moja ustawa – spokojnie rzekł Burdick. – Przeprowadziłem ją przez Kongres i Senat.

– Wiem.

– Jak możesz odrzucać ustawę dotyczącą dzieci, których rodziców nie stać na zapewnienie im właściwej opieki lekarskiej?

– Z tego samego powodu, dla którego odrzuciłem dodatki dla rencistów powyżej osiemdziesiątego roku życia, federalne stypendia dla mniejszości narodowych i kilkanaście innych ustaw socjalnych. Ktoś musi za to płacić, a klasa robotnicza, która utrzymuje to państwo, została przyciśnięta do muru pięćsetprocentowym wzrostem podatków w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

– Dla dobra społeczeństwa, panie prezydencie.

– Dla zrównania budżetu, panie senatorze. Skąd weźmiesz fundusze na pokrycie swojego programu?

– Można by zacząć od cięć w budżecie Sekcji Meta.

A więc o to chodzi. Niuchacze z Kongresu w końcu wywęszyli Sekcję Meta. Prędzej czy później musiało do tego dojść. Dobrze przynajmniej, że stało się to później.

– Sekcji Meta? – dyplomatycznie spytał prezydent.

– Supertajnej komórki, którą wspierasz od lat. Z pewnością nie muszę ci wyjaśniać, czym ona się zajmuje.

– Nie – spokojnie odparł prezydent. – Nie musisz. Zapadło nieprzyjemne milczenie. Wreszcie odezwał się Burdick:

– Sprawdzenie tego zajęło moim ludziom wiele miesięcy… bardzo sprytnie ukryłeś drogę przechodzenia tych pieniędzy… lecz ostatecznie udało im się wyśledzić źródło funduszy na wydobywanie „Titanica". Ślady prowadziły do supertajnej organizacji, działającej pod nazwą Sekcja Meta, a w końcu do ciebie. Mój Boże, panie prezydencie, pozwoliłeś wydać prawie trzy czwarte miliarda dolarów na wydobycie starego, bezwartościowego wraku, a potem skłamałeś mówiąc, że koszty wyniosły mniej niż połowę tej sumy. A ja tu proszę tylko o pięćdziesiąt milionów na pomoc medyczną dla biednych dzieci. Jeżeli wolno mi to w ten sposób określić, panie prezydencie, to twoje dziwne traktowanie priorytetów zakrawa na poważne przestępstwo.

– No więc, co chcesz zrobić, John? Szantażować mnie, żebym podpisał tę ustawę?

– Szczerze mówiąc, tak.

– Rozumiem.

W tym momencie do gabinetu weszła sekretarka prezydenta.

– Przepraszam, że przeszkadzam, panie prezydencie, ale chciał pan przejrzeć rozkład zajęć na dzisiejsze popołudnie.

Prezydent podniósł rękę w usprawiedliwiającym geście.

– John, przepraszam cię na chwilę. To nie potrwa długo. Przeglądając terminarz, zatrzymał się przy nazwisku, obok którego napisano ołówkiem 16.15. Spojrzał na sekretarkę i uniósł brwi.

– Pani Seagram?

– Tak, panie prezydencie. Zadzwoniła i powiedziała, że udało jej się ustalić historię statku, którego model jest w sypialni. Pomyślałam sobie, że interesuje pana to, co ona odkryła, więc wcisnęłam ją na kilka minut.

Prezydent wyciągnął ręce nad głową i zamknął oczy.

– Proszę zadzwonić do pani Seagram i odwołać to spotkanie o czwartej piętnaście. Niech ją pani zaprosi na kolację o pół do ósmej na pokładzie mojego jachtu.

Sekretarka zanotowała polecenie i wyszła z gabinetu.

Prezydent odwrócił się do Burdicka.

– A więc, John, gdybym w dalszym ciągu odmawiał podpisania twojej ustawy, to wtedy co? Burdick rozłożył ręce.

– Wówczas nie miałbym innego wyboru, jak tylko roztrąbić, że potajemnie wykorzystałeś państwowe fundusze. W takim wypadku dojdzie do skandalu, przy którym ta dawna afera Watergate byłaby niczym.

– Zrobiłbyś to?

– Zrobiłbym.

Prezydent sprawiał wrażenie całkowicie spokojnego.

– Zanim stąd wybiegniesz i zmarnujesz kolejne dolary podatnika na przesłuchania w Kongresie w związku z moimi machinacjami finansowymi, proponuję, żebyś z pierwszej ręki się dowiedział, czym jest Sekcja Meta i co zrobiła dla obrony kraju, który nam obu daje tak intratne posady.

– Słucham, panie prezydencie.

Godzinę później całkowicie poskromiony senator John Burdick siedział w swoim gabinecie, starannie przepuszczając przez maszynę do niszczenia dokumentów zebrane przez siebie tajne materiały w sprawie działalności Sekcji Meta.

77.

Widok „Titanica" w ogromnym kanionie suchego doku przyprawiał o zawrót głowy.

Hałaśliwe prace już się zaczęły. Spawacze atakowali palnikami zablokowane korytarze i zejściówki. Nitowacze walili w pokiereszowany kadłub, usuwając tymczasowe uszczelnienia z poszarpanych rozdarć poniżej linii wodnej. Pod niebo wznosiły się dwa wysokie dźwigi, które w stalowych zębach chwytaków wyciągały złom z ciemnych ładowni „Titanica".

Pitt zdawał sobie sprawę, że po raz ostatni ogląda salę gimnastyczną i górny pokład. Żegnał się z kawałkiem mijającego życia jak w sylwestrową noc, stojąc tam i wspominając pot wylany podczas wydobywania wraku, krew i poświęcenie ludzi, wątłe nadzieje, które ostatecznie doprowadziły ich do celu. Wszystko to już należało do przeszłości. Wreszcie ocknął się z zamyślenia, zszedł główną klatką schodową i odnalazł drogę do dziobowej ładowni na pokładzie G.

Wszyscy już tam byli, ubrani w srebrzyste kaski ochronne, w których wyglądali dziwnie obco. Gene Saegram, mizerny i roztrzęsiony, nieustannie chodził w tę i we w tę. Mel Donner ocierał pot z karku i policzków, nerwowo zerkając na Seagrama zatroskanym wzrokiem. Herb Lusky, mineralog Sekcji Meta, stał w pogotowiu ze sprzętem do analiz. Admirałowie Sandecker i Kemper rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami w kącie mrocznej ładowni.

Pitt ostrożnie obchodził pogięte i skręcone wsporniki grodzi, leżące na wypaczonym dnie wraku, aż znalazł się za plecami stoczniowca, który mozolnie przecinał palnikiem masywny zawias drzwi skarbca. Pitta ogarnęły ponure myśli, gdy uświadomił sobie, że za kilka minut ujrzy jego tajemnicze wnętrze. Nagle wydało mu się, że wokół powiało lodowatym chłodem, i zaczął go ogarniać strach przed otwarciem skarbca.

Jakby dzieląc jego obawę, pozostali mężczyźni w wilgotnej ładowni umilkli i skupili się przy nim w niespokojnym oczekiwaniu.

Wreszcie robotnik wyłączył palnik i podniósł osłonę twarzy.