Выбрать главу

Wszyscy patrzyli, jak jego sylwetka malała w oddali, póki nie skryła jej mgła.

– Wyszedł z mgły i zniknął we mgle – odezwał się Koplin, wracając myślami do swojego pierwszego spotkania z Pittem na stokach Biednej Góry.

Donner dziwnie na niego spojrzał.

– Coś powiedział?

– Nic, tylko głośno myślałem – odparł Koplin, wzruszając ramionami. – To wszystko.

Sierpień 1988 roku

Epilog

– Maszyny stop.

W odpowiedzi na komendę kapitana zadzwonił telegraf i ustała wibracja dochodząca z maszynowni angielskiego krążownika „Troy". Piana wokół dziobu rozpłynęła się w czerni morza i okręt powoli tracił prędkość w ciszy, którą zakłócał jedynie szum generatorów.

Noc była ciepła jak na północny Atlantyk. Spokojne morze połyskiwało pod zupełnie czystym, rozgwieżdżonym niebem. Bandera na flaglince zwisała bezwładnie, nie tknięta nawet słabym podmuchem wiatru.

Kiedy ponad dwustuosobowa załoga zebrała się na przednim pokładzie, wówczas wyniesiono martwe ciało, tradycyjnie zaszyte w stare płótno żaglowe i przykryte flagą narodową, a następnie ułożono na desce przy trapie. Później kapitan wyrecytował formułę marynarskiego pogrzebu głosem dźwięcznym i beznamiętnym. Po ostatnich słowach skinął głową. Uniesiono koniec deski i ciało zsunęło się do bezkresnego morza. W cichą noc popłynęły czyste dźwięki trąbki, a potem załoga rozeszła się w milczeniu.

Kilka minut później, gdy „Troy" ponownie był w drodze, kapitan usiadł i dokonał następującego wpisu do dziennika okrętowego:

H.M.S. „Troy", 10 sierpnia 1988 r.,

godz.02.20. Poz.: 41°46' N, 50° 14' W.

Dziś rano, dokładnie o tej samej godzinie, o której zatonął parowiec linii „White Star" m/s „Titanic", oddano morzu ciało komandora Sir Johna L. Bigalowa, odznaczonego komandorią Orderu Imperium Brytyjskiego i Medalem za Slużbę w Rezerwie Królewskiej Marynarki Wojennej, emerytowanego oficera Rezerwy Królewskiej Marynarki Wojennej, zgodnie z jego własnym życzeniem, wyrażonym na łożu śmierci, by na zawsze mógł wrócić do swoich dawnych kolegów ze statku.

Kapitanowi drżała ręka, kiedy się podpisywał. Zamknął ostatni rozdział tragedii, która wstrząsnęła światem… tym dawnym światem, co nigdy już nie powróci.

Prawie w tym samym czasie, po drugiej stronie globu, gdzieś na rozległych, odludnych przestrzeniach Oceanu Spokojnego, ogromne cygaro łodzi podwodnej przesuwało się głęboko pod leniwymi falami. Wystraszone ryby pierzchały na widok tego potwora, w którego wnętrzu przygotowywano się do wystrzelenia czterech pocisków balistycznych na różne cele, położone w odległości dziesięciu tysięcy kilometrów na wschód.

Dokładnie o godzinie 15.00 włączono silnik rakietowy pierwszego wielkiego pocisku, który wzdął zalaną słońcem powierzchnię oceanu spienioną wodą niczym wulkaniczna erupcja i pomknął w błękitne niebo nad Pacyfikiem. Po trzydziestu sekundach jego śladem ruszył drugi pocisk, później trzeci, a na koniec czwarty. Ciągnąc za sobą długie ogony pomarańczowych płomieni, niszczycielski kwartet wzbił się łukiem w przestrzeń i znikł.

Trzydzieści dwie minuty później, podczas naprowadzania się na cel w końcowym odcinku trajektorii, pociski kolejno nagle wybuchały w gigantycznych kulach ognia, całkowicie się rozpadając w odległości około stu pięćdziesięciu kilometrów od wyznaczonych celów. Po raz pierwszy w historii amerykańscy specjaliści, inżynierowie i wojskowi, kierujący programami obrony narodowej, z taką radością powitali unicestwienie bezbłędnie wystrzelonych rakiet.

„Plan Sycylijski" już podczas pierwszej próby okazał się całkowitym sukcesem.

***