Podrzucił miecz tak, że ów jeszcze mocniej zalśnił w gorącym powietrzu, pochwycił go i szerokim zamachem ciął to powietrze ze świstem.
— Tym mieczem będę walczył! — zakrzyknął.
Rozległy się wiwaty, dość niemrawe: tylko ponury Bullard się ociągał. Sir Roger pochylił się ku niemu i usłyszałem, jak wysyczał:
— Koronnym dowodem poprawności mojego rozumowania jest to, że zetnę każdego, kto dłużej będzie się sprzeciwiał, i rzucę go psom na pożarcie.
Istotnie, czułem, ze tym brutalnym sposobem mój pan ujął prawdę. Postanowiłem, że w wolnym czasie spróbuję nadać jego rozumowaniu odpowiednią formę sylogistyczną, aby się upewnić; nie taję, że wystąpienie to podniosło mnie na duchu, a inni przynajmniej nie poddawali się demoralizującym rozmyślaniom. I dobrze, że tak się stało, gdyż właśnie zbrojny przywiódł Branithara. Jeniec zatrzymał się i przypatrywał się nam. — Witaj — odezwał się łagodnie sir Roger z moją pomocą. — Chcielibyśmy, abyś dopomógł nam w przesłuchaniu jeńców i wyjaśnił pewne kwestie związane ze zdobytymi machinami.
Wersgor wyprostował się dumnie.
— Oszczędźcie sobie trudu — parsknął. — Zabijcie mnie i skończcie z tym. Źle oceniłem wasze możliwości, a to kosztowało życie wielu moich rodaków. Dłużej ich zdradzać nie będę.
— Spodziewałem się takiej odpowiedzi — przyznał sir Roger. — Co tam się dzieje z Jednookim Hubertem?
— Jestem, panie, jestem. — Stary, poczciwy Hubert, kat barona, kuśtykał poprawiając kaptur. Pod jednym kościstym ramieniem trzymał topór, a na plecach niósł zwinięty sznur. — Przechadzałem się, panie, kwiatki zbierałem dla mojej najmłodszej wnuczki. Znasz ją, mała dziewczynka o długich złocistych lokach, która nade wszystko kocha stokrotki. Myślałem, że znajdę jakie pogańskie kwiecie, które przypominałoby jej nasze drogie stokrotki z Lincolnshire, i że razem upleciemy z niego wianek…
— Mam dla ciebie zajęcie — przerwał mu baron.
— O, tak, panie, dzięki serdeczne w rzeczy samej… — Jedyne kaprawe oko staruszka łypało wokół, a jego właściciel zacierał dłonie i chichotał. — Och, dzięki, panie! Nie, żebym chciał szemrać, to nie stary Hubert, on zna swoje skromne miejsce, on, co sprawiał mężczyzn i chłopców, jak jego ojciec i dziad przed nim, kaci szlachetnych de Tourneville'ów. Nie, panie, ja znam swoje miejsce i trzymam się go, jak każe Pismo Święte. Ale po prawdzie trzymałeś biednego, starego Huberta w okrutnej bezczynności przez te wszystkie lata. O, wasz ojciec, panie, sir Raymond, nazywany Czerwoną Ręką, ten cenił moją sztukę! Choć pomnę i jego ojca, a waszego dziada, panie, starego Neville'a Wyrwiszpona — o jego sądach gadano w trzech hrabstwach. W jego czasach, panie, motłoch znał swoje miejsce i panowie mogli dostać uczciwego sługę za godziwą zapłatę. A teraz puszcza się ich za grzywną czy po dniu w dybach. Godne to pożałowania…
— Wystarczy — przerwał baron. — Ten na postronku jest uparty. Możesz mu to wyperswadować?
— O, tak, panie! Tak, oczywiście! — Hubert mlasnął bezzębnymi dziąsłami. Z wyraźnym i szczerym ukontentowaniem obchodził nieugiętego jeńca ze wszystkich stron. — Tak, panie, teraz to zupełnie inna sprawa, to jakby dawne dobre czasy powróciły, tak, tak, niechże cię niebiosa błogosławią, mój dobry, łaskawy panie! Rzecz prosta, wziąłem ze sobą nieco tylko sprzętu, parę obcęgów, jakieś szczypce i coś tam jeszcze, lecz zrobienie przyzwoitego stołu do tortur nie zajmie mi wiele czasu. A może by tak wziąć milutki garnuszek oleju? Zawsze mówię, panie, że w zimny, szary dzień nie znajdziesz nic przyjemniejszego nad rozżarzony węgiel i miły garnek wrzącego oleju. To mi zawsze przypomina mojego świętej pamięci ojca, aż łzy się w starym oku kręcą; tak, panie, tak właśnie zrobimy. Niech no spojrzę, niech no jeszcze spojrzę…
Jął mierzyć Branithara z pomocą sznura. Wersgor wzdrygnął się. Jego pobieżna znajomość angielskiego wystarczyła, aby pojął, co go czeka.
— Nie zrobicie tego! — krzyknął. — Żadna cywilizowana rasa nigdy by…
— A teraz pozwól no rączkę, kochanieńki. — Hubert wyjął z torby obcęgi i przyłożył je do błękitnych palców. — Tak, tak, nawet nieźle będą pasować. — Wypakował wiązkę małych noży. — Sumer is icumem in — zanucił — Ihude sing cucu.
— Ale wy nie jesteście cywilizowani — jęknął Branithar, po czym przytłumionym głosem dorzucił: — Dobrze, zrobię, co chcecie, i bądźcie przeklęci, potwory! Moja kolej przyjdzie, gdy moi rodacy was zniszczą.
— Mogę poczekać — zapewniłem go.
Sir Roger rozpromienił się, lecz na krótko; stary przygłuchy kat nadal próbował swoje narzędzia.
— Bracie Parvusie — rzekł mój pan — czy zechciałbyś… Czy mógłbyś powiadomić Huberta? Wyznam, że nie mam serca mu tego powiedzieć.
Pocieszyłem starego, mówiąc mu, że jeśli przyłapiemy Branithara na kłamstwie albo na innym nierozważnym zachowaniu, natychmiast go wezwiemy. To wystarczyło; radośnie pokuśtykał przygotować swój warsztacik. Straży Branithara zleciłem, aby ten miał okazję podziwiać Huberta przy tym zajęciu.
ROZDZIAŁ X
Wreszcie nadszedł czas konferencji. Większość dowódców była zajęta studiowaniem materiałów wroga, więc sir Roger uzupełnił swój orszak damami w ich najlepszych strojach. Ponadto towarzyszyło nam kilku nieuzbrojonych żołnierzy w dworskich ubiorach.
Gdy jechaliśmy przez pole w stronę budowli o kształcie pergoli, którą z jakiejś perłowo błyszczącej substancji wzniosła pomiędzy dwoma obozami jedna z wersgorskich machin (a uczyniła to w jedną godzinę), sir Roger zwrócił się do małżonki:
— Gdybym miał wybór, nie narażałbym cię na zgubę. Zabrałem cię tylko dlatego, że trzeba wywrzeć na nich wrażenie naszą potęgą i bogactwem.
Nawet nie odwróciła twarzy, wciąż patrząc na szeregi nieruchomych statków w obozie wroga.
— Tu nie grozi mi większe niebezpieczeństwo niż naszym dzieciom w pawilonie.
— Na litość boską! — wybuchnął. — Pomyliłem się. Powinienem był zostawić ten przeklęty statek i powiadomić króla. Ale, na Boga, czy będziesz mi ten błąd wypominać do samej śmierci?
— Co, dzięki twemu błędowi, niebawem nastąpi.
— Na ślubie przysięgałaś… — żachnął się.
— O, tak; a nie dotrzymałam obietnicy? Okazywałam ci nieposłuszeństwo? — Jej policzki płonęły. — Ale tylko Bóg może kierować moimi uczuciami.
— Nie będę ci więcej przysparzał kłopotu — rzekł stłumionym głosem.
Nie słyszałem tej rozmowy, gdyż jechali na przedzie, a wiatr rozwiewał ich szkarłatne okrycia. Jego beret z piórem i welon okrywający jej stożkowaty kapelusz tworzyły obraz znakomitego księcia i jego ukochanej. Biorąc wszak pod uwagę to, co zdarzyło się później, podobna wymiana zdań musiała mieć miejsce.
Lady Katarzyna, jak przystało szlachetnie urodzonej damie, doskonale panowała nad sobą. Gdy przybyliśmy do miejsca spotkania, jej delikatna twarz wyrażała tylko spokojną pogardę dla prostackich przeciwników. Ujęła rękę sir Rogera i z wielką gracją zsiadła z konia. Prowadził ją, niezdarny i nachmurzony.