W osłoniętej kurtyną pergoli znajdował się okrągły stół, otoczony jakby wyściełaną ławą. Wersgorscy wodzowie zajmowali jedną połowę; ich obdarzone ryjkami twarze były dla nas nieprzeniknione. Tylko oczy łypały nerwowo. Nosili tuniki z metalowej siatki z właściwymi randze insygniami z brązu. Anglicy, w swych jedwabiach i popielicach, złotych łańcuchach, strusich piórach, kurdybanowych pończochach, kaftanach z szerokimi i bufiastymi rękawami, w ciżmach z zagiętymi noskami wyglądali niczym pawie w kurniku. Widziałem zaskoczenie wrogów. Najbardziej podziałała na nich kontrastująca ze strojnością orszaku. prostota mojego habitu.
Stojąc ze skrzyżowanymi ramionami odezwałem się w ich języku:
— Zezwólcie, że za powodzenie tej narady i za zawieszenie broni odmówię Ojcze Nasz.
— Go takiego? — zdziwił się dość otyły, lecz pełen siły i dostojeństwa wódz nieprzyjaciół.
Objaśniłbym mu, gdyby ich obrzydły język znał pojęcie modlitwy. Wiedziałem od Branithara, że nie mają odpowiedniego słowa. Poprosiłem więc o ciszę i zaintonowałem: — Pater noster qui est in coelis… — Anglicy uklękli przy mnie.
Usłyszałem szept jednego z Wersgorów:
— Sam widzisz. Mówiłem ci, że to barbarzyńcy. To jakiś ich rytualny przesąd.
— Nie mam tej pewności — odparł wódz. — Jairowie z Body, na przykład, opanowali pewne metody psychologicznej integracji. Widziałem, jak na pewien czas podwajali swą siłę, powstrzymywali krwawienie ran albo całymi dniami wytrzymywali bez snu. Kontrola wewnętrznych organów przez system nerwowy… A wiesz, że mimo całej naszej wrogiej im propagandy posiadają równie rozwiniętą naukę, jak my. Z dużą łatwością pojmowałem tę wymianę zdań, chociaż zdawało się, że nic wiedzieli, iż są słyszani. Przypomniałem sobie, że i Branithar robił wrażenie przygłuchego, Widać wszyscy Wersgorowie mieli mniej sprawny słuch niż ludzie; potem dowiedziałem się, że było to spowodowane większą gęstością powietrza, przez co słyszeli lepiej. Na Tharixanie, w powietrzu podobnym d® angielskiego, musieli podnosić głos, żeby być słyszanymi. Zaniosłem do Boga dziękczynne modły za jego dary, zastanawiając się, czy im o tym powiedzieć, czy nie.
— Amen — zakończyłem. Zasiedliśmy wszyscy do stołu. Sir Roger utkwił w wodzu wodniste szare oczy.
— Czy rozmawiam z osobą odpowiedniej rangi? — zapytał. Przetłumaczyłem.
— Co on ma na myśli, mówiąc „ranga”? — zainteresował się tamten. — Jestem gubernatorem tej planety, a to są pierwsi oficerowie jej sił bezpieczeństwa.
— Mój pan pyta o to — wyjaśniłem — czy jesteście wystarczająco dobrze urodzeni, aby pertraktacje z wami nie ubliżyły mu.
Wyglądali na jeszcze bardziej zdezorientowanych. Jak potrafiłem, tak im tłumaczyłem pojęcie szlachetnego urodzenia, co przy moim ograniczonym zasobie słów nie było najłatwiejsze. Musiałem to kilkakroć powtórzyć. Wreszcie jeden z nich odezwał się do. swojego wodza:
— Myślę, że rozumiem, Grathu Hurugo. Jeśli oni wiedzą więcej niż my o sztuce krzyżowania genetycznego dla uzyskania pewnych cech… (wielu nowych dla mnie słów musiałem domyślać się z kontekstu)… mogli to zastosować względem siebie. Może cała ich cywilizacja ma charakter militarny i jest kierowana przez te starannie wyhodowane nadistoty. — Ta myśl wstrząsnęła nim. — Nic dziwnego, że nie chcą tracić czasu na rozmowy z żadną istotą o mniejszej inteligencji.
— Ależ to fantazja! — krzyknął inny. — W naszych badaniach nigdy nie odkryliśmy…
— Dotychczas zajmowaliśmy się maleńkim fragmentem Via Galactica — odparł lord Huruga. — Głupotą byłoby zakładać, że są mniej groźni, niż sami twierdzą, dopóki nie będziemy mieli więcej danych.
Słuchając tego, co w ich mniemaniu było całkowitym szeptem, obdarzałem ich najbardziej zagadkowym z uśmiechów.
— Nasze imperium nic posiada ustalonych rang, lecz szereguje obywateli wedle zasług — rzekł do mnie gubernator. — Ja, Huruga. sprawuję najwyższą władzę na Tharixanie.
— A zatem mogę z tobą pertraktować, dopóki nie włączy się do rozmów wasz cesarz — zdecydował sir Roger. Miałem kłopoty ze słowem „cesarz” — w istocie, dominium wersgorskie nie było podobne do żadnego z ziemskich. Najbogatsze i najznakomitsze osobistości żyły w swych rozległych majątkach ze świta niebieskolicych najemników. Porozumiewali się na odległość i odwiedzali szybkimi pojazdami. Poza tym były jeszcze i inne warstwy, jak żołnierze, kupcy czy politycy. Ale nikt nic był przypisany do swego miejsca w życiu — wobec prawa wszyscy byli równi, wszyscy mogli z równymi szansami dążyć do zdobycia pieniędzy czy stanowisk. Co więcej, zarzucili instytucje rodziny: żaden Wersgor nie posiadał nazwiska, lecz zamiast tego był identyfikowany na podstawie liczby zapisanej w centralnym rejestrze. Mężowie i niewiasty rzadko żyli razem dłużej niż parę lat, a dzieci były we wczesnym wieku wysyłane do szkół, gdzie zamieszkiwały do czasu osiągnięcia dojrzałości, ich rodzice bowiem uważali je bardziej za brzemię niż błogosławieństwo.
Mimo to w tym królestwie, w teorii będącym republika ludzi wolnych, praktykowano gorszą tyranie, niż kiedykolwiek znała ludzkość, nawet w niesławnych czasach Nerona.
Wersgorowie nie żywili specjalnego przywiązania do miejsc urodzenia, nie u/nawali pokrewieństwa ni wynikłych z lego obowiązków: żaden poddany nie miał nikogo, kto by pośredniczył między nim a wszechpotężnym rządem centralnym. W Anglii, kiedy stary król Jan stał się zbytnim zadufkiem, spotkał się ze sprzeciwem tak starego prawa, jak i nienaruszalnych obyczajów. Dzięki temu baronom udało się go ukrócić; przy okazji dodali słów parę o swobodach dla wszystkich Anglików. Nasi przeciwnicy byli rasą pochlebców, nie/dolnych do przeciwstawienia się jakiemukolwiek arbitralnemu dekretowi władzy. „Awans wedle zasług” oznaczał w praktyce „awans wedle stopnia użyteczności dla ministrów imperium”.
Ale odbiegam od tematu, co jest moim złym nawykiem, za który mój arcybiskup nierzadko zmuszony był mnie ganić. Powracam zatem do owego dnia w budowli z masy perłowej, kiedy to Huruga utkwił w nas swe przeraźliwe oczy i powiedział:.
— Zdaje się, że są was dwie odmiany. Dwa gatunki?
— Nie — wtrącił się jeden z jego oficerów. — Dwie płcie. Jestem pewien. Najwyraźniej są ssakami.
Ach, tak… — wódz powiódł wzrokiem po szalach zdobiących nasze damy, wciętych głęboko zgodnie z nowoczesną, bezwstydną modą. — Faktycznie. Widzę.
— Powiedz im, gdyby to ich zainteresowało, że nasze kobiety władają mieczami na równi z mężczyznami.
— Ach! — błyskawicznie zareagował Huruga. — To słowo: „miecz”. To jest broń sieczna?
Nie miałem czasu, by spytać mego pana o radę, więc modląc się w duchu o sprawność języka i myśli, odparłem:
— Tak, widzieliście je u boków naszych ludzi w obozie. Uważamy je za najlepsza broń w walce wręcz. Zapytaj któregokolwiek z niedobitków garnizonu Ganturath.
— Hm… tak. — Jeden z Wersgorów spojrzał ponuro. — Odrzuciliśmy taktykę walki w zwarciu już wieki temu. Wydawała się zbędna. Przestarzała. Ale istotnie przypominam sobie jedna, z nieoficjalnych utarczek granicznych z Jairami; było to na Ulozie IV. Użyli tam długich noży z podobnie przerażającym efektem.
— Do specjalnych celów… tak, tak — gniewnie mruknął Huruga. — Jednakże faktem jest, że ci najeźdźcy jeżdżą na zwierzętach!
— Którym nie trzeba paliwa, Grathu, poza roślinami.
— Ale nie są niczym zabezpieczone przed promieniami cieplnymi czy kulami. oni zaś wymachuj; broni; z zamierzchłej przeszłości, nie przybyli na własnych statkach, lecz w jednym z naszych… — przerwał swój szept i warknął w moją stronę: