Выбрать главу

Nim latające maszyny z hukiem zniknęły za horyzontem, naszym artylerzystom udało się strącić kilka z nich. Parę innych zostało na ziemi jako rezerwa. Miedzy nimi znalazły się największe statki transportowe. Jednak teraz interesowała mnie wyłącznie ziemia.

Na równinie ukazali się Wersgorowie, uzbrojeni w broń o długich lufach. Uformowali drużyny. Nie tworzyli zwartego szyku, lecz rozpraszali się, jak mogli najdalej. Niektórzy z nas śmiali się widząc tak niezwykłe manewry, ja jednak domyślałem się, że jest to ich zwyczajna taktyka. Przecież gdy jest się w posiadaniu szybkostrzelnej i śmiertelnie celnej broni, nie należy prowadzić ataku zwartą masą, lecz raczej zastosować środki, które unieszkodliwią broń przeciwnika.

I właśnie używali takich środków w postaci sprowadzonych z głównego bastionu Darova wozów bojowych. Nie używali do nich koni, a posiadali dwie odmiany tych pojazdów. Większość stanowiły wozy lekkie, otwarte, wykonane z cienkiej stali. Uzbrojone w dwa szybkostrzelne działa obsługiwane przez czterech żołnierzy. Na swoich czterech kołach poruszały się nadzwyczaj szybko i zwinnie. Gdy zobaczyłem je, pędzące z potępieńczym hałasem, z prędkością stu mil na godzinę pokonujące nierówny teren, zrozumiałem, jak trudno w nie trafić i że większość z nich może dotrzeć do samych dział wroga.

Jednak owe małe pojazdy trzymały się tyłu, osłaniając piechotę. Rzeczywistą pierwszą linię ataku tworzyły ciężkie opancerzone wozy. Poruszały się wolno, wolniej niż galopujący koń, a to z powodu rozmiarów. Były wielkie jak chłopska chata, pokryte grubym stalowym pancerzem zdolnym wytrzymać nawet trafienie pocisku. Wysuwając lufy z wież, rycząc i wzniecając kurz, sunęły, podobne do smoków. Naliczyłem ich ponad dwadzieścia. Tam, gdzie przeszły, pozostawały twarde jak kamień koleiny wyżłobione w ziemi i trawie.

Powiedziano mi, że jeden z naszych artylerzystów, który nauczył się obsługiwać miejscowe działo na kołach strzelając kulami, wyrwał się z szyku i rzucił ku wozom. Sam sir Roger w pełnej zbroi pogalopował za nim.

— Stój! — zawołał i wyciągnął kopię. — Ty dokąd?

— Strzelać, panie — odkrzyknął żołnierz łapiąc oddech. — Wystrzelajmy ich, nim przerwą nasz wał i…

— Gdybym nie wierzył, że moi łucznicy poradzą sobie z tymi przerośniętymi ślimakami, pozwoliłbym ci postrzelać. Ale na razie wracaj na miejsce.

Miało to zbawienny wpływ na oczekujących tej przerażającej szarży żołnierzy. Sir Roger nie widział powodu, by tłumaczyć, że trzeba korzystać z doświadczenia i że biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się na Stularax, obawia się, iż użycie pocisków na tak mały dystans może zniszczyć i nas/ Naturalnie, winien był zdać sobie sprawę i z tego, że Wersgorowie posiadają pociski o rozmaitej sile. Lecz kto potrafi myśleć zawsze i o wszystkim?

Kierujący tymi metalowymi twierdzami musieli się mocno zastanawiać, dlaczego do nich nie strzelamy i jakie niespodzianki mogą ich czekać. Bez wątpienia pojęli to, gdy pierwszy wóz zarył się w jednym z zamaskowanych dołów.

Dwa następne również wpadły w tę pułapkę i wówczas dopiero zauważono, że nie były to naturalne przeszkody. Na pewno wspomagali nas dobrzy święci: w swojej niewiedzy wykopaliśmy głębokie i szerokie jamy. Gdybyśmy na tym poprzestali, taka przeszkoda nie mogłaby potężnym maszynom przeszkodzić w wydostaniu się z pułapki. Potem jednak, jakbyśmy spodziewali się ataku ogromnych koni, niemal z nawyku dodaliśmy ogromne zaostrzone pale. Niektóre z nich wbiły się w gąsienice naciągnięte na koła i przez to wozy stały bez ruchu.

Następny wóz ominął pułapkę i przybliżył się do przedpiersia okopu. Jakby dla sprawdzenia zasięgu jego szybkostrzelne działo plunęło kulami, pozostawiając sporo wyrw wzdłuż wału.

— Niech Bóg wspomaga sprawiedliwych! — ryknął sir Brian Fitz-Wiliam, wyprowadzając przed linię sześciu jeźdźców. Galopowali półkolem blisko zasięgu ognia i starali się wciągnąć w pościg wóz, którego załoga wyraźnie chciała zrobić użytek z mniejszego działa. Sir Brian poprowadził za sobą maszynę według swojego życzenia; zadął w róg, zawrócił za osłonę, a wóz wpadł w jamę.

Pojazdy wycofały się. Nasze chytre zamaskowanie i długa trawa nie pozwoliły im ustalić rozmieszczenia pozostałych pułapek. Jak dowiedzieliśmy się potem, więcej takich maszyn nie było na całej planecie i nie można było narażać ich na zbytnie niebezpieczeństwo. W tym czasie trzęśliśmy się ze strachu, czy nie ponowią ataku. Wystarczyłoby, żeby jeden przełamał nasz;) linię i zniósłby nas z powierzchni ziemi.

Mimo iż jego wiedza o nas, naszej domniemanej potędze i możliwych posiłkach była nikła, by nie rzec: mizerna, Huruga winien był nakazać ciężkim pojazdom posuwać się naprzód aż do skutku. Takie przynajmniej jest moje zdanie. Zaiste, wersgorska taktyka była pod każdym względem nędzna. Trzeba jednak pamiętać, że na ziemi nie walczyli od dawna. Ich podboje odległych planet odbywały się łatwo, potyczki zaś z innymi znającymi sekret latania narodami miały miejsce w powietrzu.

Huruga, zatrwożony naszymi dołami, lecz podniesiony na duchu naszym wstrzymaniem się od użycia pocisków o małym zasięgu, wycofał wielkie pojazdy, a w ich miejsce skierował piechotę i lekkie wozy. Liczył, że znajdą wszystkie doły i oznaczą je.

Nadbiegli podzieleni na niewielkie oddziały niebiescy żołnierze. Dzięki wysokiej i również niebieskiej trawie byli ledwie widoczni. Ja sam, będąc przecież na tyłach, widziałem tylko od czasu do czasu błysk hełmu i tyki wbijane w celu zaznaczenia bezpiecznego korytarza dla ciężkich wozów. Ale widziałem ich tysiące. Serce mi dudniło, a na suchość w ustach nie pomagało nawet piwo.

Żołnierzy poprzedzały rozpędzone wozy. Niektóre wpadały w doły, a przy tej szybkości kończyło się to rozbiciem. Większość gnała przed siebie, prosto na pale, które wbiliśmy w trawie, wzdłuż przedpiersia, na wypadek szarży konnicy. Rozpędzone, były niemal równie bezbronne jak konie. Widziałem, jak jeden z nich uniósł się w powietrze, obrócił, trzasnął o ziemię, podskoczył dwakroć i wreszcie się rozpadł. Widziałem, jak inny wbił się na pal, rozlał płynne paliwo i stanął w płomieniach. Widziałem wreszcie trzeciego — ten skręcił, wpadł w poślizg i rozbił się o czwarty.

Kilka innych, umknąwszy pali przejechało przez rozpostarte zasieki. Ostrza wbiły się w miękkie pierścienie otaczające ich koła i nie można było ich wyciągnąć. Tak uszkodzony wóz mógł tylko z trudem uciekać z pola bitwy.

Rozkazy w zgrzytliwej wersgorszczyźnie musiały zostać przesłane przez przekaźnik głosu. Większość z nie uszkodzonych maszyn zaprzestała krążenia. Zbiły się w uporządkowaną formację i powoli przybliżały.

Trzask! — strzeliły nasze katapulty i trach! — zadudniły balisty. Na nadciągające wozy poleciał bezlitosny grad strzał, kamieni i naczyń z wrzącym olejem. Zniszczenia nie były wielkie, lecz zahamowały nieco napastników.

Wtedy ruszyła kawaleria.

Paru jeźdźców poległo od kul. Ale nie musieli galopować daleko, by dosięgnąć wroga. Ponadto pożar trawy, wzniecony przez nasz olej, utrudnił Wersgorom widzenie. Usłyszałem szczęk i dudnienie — to kopie uderzały o zielone boki maszyn. Dalej zabrakło mi sposobności do oglądania walki. Wiem tylko, że kopijnikom nie udało się zniszczyć żadnego wozu. Zaskoczyli wszakże kierujących i to do tego stopnia, że ci potracili głowy ze szczętem. Konie miażdżyły kopytami cienką stal, a kilka ciosów toporem, mieczem lub maczugą oczyszczało pojazd z załogi. Niektórzy z ludzi sir Rogera z dobrym skutkiem używali ręcznych strzelb lub małych okrągłych pocisków. Wyciągało się z nich zawleczkę i wyrzucało z ręki. Wtedy wybuchały i rozrzucały odłamki. Oczywiście Wersgorowie mieli podobną broń, ale byli mniej zdecydowani używać jej.