Выбрать главу

— Czy to może pochodzić z niebios? — spytał i przeżegnał się.

— Nie mnie to stwierdzić — spojrzałem bojaźliwie w kierunku nieba. — Jednak nie widzę chóru anielskiego.

Ze statku dobiegł przytłumiony szczęk, który zatonął w jednym jęku trwogi, kiedy okrągłe drzwi zaczęły się otwierać. Ale wszyscy stali na swoich miejscach, jak przystało na Anglików; chyba że byli zbyt wystraszeni, aby uciec.

Dojrzałem, że drzwi były podwójne, z komorą pomiędzy, a spod nich na podobieństwo drugiego języka wysunął się metalowy pomost i dotknął ziemi. Podniosłem krucyfiks siejąc na prawo i lewo zdrowaśki.

Na zewnątrz wyszedł jeden z załogi. Wielki Boże — jak mam opisać grozę tego pierwszego widoku? Wrzasnęło mi coś w głowie: to niechybnie demon z najniższych kręgów piekieł.

Wzrostu miał jakie pięć stóp, był bardzo szeroki i muskularny, odziany w kurtę o srebrnym połysku. Jego skóra była bezwłosa, koloru głębokiego błękitu. Miał krótki, gruby ogon, długie i spiczaste odstające uszy po bokach okrągłej głowy. Z twarzy wyzierały wąskie, bursztynowe oczy umieszczone nad niewielkim ryjem, choć wysokie czoło zdawało się oznaczać dużą inteligencję.

Ktoś zaczai krzyczeć, a Czerwony John ujął wymownie łuk.

— Cicho tam! — ryknął. — Zatłukę pierwszego, który się poruszy.

Tym razem prawie nie myślałem o tej groźbie; podnosząc wyżej krucyfiks zmusiłem miękkie nogi, aby poniosły mnie o parę kroków dalej, drżącym głosem odmawiając jednocześnie egzorcyzmy. Byłem pewien, że to i tak nic nie pomoże — oto nadszedł koniec świata.

Gdyby demon pozostał tam stojąc, szybko byśmy się załamali i uciekli. On jednakże podniósł tubę trzymaną w dłoni i wystrzelił białym oślepiającym płomieniem. Usłyszałem trzask i zobaczyłem, jak razi on stojącego opodal łucznika. Ogarnął go ogień i żołnierz upadł martwy ze zwęgloną piersią.

Wyłoniły się trzy dalsze demony.

Żołnierzy nauczono działać, a nie dumać, gdy dzieją się takie rzeczy. Łuk Czerwonego Johna zaśpiewał i najbliższy demon zawisł na pomoście przeszyty długą na łokieć strzałą. Widziałem, jak kaszle krwią i umiera. Powietrze nagle pociemniało od pocisków, jakby ten jeden strzał wyzwolił setkę innych. Trzy pozostałe demony padły nabite strzałami tak gęsto, jakby służyły za tarcze strzelnicze na zawodach.

— Można ich zabić! — krzyknął sir Roger. — Za świętego Jerzego i miłą Anglię! — dodał i spiął konia ostrogami ruszając prosto w stronę pomostu.

Mówi się, że strach rodzi niezwykłą odwagę: z szaleńczym okrzykiem cała armia pognała za nim. Muszę wyznać, że i ja wydałem okrzyk i wbiegłem do środka.

Z tej walki, która rozszalała się po wszystkich korytarzach i pomieszczeniach, pamiętam niewiele. Gdzieś od kogoś dostałem topór; pozostała we mnie niespokojna pamięć ciosów zadawanych w złe niebieskie twarze, które wyrastały, aby zawarczeć na mnie; upadków na spływających krwią podłogach, zbierania się do wciąż nowych uderzeń. Sir Roger nie miał jak dowodzić bitwą — jego ludzie po prostu oszaleli. Widząc, że demony można zabijać, pragnęli to uczynić z nimi wszystkimi.

Załoga statku liczyła około setki, lecz niewielu miało broń. Później odkryliśmy ich zbrojownię, lecz najeźdźcy liczyli bardziej na wywołanie paniki. Nie znając Anglików nie oczekiwali kłopotów. Ich artyleria była gotową do użycia, lecz. skoro znaleźliśmy się wewnątrz statku, stała się bezużyteczna.

W niecałą godzinę mieliśmy ich wszystkich.

Przecisnąłem się przez pobojowisko i załkałem i radości na widok błogosławionego blasku słonecznego. Sir Roger sprawdzał z dowódcami, jakie są nasze straty, które wyniosły jedynie piętnastu zabitych. Kiedy tam stałem, trzęsąc się z wyczerpania, wynurzył się Czerwony John Hameward z przewieszonym przez ramię demonem. Rzucił stworzenie u stóp sir Rogera.

— Tego jednego ogłuszyłem pięścią, panie. Pomyślałem, że może jednego zechcesz wziąć żywcem, póki co, aby go podpytać. Czy też może nie ryzykować i uciąć mu już teraz jego wstrętny łeb?

Sir Roger zastanowił się, jako pierwszy z nas wszystkich pojmując wszystkie niezwyczajności tego wydarzenia. Ponury uśmiech wykrzywił mu usta. Odparł po angielsku, lecz tak samo płynnie jak francuszczyzną, której zwykle używał.

— Jeśli to demony, to należą do lichej rasy, skoro tak łatwo je zabić, łatwiej niż ludzi. Nie więcej wiedzieli o obronie, niż moja mała córeczka; mniej nawet, bo ona dała mi moc bolesnych prztyczków w nos. Sądzę, że łańcuch utrzyma to stworzenie, czyż nie, bracie Parvusie?

— Tak, mój panie — wyraziłem swój pogląd — choć byłoby lepiej umieścić w jego pobliżu parę relikwii i Hostię.

— Zatem bierz go do opactwa i zobacz, co uda się z niego wyciągnąć; poślę z tobą straż. I przyjdź dziś na wieczerzę.

— Panie — zauważyłem gniewnie — trzeba wam wziąć udział w wielkiej mszy dziękczynnej, nim poczynisz cokolwiek innego.

— Tak, tak — odparł niecierpliwie. — Porozmawiaj o tym z opatem i czyńcie, co uznacie za najlepsze. Ale na wieczerzę przyjdź; opowiesz mi, czego się dowiedziałeś.

Jego wzrok skierował się na metalowy okręt i sir Roger pogrążył się w zadumie.

ROZDZIAŁ II

Przyszedłem, jak kazano i za zgodą opata, który uważał, że w tym przypadku siły kościelne i świeckie powinny zostać zjednoczone. Miasteczko było dziwnie ciche, kiedy szedłem jego ulicami, i tylko z obozu dochodziły mnie odgłosy kolejnej mszy. Ponad tym wszystkim wznosił się, niby góra, lśniący kadłub statku przybyszów.

Czuliśmy się podniesieni, na duchu i trochę pijani, jak sądzę, sukcesem nad siłami nie z tego świata. Trudno było uniknąć wypływającego z samozadowolenia wniosku, że Bóg nam sprzyja.

Minąłem mury obsadzone potrójną strażą i wszedłem bezpośrednio do wielkiego hallu. Zamek Ansby był starą budowlą normańską, zbyt ponurą, aby na nią patrzeć, i zbyt zimną, aby w niej mieszkać. Zapadłą już w hallu ciemność rozjaśniały świece i wielkie palenisko; światło migotało na różnorakiej broni i gobelinach porozwieszanych na ścianach, teraz skrytych w cieniu. Szlachta i znaczniejsi mieszczanie oraz żołnierze siedzieli za stołem; słychać było gwar rozmów, służący biegali wokoło, na matach igrały psy. Pokrzepiająca scena, za którą kryło się jednak wielkie napięcie. Sir Roger skinął na mnie, abym zasiadł razem z nim i jego panią, co było znacznym zaszczytem.

Pozwólcie, że opiszę tu Rogera de Tourneville, rycerza i barona. Był on wysokim, silnie zbudowanym trzydziestolatkiem o szarych oczach i wyrazistym obliczu z zakrzywionym nosem. Miał jasne włosy, trefione na zwykły sposób walecznych mężów: gęste na czubku i wygolone poniżej, co w pewien sposób ujmowało jego ogólnie dobrej aparycji, uszy miał bowiem jak uchwyty od dzbana. Rodzinna okolica sir Rogera była biedna i zacofana, a sir Roger większość czasu spędzał na wojnie i stąd brakowało mu wykwintnych manier, choć był bystry i uprzejmy na swój sposób. Jego żona, lady Katarzyna, była córką wicehrabiego de Mornay i wielu sądziło że wyszła za mąż poniżej swego stanu i majątku, wychowała się bowiem w Winchester, pośród szyku i najnowszych mód. Była bardzo piękna, miała błękitne oczy i kasztanowe włosy, lecz wyczuwało się w niej osobę o nieugiętej woli. Mieli tylko dwoje dzieci: Roberta, miłego sześcioletniego chłopca, którego uczyłem, i dziewczynkę o imieniu Matylda.

— A zatem, bracie Parvusie — zagrzmiał mój pan — siadajże, wypij puchar wina. Na rany Chrystusa, taka okazja wymaga czegoś więcej, niźli piwa!