Ostatnie wozy trwożliwie uciekały przed zawziętymi angielskimi jeźdźcami.
— Wracajcie! — wrzeszczał za nimi sir Roger wyrywając giermkowi nową kopię. — Wracajcie, wy tchórzliwe łotry! Stawajcie i walczcie, psie psy, niegodne miana mężczyzny!
Musiał przedstawiać sobą wspaniały widok: w lśniącej i dźwięczącej zbroi, z. herbową tarczą, dosiadający rumaka o maści smoły piekielnej. Ale Wersgorowie nie byli ludem rycerskim. Byli przemyślniejsi i roztropniejsi od nas. i to właśnie drogo ich kosztowało.
Nasi jezdni musieli szybko wycofać się przed niebieską piechotą. Ci zbliżali się zbici w większe grupy i bez przerwy strzelali. Wyraźnie zamierzali zaatakować nasze umocnienia. Zbroja nijak nie chroniła przed kulami, była za to dobrym celem. Sir Roger odtrąbił sygnał do odwrotu.
Wersgorowie z przeraźliwym wrzaskiem rzucili się naprzód. W zamieszaniu w naszym obozie dosłyszałem komendy dowódców łuczników. Pod niebo pomknęła chmara szarych strzał.
Gdy te wystrzelone na początku jeszcze szybowały, następna salwa już była w drodze. Strzała z długiego angielskiego łuku jest tak silna, że przebija zbroję rycerską na wylot. Przyłączyły się kusze, o wolniej lecących, lecz jeszcze mocniejszych strzałach i jęły kosić najbliżej atakujących. Sądzę, że w tych kilku chwilach ataku musieli stracić połowę ludzi.
Wszelako, rozwścieczeni nie mniej od nas, rzucili się na wał. A tam już czekali piechurzy. Kobiety także cały czas strzelały, zmiatając pokaźną część wrogów; ci zaś, skoro znaleźli się w zwarciu, nie mogli strzelać, a na ich spotkanie czekały topory, włócznie, noże, buławy, sztylety i miecze.
Mimo znacznych strat nadal byli dwu a może nawet trzykrotnie liczniejsi od nas. To jednak prawie nie miało znaczenia. Nie posiadali zbroi. Ich jedyną bronią w walce wręcz były noże nasadzone na lufy karabinów tworzące mało wygodne włócznie… Ostatecznie sam karabin mógł służyć jako maczuga. Niewielu tylko miało krótką broń palną. Te pistolety spowodowały niewielkie straty, regułą bowiem było, że gdy John Błękitna Twarz strzelał do Harry'ego Anglika, nie trafiał z powodu zamieszania, i nim ponownie zdążył strzelić, już mu Harry rozpruwał brzuch halabardą.
Powróciła konnica, tnąc i tratując, co popadło. I to był koniec. Wróg rzucił się do ucieczki, w panice tratując własnych towarzyszy. Jeźdźcy gnali ich, pokrzykując wesoło jak na polowaniu. Kiedy byli dość daleko, łucznicy znowu zaczęli strzelać.
Tyle, że uciekła ta część, która uciec nie powinna, sir Roger dostrzegł bowiem powracające ciężkie wozy i zarządził odwrót. Bogu dzięki, byłem tak pochłonięty opieką nad rannymi, że nic o tej chwili nie wiedziałem, kiedy to nasi oficerowie zwątpili. Atak wersgorski nie był bowiem daremny. Udało im się oznaczyć nasze doły i teraz żelazne olbrzymy toczyły się przez pole czerwonego błota, a my nic wiedzieliśmy, jak je powstrzymać.
Thomas Bullard siedział na koniu obok proporca barona. Zwiesił ramiona.
— Cóż — westchnął — daliśmy z siebie, ile mogliśmy. A teraz kto pojedzie za mną pokazać, jak umiera Anglik?
Na zmęczonej twarzy sir Rogera wystąpiły jeszcze głębsze bruzdy.
— Przed nami cięższe zadanie, przyjaciele. Gdy była szansa, mieliśmy prawo ryzykować życie. Teraz widok klęski odbiera nam to prawo. Musimy żyć. Jeśli tak trzeba, to jako niewolnicy, aby nasze niewiasty i dzieci nie były same w tym piekielnym świecie.
— Rany boskie! Czy wyście wszyscy poszaleli?! — zawołał sir Brian Fitz-William. Nozdrza barona rozszerzyły się.
— Słyszeliście mnie? Zostajemy tutaj.
I wtenczas… Zdawało nam się, że sam Bóg nadszedł, by wspomóc swoje biedne sługi: kilka mil w głąb lasu zajaśniało białobłękitne światło, jaśniejsze niż błyskawica. Jego siła była tak nadzwyczajna, że patrzący akurat w tym kierunku zaniewidzieli na wiele godzin. Nic też dziwnego, że i wielu Wersgorów zostało przez to obezwładnionych, gdyż światło owo pojawiło się przed ich twarzami. Chwilę później zerwał się podmuch zwalający jeźdźców z siodeł, a pieszych z nóg. Owiał nas piekielnie gorący wiatr; zrywał namioty jak łachmany, a gdy przeminął, ujrzeliśmy chmurę kurzu i dymu przybierającą postać szatańskiego grzyba rosnącego pod niebiosa. Minął czas jakiś, nim ten kształt się rozproszył. Tylko bardzo wysoko chmury zalegały jeszcze wiele godzin.
Szarżujące wozy stanęły. W przeciwieństwie do nas, Wersgorowie wiedzieli, co to zjawisko znaczyło. Był to wybuch pocisku o największej sile, którego moc zniszczenia materii po dzisiejszy dzień uważam za bezwstydną próbę dorównania mocy bożej, mimo że mój arcybiskup cytował mi słowa Pisma, dowodząc, że dopuszczalna jest wszelka sztuka, byle tylko dla słusznych celów użyta była.
Jak na tego rodzaju broń, ów pocisk nie był bardzo silny. Mógł zniszczyć wszystko w okręgu o średnicy zaledwie pół mili, a przy tym jego wybuch wytworzył niewiele tych ledwie wykrywalnych trucizn, które zwyczajnie towarzyszą takim zjawiskom. I nastąpiło to wystarczająco daleko od naszego pola walki, że nikomu znaczniejsza krzywda się nie stała.
Jednakże Wersgorowie stanęli przed ciężką rozterką: jeśli by użyli podobnej broni przeciwko nam lub gdyby innym sposobem zawładnęli naszym obozem, mogliby spodziewać się deszczu śmierci, gdyż to ukryte działo nie miałoby wówczas powodu, by oszczędzać teren Ganturath. Pozostało im wstrzymać atak do czasu, gdy wykryją i zniszczą tego nowego wroga.
Wozy potoczyły się do tyłu. Pozostawiona dotąd w odwodzie flota wzbiła się i rozproszyła w poszukiwaniu tego, kto ów pocisk wystrzelił. Najważniejsze urządzenie służące do tych poszukiwań — jak to już wiedzieliśmy z własnych badań — miało takie same siły jak magnes. Dzięki mocom, których nie pojmuje i pojąć nie chcę, jako że w wiedzy tej nie ma nic istotnego dla zbawienia, a może nawet — jak czarna magia — szkodzi mu, urządzenie to mogło, wyczuć duże masy metalu. Działo wystarczająco duże, by mogło taki pocisk wystrzelić, powinno być dostrzeżone przez jakikolwiek statek przelatujący nawet o milę od jego ukrycia.
A jednak nie znaleźli owego działa. Po pełnej napięcia godzinie, kiedy rozglądaliśmy się przy naszym szańcu i modlili, sir Roger głęboko zaczerpnął tchu.
— Nie chciałbym wydać się niewdzięcznym, wierzę jednak, że Bóg wspomógł nas nie tyle bezpośrednio, co za sprawą sir Owaina. Powinniśmy znaleźć jego kompanię gdzieś w lesie nawet mimo tego, że wróg za pomocą samolotów nie może tego dokonać. Ojcze Simonie, nie wątpię, że znasz najlepszych kłusowników w swojej parafii…
— O, mój synu! — obruszył się kapłan.
— Nie pytam o tajemnicę spowiedzi. Mówię ci tylko, abyś wyznaczył kilku… powiedzmy, zdolnych drwali… Niech przekradną się do lasu i znajdą sir Owaina, gdzie by się znajdował. I niech nakażą mu wstrzymać ogień do czasu, aż mu to nakażę. — Uśmiechnął się. — I wcale nie musisz mówić, ojcze, kogoś wyznaczył.
— W takim razie będzie według twojego życzenia, mój synu.
Ksiądz poprosił mnie na stronie, bym w tym czasie, gdy on poprowadzi swoich kłusowników do lasu, zechciał udzielać duchowego wsparcia rannym i strwożonym.
Mój pan znalazł wszakże dla mnie inne zajęcie. Wraz z nim oraz dzierżącym białą flagę giermkiem pojechaliśmy do obozu nieprzyjaciół. Przyjęliśmy, że tam pojmą nasze intencje, nawet gdyby sami nie stosowali owego symbolu pokoju. Tak było w istocie. Sam Huruga wyjechał ku nam otwartym wozem. Policzki miał wpadnięte, a ręce drżące…
— Wzywam was do poddania się — obwieścił baron. — Nie zmuszajcie mnie do mordowania waszych ogłupiałych i nieszczęsnych ludzi. Obiecuję wam godziwe traktowanie i możność napisania do swoich o pieniądze na okup.