— Hm — Beljad potarł swe porośnięte futrem czoło. — Gdzie leży ta wasza Anglia?
— No, no… — mruknął sir Roger. — Nie oczekujecie chyba, że powiemy to nawet najbardziej szanowanym cudzoziemcom, zanim osiągniemy, porozumienie. Sami Wersgorowie nie wiedzą tego, jako że zdobyliśmy ich statek zwiadowczy. Moja ekspedycja przybyła tu, by ich ukarać i zebrać informacje. Jak powiedziałem, opanowaliśmy Tharixan bez większych strat, nasz monarcha nie zamierza jednak ingerować w sprawy, które interesują również i inne istoty inteligentne, bez skonsultowania się z nimi. Przysięgam, że król Edward II nigdy nie śnił o czymś takim. Bardzo bym chciał, żebyście wy, jak i inni, którzy ucierpieli z rąk wersgorskich, przyłączyli się do mnie w krucjacie, która rzuci ich na kolana, a przy okazji wy zdobędziecie prawo do sprawiedliwego i uczciwego podziału ich cesarstwa między nas.
— Czy jesteś, jako dowódca floty, upoważniony do prowadzenia takich negocjacji? — w głosie Beljada czuło się niedowierzanie.
— Panie, nie jestem byle szlachetką — odparł sztywno baron. — Moje urodzenie jest tak wysokie jak każde w twym królestwie. Mój przodek o imieniu Noe był kiedyś admirałem połączonych flot mojej planety.
— To wszystko dzieje się tak nagle — zaczął się wycofywać Beljad — i jest niesłychane, że nie możemy… nie mogę… trzeba to przedyskutować…
— Pewnie — mój pan podniósł głos tak, że aż zadźwięczało w komnacie. — Tylko nie marnujcie zbyt wiele czasu, szlachetni panowie. Ofiarowuję wam szansę uzyskania pomocy w zniszczeniu barbarzyństwa wersgorskiego, którego istnienia Anglia nie ścierpi. Jeśli będziecie dzielili z nami brzemię wojny, podzielicie owoce pokoju; w innym przypadku my, Anglicy, będziemy zmuszeni okupować całe dominium wersgorskie, albowiem ktoś musi utrzymywać w nim porządek. Proponuję, przyłączcie się do krucjaty pod mym dowództwem i niech żyje zwycięstwo!
ROZDZIAŁ XVI
Jarowie, podobnie jak inne wolne narody, nie byli prostaczkami. Zaprosili nas do wylądowania na swojej planecie. Dziwna to była gościna, całkiem jak w odwiecznej Krainie Elfów. Pamiętam smukłe wieże i łączące je ażurowe mosty; miasta, gdzie budynki i parki tworzyły ogromne ogrody, łódki, co kołysały się na lśniących jeziorach, uczonych, którzy odziani w togi i zwoje dysputowali ze mną o nauce angielskiej. Pamiętam wielkie laboratoria alchemiczne i muzykę, wciąż powracającą w moich snach. Ale nie ma to być księga geograficzna; zresztą najbardziej nawet powściągliwy opis tej starożytnej nieludzkiej cywilizacji byłby dla przeciętnego angielskiego rozumu bardziej jeszcze dziwaczny niż fantazje osławionego Wenecjanina Marco Polo.
Wodzowie Jarów oraz ich mędrcy i politycy starali się, bardzo zresztą dwornie, wydobyć od nas informacje. W tym samym czasie wysłali pośpiesznie ekspedycję na Tharixan, by naocznie sprawdzić, co tam się wydarzyło. Lady Katarzyna przyjęła ich z honorem i dopuściła do rozmów z dowolnym Wersgorem. Ukryła tylko Branithara, gdyż on mógłby powiedzieć zbyt wiele prawdy. Pozostali, nawet Huruga, nie wiedzieli b nas nic prócz niezbyt jasnych wspomnień z błyskawicznego i miażdżącego ataku.
Nie znając różnic w ludzkim wyglądzie nie zdawali sobie sprawy, że garnizon Darova był obsadzony przez najsłabszych z nas. Policzyli tylko wszystkich i nie mogli dać wiary, że tak małą siłą zdołaliśmy to wszystko osiągnąć. Z pewnością mieliśmy w odwodzie jakieś nieznane moce! Gdy ujrzeli naszych pasterzy, jeźdźców, kobiety szykujące jadło na ogniskach, z łatwością przełknęli wiadomość, że nade wszystko cenimy życie na łonie natury, takie zresztą były ich własne ideały.
Mieliśmy szczęście, że bariera językowa skazywała ich tylko na to, co mogli oglądać. Uczący się wersgorskiego młodzieńcy opanowali jak dotąd zbyt mało słów jak na rozmowę. Dzięki Bogu! W przeciwnym razie wielu spomiędzy gminu (i niejeden z możnych) wygadałoby się o trwodze i niewiedzy i żebrałoby o zabranie ich na powrót do domu. Z konieczności tłumacząc wszystkie rozmowy ź Anglikami mogłem je-kontrolować. A ja przekazywałem tylko radosną bezczelność sir Rogera.
Ten nie taił przed nimi, że wkrótce spadnie na Darovę rozwścieczona flota Wersgorów. Chełpił się tym nawet. Twierdził, iż jego pułapka jest zastawiona, a jeśli Bodą i pozostałe planety nie pomogą mu jej zamknąć, będziemy zmuszeni zwrócić się po pomoc do Anglii.
Wizja armady całkowicie nieznanego królestwa, wkraczającej w ich przestrzeń, niepokoiła przywódców Jarów. Nie łudzę się — niektórzy z nich brali nas za zwykłych awanturników, może nawet banitów, co w żaden sposób nie mogli liczyć na pomoc z rodzinnych stron, ale inni musieli przekonywać ich w następujący sposób:
— Czy odważymy się stać z boku i nie brać udziału w tym, co ma się wydarzyć? Nawet jeśli to piraci, nie można zaprzeczyć, że podbili całą planetę i nie okazują żadnego lęku przed imperium wersgorskim. W każdym razie trzeba przygotować się na wypadek, gdyby Anglia — wbrew ich zapewnieniom — okazała się agresywna nie mniej od niebieskoskórych. Nie byłoby lepiej wspomóc tego Rogera i przy sposobności samemu się wyzwolić, opanować i złupić trochę planet? Inną możliwością może być tylko sprzymierzenie się z Wersgorami przeciw niemu, a to jest nie do pomyślenia!
Na domiar złego wyobraźnia Jarów została wielce pobudzona. Widzieli sir Rogera i jego towarzyszy galopujących ich cichymi alejami, słyszeli o zwycięstwie odniesionym nad ich odwiecznymi wrogami. Ich kultura, z dawna oparta na wiedzy o niewielkiej tylko części wszechświata, musiała ich przekonać, iż poza zasięgiem ich map istnieją starsze i silniejsze rasy. Zatem gdy usłyszeli nawoływanie do wojny, zapalili się i wrzaskliwie się jej dopominali. Bodą była prawdziwą republiką, niepodobną do wersgorskiej ułudy, toteż głos ten rozległ się szerokim echem w parlamencie. Ambasador wersgorski protestował i groził zniszczeniem Body. Lecz że był z dala od domu i jego wieści potrzebowały długiego czasu na dotarcie do miejsca przeznaczenia, wiec nikt na to nie zważał, a tłum obrzucił kamieniami rezydencje dyplomaty.
Sam sir Roger wiódł rozmowy z dwoma innymi ambasadorami gwiezdnych narodów Ashenkoghli i Pr?+tanów. Te dziwne znaki w nazwie drugiego narodu są moim własnym wynalazkiem i mają oddawać następujące po sobie gwizd i pomruk.
Wszystkie te rozmowy były do siebie bardzo podobne, wystarczy więc, że przytoczę jedną z nich. Jak zwykle prowadzona była po wersgorsku. Miałem więcej niż zwykle kłopotów z tłumaczeniem, jako że Pr?+tanin znajdował się w pudle zawierającym niezbędne mu ciepło i trujące powietrze i mówił przez przekaźnik głosu, a na dodatek z akcentem gorszym od mojego. Nigdy nie starałem się nawet poznać jego imienia ani rangi, bo to dla ludzkiego umysłu wymagałoby pojęć subtelniejszych niż księgi Majmonidesa. W myślach nazywałem go Trzecim Mistrzem Północno-Zachodniego Roju, a na własny użytek nadałem mu. imię Ethelbert.
Poproszono nas do błękitnego, chłodnego pokoju położonego wysoko nad miastem. Podczas gdy ledwie widoczne przez szkło pudełka mackowate kształty Ethelberta wiły się w formalnych uprzejmościach, sir Roger rozglądał się naokoło.
— Szerokie okna i do tego rozwarte jak wrota stodoły — mruczał. — Co za okazja! Wybornie by się atakowało to miejsce. Na początku rozmowy Ethelbert wyznał:
— Nie mam prawa sam zobowiązać Rojów do żadnej polityki. Mogę tylko wysłać im swoje rekomendacje. Jednak ze względu na to, że mój lud ma umysły mniej zindywidualizowane niż zwykle to bywa, mogę dodać, że rekomendacje będą mieć duże znaczenie. Równocześnie mnie samego także jest trudniej przekonać.
To już rozumieliśmy. Ashenkoghlowie zaś byli podzieleni na klany, a ich ambasador był przywódcą jednego z nich i mógł na własną odpowiedzialność zwołać flotę. To tak uprościło nasze obrady, że dopatrywaliśmy się w tym palca Opatrzności. Ośmielę się też rzec, iż pewność siebie, jaką przy tym zdobyliśmy, była cennym nabytkiem.