Aliści Darova była tak zbudowana, że mogła się podobnym siłom oprzeć, lady Katarzyna zaś dobrze ją zaopatrzyła. Ujrzałem wersgorską flotyllę śmigającą nisko, tuż ponad polem siłowym twierdzy. Ich pociski wybuchały w pobliżu, roztapiając zewnętrzne zabudowania, ale nie sięgając wnętrza. Osmalona ziemia rozwarła się: armaty z szybkością języków żmii plunęły błyskawicami i cofnęły się — a trzy statki wersgorskie obróciły się w zgliszcza, powiększając rumowisko powstałe podczas szturmu z lądu.
Potem nie widziałem już osnutej dymami Darovy — walka przeniosła się na powrót w przestrzeń, nad nami bowiem znajdowały się wszelkie siły Wersgorów.
Dziwna to była bitwa. Toczyła się w niewyobrażalnym przestworzu przy użyciu snopów energii, pocisków artyleryjskich i automatycznych rakiet. Statkami dowodziły sztuczne mózgi; manewrowały nimi tak szybko, iż jedynie sztucznie wytwarzana siła ciążenia chroniła załogi od rozmazania się po grodziach. Kadłuby rozpadały się od wybuchów, ale nie mogły zatonąć w bezwietrznej przestrzeni kosmicznej, więc uszkodzone segmenty odcinało się od reszty kadłuba, która dalej brała udział w walce.
Tak wojna kosmiczna wyglądała zwykle, ale sir Roger wprowadził pewną nowość. Przeraziła ona admirałów jarskich, ale i tak w pewnym sensie było. W rzeczywistości zrobił to ze strachu, że jego ludzie mogą zdradzić brak umiejętności w posługiwaniu się piekielną bronią.
Innowacja barona polegała na tym, że rozmieścił wszystkich zbrojnych na dużej liczbie małych, bardzo szybkich i zwrotnych statków. Plan był wysoce niekonwencjonalny i miał prowadzić do kompletnego ogłupienia przeciwnika, tak by pozwolił sobie narzucić odpowiednie pozycje. Kiedy to się stało, jednostki sir Rogera wcisnęły się w serce floty wersgorskiej. Utraciliśmy kilka z nich, lecz pozostałe kontynuowały lot aż do okrętu flagowego wroga. Było to monstrum długie bez mała na mile, tak wielkie, że mogło pomieścić generatory pól siłowych. Anglicy podziurawili pociskami kadłub, po czym wdarli się na pokład w pancernych kombinezonach kosmicznych ozdobionych herbami rycerskimi. Uzbrojeni byli w miecze, halabardy, topory i łuki oraz różne rodzaje broni palnej.
Nie zdołali opanowanie całego labiryntu korytarzy i kabin, ale rozochocili się w boju, tutejsi żeglarze bowiem nie mieli doświadczenia w walce wręcz, toteż straty zadali nam niewielkie. Nasi przy okazji narobili takiego zamieszania, że niechcący znacznie pomogli w ostatecznym zwycięstwie. Zresztą nie mam pewności, czy było to zwycięstwo. Załoga okrętu porzuciła go; opuścił statek także oddział sir Rogera, na chwilę przed tym, jak kadłub rozpadł się zaminowany, jak myślę, przez Wersgorów.
Tylko Bóg i bardziej wojowniczy spośród świętych wiedzą, czy ta akcja zadecydowała. Nieprzyjacielska flota przeważała liczbą i uzbrojeniem, toteż wszelkie zdobycze liczyły się podwójnie. Z drugiej strony nasz atak był nieoczekiwany; złapaliśmy wroga między nami a Darovą, skąd szły w przestrzeń największe pociski, niosąc śmierć i zniszczenie.
Nie mogę opisać wizji świętego Jerzego, jako że nie było mi dane jej oglądać, lecz wielu statecznych i godnych zaufania rycerzy przysięgało, iż widzieli tego świętego patrona swojego stanu jadącego Drogą Mleczną w blasku gwiazd i przeszywającego lancą statki wroga w miejsce smoka. Niech i tak będzie.
Po wielu godzinach, których nie pamiętam wyraźnie, Wersgorowie ulegli. Choć utracili blisko ćwierć swojej floty, nie uciekali w panice. Wycofywali się w szyku, a my nie ścigaliśmy ich daleko.
Krążyliśmy nad poczerniałą Darovą. Sir Roger i przywódcy sprzymierzonych małym statkiem wylądowali w głównej hali podziemnej. Garnizon angielski, ponury, wyczerpany po wielodniowej walce wzniósł anemiczny okrzyk. Lady Katarzyna, by nie uchybić honorowi, wzięła długą kąpiel, włożyła najlepsze szaty i weszła z królewskim majestatem, by powitać oficerów.
Jednak gdy w migotliwym świetle łuczywa ujrzała swego męża stojącego w osmalonym kombinezonie, zachwiała się.
— Panie…
On zdjął swój błyszczący hełm. Przewody powietrzne nieco zawadzały, gdy rycerskim gestem usiłował wsadzić go pod ramię. Przyklęknął przed nią.
— Nie! — krzyknął. — Nie mów nic, mnie raczej pozwól rzec:
„Moja pani i miłości”. Ona podeszła bliżej, stąpając jak we śnie.
— Czy zwycięstwo jest twoje?
— Nie, twoje.
— A teraz…
Wstał, krzywiąc się, że przypomina mu się o obowiązkach.
— Obrady — powiedział. — Naprawy zniszczeń wojennych, budowa nowych statków, zorganizowanie większej armii. Intrygi między sprzymierzonymi, podnoszenie ducha załamanych. I walka, cięgła walka, aż z boską wolą i pomocą niebieskie twarze zostaną zapędzone na swoją ojczystą planetę i poddadzą się… — Zamilkł; a jej twarz utraciła swój cudowny, żywy kolor. — Ale dzisiejszej nocy, moja pani — rzekł niezręcznie, choć z pewnością ćwiczył to wielokrotnie — myślę, że zasłużyliśmy, by pozostać sami, abym mógł cię uwielbiać.
— Czy sir Owain Montbelle żyje? — zapytała drżącym głosem. Gdy nie powiedział: nie, przeżegnała się, a po jej wargach przemknął blady uśmiech. Następnie powitała sprzymierzonych dowódców podając im dłoń do ucałowania.
ROZDZIAŁ XVII
Przechodzę teraz do najsmutniejszej części tej historii, najtrudniejszej do opisania. Nie byłem przy tym obecny, jeśli nie liczyć samego finału.
Stało się tak, ponieważ sir Roger rzucił się na ową krucjatę, jakby od czegoś uciekał — co częściowo było prawdą — mnie zaś porwało to jak liść targany wiatrem. Byłem jego tłumaczem, ale w chwili gdy nie mieliśmy nic innego do roboty, stawałem się jego nauczycielem i uczyłem go wersgorskiego, aż me biedne, słabe ciało całkiem opadało z sił. Ostatnie, co widywałem zwykle, nim zapadałem w sen, było igranie blasku świecy na wynędzniałym obliczu mego pana. Często wzywał jarskiego doktora od języków, a ten uczył go do świtu. Nie minęło dzięki temu wiele tygodni, a mój pan umiał biegle przeklinać w obu mowach.
Tymczasem poganiał swych sprzymierzeńców prawie tak samo intensywnie jak siebie samego. Wersgorom nie można było dać szansy na pozbieranie się; należało atakować planetę za planetą, niszczyć i obsadzać własnymi ludźmi ich bazy, tak aby wróg nie zdołał nawiązać równej walki. Dużą pomocą w tym byli tubylcy, których Wersgorowie zniewolili. Z reguły wystarczało dać im broń i przywódcę, a już atakowali swych panów z takim zapałem, że ci ostatni przybiegali błagając o ochronę. Jarowie, Ashenkoghlowie i Pr?+tanie byli przerażeni, nie mając żadnego doświadczenia w wojnie partyzanckiej; sir Roger zaś walczył swego czasu z żakierią we Francji. Oszołomieni współdowodzący coraz bardziej akceptowali jego i tak praktyczne przywództwo.
Przyczyny i skutki tego, co się wydarzyło, są zbyt złożone, wersje wydarzeń różnie są przedstawiane, zależnie od planety i trudno dokładnie je opisywać w tej relacji. Zasadniczo na każdej zamieszkanej planecie Wersgorowie zniszczyli zastaną kulturę. Teraz z kolei runął system wersgorski i w taką próżnię, jaką stała się anarchia, bezbożność, warcholstwo, głód, ciągła groźba powrotu niebieskich twarzy z pragnieniem zniszczenia naszego garnizonu — w to wszystko wkroczył sir Roger. Miał jednak rozwiązanie dla owych tarapatów; sprawdzony w Europie podczas wielu podobnych do siebie stuleci po upadku Rzymu system feudalny.