Выбрать главу

– Wywożą samochód, jeśli się nie ma pozwolenia – ostrzegła go.

– George zawsze może przyjechać po nas limuzyną. Teraz najważniejsza jest dla mnie ta kartka. Chodźmy.

Niemal musiała biec, by dotrzymać mu kroku. Gdy przestąpili próg wydziału, odetchnęła z ulgą. Sekretarka profesora jeszcze była.

– Lois?

Sekretarka podniosła głowę znad papierów.

– Cześć, Sam. Po co tu wróciłaś?

Widziała, że Lois daremnie stara się nie patrzeć na Kostopoulosa, którego masywna sylwetka dominowała w niewielkim sekretariacie. Czy mogła ją o to winić? Ten mężczyzna po prostu przyciągał wzrok.

W każdej innej sytuacji chętnie by go przedstawiła. Lois byłaby wniebowzięta, słysząc, że to sam legendarny Kostopoulos. Ale nie lubiła taniego poklasku i instynktownie wyczuwała, że on też tego nie znosił. Zdecydowała nie ujawniać jego tożsamości.

– Muszę zabrać moją pracą.

– Chyba żartujesz! Cała galeria jest zastawiona obrazami, jest ich ponad setka. Zresztą już ją zamknęłam i właśnie wychodzę. Dziś mieliśmy sądny dzień.

– Jakbyś zgadła – szepnęła Sam. – Lois, to wyjątkowa sytuacja. Nie mogę ci teraz tego wytłumaczyć, nie ma na to czasu. Ale nie wyjdę stad, póki jej nie dostanę.

– Sam, dobrze wiesz, że doktor Giddings nie pozwala na wykańczanie prac po terminie.

– Nie o to chodzi! Przecież sama ci ją oddałam, na czas! Po prostu koniecznie muszę coś z nią zrobić. Przyrzekam, że zwrócą ją w poniedziałek z samego rana. Profesor nawet się o tym nie dowie. Wyświadcz mi tą przysługę, proszę. Dostaniesz za to ten obrus, który zrobiłam w zeszłym semestrze.

– Mówiłaś, że nigdy się z nim nie rozstaniesz – zdziwiła się.

– Ja… po prostu zmieniłam zdanie. – Ukradkiem zerknęła na Kostopulosa.

Lois podążyła wzrokiem za jej spojrzeniem. Zniżyła głos.

– Ładne rzeczy. Ukrywałaś to przede mną Jest niesamowity. Fantastyczny, wręcz zbija z nóg. Jak go znalazłaś na tej przeludnionej planecie?

– Dzięki nocnej pracy… Lois, błagam cię, pomóż.

– Naprawdę aż tak ci na tym zależy?

– Tak. To sprawa życia i śmierci – odparła zgodnie z prawdą bo zaczynała mieć przeczucie, że jej życie nie będzie warte nawet tych papierowych skrawków, które wkleiła do kolażu, jeśli nie zdoła oddać mu tej jednej żółtej karteczki.

Sekretarka westchnęła z rozbawieniem i wyjęła z szuflady klucze.

– Proszą. Idź i poszukaj.

– Dzięki! – Sam przechyliła się przez barierkę i uścisnęła ją serdecznie. – Pójdziemy razem – powiedziała, wskazując na Kostopoulosa. – To nie powinno długo potrwać.

Z kluczami w ręku ruszyła w stronę galerii.

– To czego mamy szukać? – w ciemności rozległ się głęboki głos Kostopoulosa. Sięgnęła do kontaktu, by włączyć światło. Serce dudniło jej jak szalone. To jego obecność tak na nią działała. I lęk, że nie uda się oderwać kartki, nie naruszając zapisanego na niej numeru.

– Jeśli udało mi się dobrze wykonać tę pracę, to nie powinien pan mieć żadnego problemu z zauważeniem jej.

– Czy to ma być zagadka?

– Nie. Po prostu mam nadzieję, że od razu rzuci się panu w oczy.

Nacisnęła przycisk, białe światło zalało salę. Dziesiątki utrzymanych w najrozmaitszych stylach prac, zapełniały każdy skrawek przestrzeni. Każda z nich miała ten sam format, mniej więcej metr na metr, ale to wcale nie ułatwiało poszukiwań.

Obrzuciła wzrokiem galerię, zachwycona i przytłoczona liczbą piętrzących się wszędzie płócien.

– Już widzę przynajmniej tuzin prac, które mnie wprost oszołomiły – mruknął z sarkazmem.

Korciło ją by przewrotnie przedłużyć ten moment niepewności, ale czuła, że jeszcze chwila, a przeciągnie strunę.

– Dam panu wskazówkę. Moja praca prawdopodobnie jest jedyną, która przemówi do pana osobiście. Oczywiście w przypadku… – urwała na moment – jeśli udało mi się osiągnąć zamierzony efekt.

– Tracimy czas, panno Telford – mruknął niechętnie.

– Więc dobrze. Moja praca przedstawia pański biurowiec.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Jak mam to rozumieć?

– Pana biurowiec jest najładniejszy ze wszystkich w Nowym Jorku. Bardzo mi się podoba to połączenie lśniącej kremowym odcieniem elewacji z kontrastującymi ciemnoniebieskimi elementami. Postanowiłam więc wybrać ten budynek na temat mojej pracy. Z własnej inicjatywy dodałam tylko ludzkie postacie, by nie wydawał się taki opuszczony i samotny.

– Opuszczony? – Popatrzył na nią dziwnie.

– Tak. Każdy budynek coś w sobie ma, z czymś się kojarzy. Pana przypomina mi grecką świątynię, imponującą, ale jakby nieco zawieszoną w próżni. Dlatego w oknach umieściłam ludzi, by nadać mu trochę inny, bardziej ludzki charakter…

Znowu za późno ugryzła się w język.

Teraz, kiedy poznała go osobiście, jej wrażenie jeszcze się ugruntowało. I łatwiej było je wytłumaczyć. Kostopoulos był odzwierciedleniem swojej budowli. Podobnie jak ona był jednocześnie wspaniały i onieśmielający, dziwnie odległy. A mimo to zachwycająco i niebezpiecznie ekscytował.

Podniosła wzrok i z niepokojem stwierdziła, że przygląda się jej uważnie. Spłoszona, pośpiesznie pochyliła sie, nad kolejnym płótnem. By poczuć się pewniej, próbowała zapomnieć o jego obecności, ale jej wysiłki spełzały na niczym.

Co chwila mimowolnie rzucała w jego stroną ukradkowe spojrzenia. Przerzucał prace i, co ciekawe, czynił to z wyraźnym zainteresowaniem. Właściwie nie powinna się dziwić. Znał się na sztuce i potrafił bezbłędnie wyłowić spośród innych prac prawdziwy rarytas. Sama spostrzegła kilka, które od razu rzuciły się jej w oczy.

Możliwe, że jest dla niego nikim, osobą bez znaczenia, ale łudziła się nadzieją, że przynajmniej jej praca do niego przemówi. Natychmiast zbeształa się w duchu. Jak może być taka naiwna? Przecież jemu chodzi wyłącznie o tę żółtą karteczką.

A co, jeśli nie uda się jej odkleić? Jeśli nic z tego nie będzie?

Przez następne pięć minut w milczeniu przeglądali płótna. Już zaczęła wątpić, że jej praca kiedyś się odnajdzie, gdy naraz Kostopoulos głośno wypuścił powietrze. Raptownie odwróciła głowę i popatrzyła w jego stroną. Stał nieruchomo, zapatrzony w trzymane przed sobą płótno.

Był zdumiony, widziała to po wyrazie jego twarzy.

– Zrobiła to pani tylko ze znalezionych skrawków papieru? – Słyszalne w jego głosie niedowierzanie trudno było zinterpretować.

Nie wiedziała, czy jej praca mu się podoba, czy nie.

– Tak. – Z trudem wydobyła z siebie głos.

Zapadła nieprzyjemna cisza. Dopiero po chwili padło pytanie:

– A gdzie jest moja kartka?

Właściwie nie powinna się czuć zaskoczona. Nic dziwnego, że zwracał się do niej tak szorstko. W końcu wyniosła tą kartkę z jego gabinetu. I nie jest ważne, że znalazła ją na podłodze.

– W górnym prawym oknie.

Podeszła bliżej i wskazała miejsce drżącym palcem. Jego badawcze spojrzenie deprymowało ją. Wzdrygnęła się.

– To mój gabinet.

– Ja… nie miałam o tym pojęcia – próbowała się bronić. – Ale przyznaję, że to ciekawy zbieg okoliczności.

– Czyżby? – zapytał z ironią w głosie.

Szczęście, że właśnie w tej chwili Lois zajrzała do środka.

– No jak, znalazła się praca? Chciałabym zamknąć.

– Tak – wymamrotała Sam. – Już idziemy. Dzięki, Lois. Jestem ci bardzo wdzięczna.

– Tylko pamiętaj, żeby być tu w poniedziałek wcześnie rano. Zdarzało mi się widzieć, jak profesor nie dopuszczał do dyplomu za mniejsze uchybienia.

– To praca dyplomowa? – zainteresował się Kostopoulos, kiedy opuścili budynek wydziału. Ostrożnie umieścił płótno w bagażniku.