Выбрать главу

— Bliższych szczegółów ich obyczajowości ze zrozumiałych względów nie znamy. Niech pan przestudiuje drobne ogłoszenia ich gazet, to na ogół bardzo pomocne. A kiedy pan rozmawia z kimś, to proszę nie trzymać się zbyt blisko rozmówcy, żeby nie mógł zajrzeć panu przez sitko mikrofonu do środka — najlepiej niech pan sobie stale czerni zęby, tu ma pan pudełko z henną. I pamiętaj pan ostentacyjnie oliwić sobie wszystkie zawiasy codziennie rano, wszystkie roboty tak robią. Przesadzać nie należy — jeżeli będzie pan trochę skrzypiał, zrobi to tylko dobre wrażenie. No, to byłoby mniej więcej wszystko. Nie, skąd, pan chce tak na ulicę wyjść — czy pan ma dobrze w głowie? Tu jest tajne przejście, tędy…

Za naciśnięciem książki w bibliotece część ściany otwarła się i wąskimi schodkami zszedłem, grzechocąc, na podwórze, gdzie stał ciężarowy helikopter. Władowano mię do środka, po czym maszyna uniosła się w powietrze. Po godzinie wylądowaliśmy na tajnym kosmodromie. Obok zwykłych rakiet stał na betonie okrągły jak wieża zbożowy spichlerz.

— Tak. Wszystko, co może być panu potrzebne, szyfry, kody, radio, gazety, żywność i drobiazgi — jest już w środku. A także duży rak.

— Rak?

— Do prucia kas pancernych… jako broń, tylko w ostatecznym wypadku. Życzę złamania karku — rzekł uprzejmie oficer. Nie mogłem nawet uścisnąć mu porządnie ręki, tkwiła bowiem w żelaznej rękawicy. Przez drzwi wszedłem do spichlerza. W środku okazał się najzwyklejszą rakietą. Miałem wielką ochotę wy leźć z żelaznego pudła, ale mnie przed tym przestrzegano — fachowcy tłumaczyli, że będzie lepiej, jeśli się przyzwyczaję do tego brzemienia.

Uruchomiłem reaktor, wystartowałem i wszedłem na kurs, po czym spożyłem nie bez trudu obiad — musiałem okropnie wykręcać głowę, a i tak usta nie znajdowały się na wprost klapki, więc pomogłem sobie łyżką do butów. Potem zasiadłem w hamaku i zabrałem się do prasy robotów. Oto garść tytułów, jakie rzuciły mi się w oczy na pierwszych stronach:

BEATYFIKACJA ŚWIĘTEGO ELEKTRYCEGO

LEPNIAKÓW ZAKUSOM WRAŻYM KRES POŁOŻYM

TUMULTUM NA STADYONIE LEPNIAK W DYBACH

Składnia i słownictwo zdziwiły mię zrazu, ale przypomniałem sobie, co mówił profesor Gargarrag o słownikach archaicznego języka, jakie wiózł był ongiś na swym pokładzie „Bożydar”. Wiedziałem już, że roboty nazywają ludzi lepniakami. Samych siebie mieli za wspanialców.

Przeczytałem ostatnią notatkę, tę o lepniaku w dybach:

Dwyoca halebardyerów Jego Induktywności przydybała nynie w trzeci poranny dzwon lepniaka śpiegarza, któren w oberży wsp. Mremrana schronu w plugastwie swym szukał. Wiernym Induktywności sługą będąc, wsp. Mremran w dyrdy Halebardyemię grodzką powiedomił, zaczem wraży śpion, z przyłbicą otwartą ku pohańbieniu, okrzyki nienawistnymi gawiedzi odprowadzeń, do turmy Calefaustrum ciśniony został. Causam iego iuror II Semperititiae Turtran zaincyplowal.

Jak na początek, nieźle — pomyślałem i wróciłem do szpalty pod nagłówkiem: „Tumultum na stadyonie”.

Prawie spekulatorzy turnieiu grędzielnego skonfundowanymi murawę opuskali, wżdycki Girłay III, grędziel Turtukurowi przekazując, owsinek przebuldoźyl, przez co fraktura goleni od igry go odstrychnęła. Zakładnicy, premium utraconem widząc, do kassy się kopnęli, tingulum kassowe śturmowali, a tingulatora srodze pognietli. Patrola Halebardyerni podegrodzkiey ośmiu tumułtników do fossy, kamieńmi obciążonych, opuściła. Wżdycki bżdy kres onym perturbacyom nastanie, kwietliwi spekulatorzy kornie zwierzchność kwesty onuią?

Za pomocą słownika dowiedziałem się, że kwietliwy to spokojny, od quietas, quietatis — spokój, że kwestionować to pytać, grędzielnia zaś jest rodzajem boiska, na którym wspanialcy grają w swoją odmianę piłki nożnej, którą stanowi lita kula ołowiana. Studiowałem uporczywie gazety, bo przed odlotem kładli mi w wydziale w głowę, że muszę nauczyć się biegle obyczajów i szczegółów wspanialczego życia, już nawet w myśli tak ich nazywałem — nazwanie któregokolwiek robotem byłoby nie tylko obelgą, ale zdemaskowałoby mię natychmiast.

Przeczytałem więc po kolei artykuły: „Zasad sześć, w materyi wspanialców stanu doskonałego”, „Audyencya Mistrza Gregatuńana”, „Jako płatnerzy cech remonta latoś wodzi”, „Peregrynacye nobliwe płanetników wspanialczych gwoli lamp ochłodzeniu” — jeszcze dziwniejsze wszakże były anonsy. Z wielu bardzo mało co rozumiałem.

ARMELADORA VI. SNYCERZ ZNAMIENITY garderób chędożeniem, wylotów klepaniem, zawias perfekcyonacyą, takoż in extermis, tariffa nisska.

WONAX, śrzodek na rdzewieństwo, rdzawki, rdzamięć, rdzyny, rdzynki a rdzawiórki — wszędy nabyć zdołasz.

OLEUM PURISSIMUM PRO CAPITE — Iżby Ci szyia pomyślunku skrzypem nie konfundowała!!

Niektórych w ogóle pojąć nie mogłem. Ot, takich choćby: lurni! Kadłubki igrcowe dowoli! Miary wszelkie. Za poręczy cielstwem gwaydolnica na mieyscu. Tarmodrala VIII.

CHUTLIWEMU cubiculum pankratorne z amfignajsem naymę. Perkoratora XXV.

I były tam takie, od których włosy stawały mi na głowie pod moim żelaznym czepcem:

ZAMTUZ GOMORRHEUM PODWOIE

Z DNIEM DZISIEJSZYM ROZWIERA!

PO RESTAURACYI DLA SMAKOTLIWYCH

SELEKCYA JAKIEY NIGDY NIE BYWAŁO!!

DZIECKA LEPNIACZE, CHUDOBA

W KOMNATACH I NA WYNOS!!!

Łamałem sobie głowę nad tymi zagadkowymi tekstami, a czasu miałem sporo, gdyż podróż trwać musiała prawie rok.

W „Głosie Próżni” anonsów było jeszcze więcej.

ŁAMIGNATNICE, TASAKIERY, NOŻYCE GRDYCZNE, OSTROKOŁY, PALIKI GRZECZNE poleca GREMONTORIUS,FIDRICAXLVI.

PYROMANIACY!!! Nowych, skalnym oleiem maszczonych kwaczów Abrakerdela NIC NIE UGASI!!

DUSICIELOWI AMATOROWI maluchy lepniacze rzewliwe, mowne, z ochędóstwem, takoż paznokietnik cęgowy, niewiela używan, taniutko.

PANOWIE I PANIE WSPANIALCZE — GASTROKOŁY, Kręgodręcze, Męczywtóki NADESZŁY!!! — Karkaruana XI.

Naczytawszy się do woli tych anonsów, zacząłem, jak mi się zdawało, rozumieć, jaki los spotkał zastępy wysłanych na zwiady ochotników II Wydziału. Nie mogę powiedzieć, abym lądował na planecie ze zbyt gęstą miną. Zrobiłem to nocą, wygasiwszy wprzód silniki, jak się tylko dało. Splanowawszy wśród wysokich gór, po namyśle przykryłem rakietę naciętymi gałęźmi. Już to fachowcy z dwójki nie nazbyt ruszyli głowami, bo przecież spichlerz na planecie robotów był co najmniej nie na miejscu. Załadowawszy do wnętrza żelaznego pudła zapasów, ile się dało, poszedłem w kierunku miasta, widzialnego z dala dzięki silnej elektrycznej łunie, jaka się nad nim unosiła. Musiałem parę razy stawać, aby poprawić rozlokowanie pudełek z sardynkami , bo okropnie we mnie grzechotały. Szedłem dalej, gdy coś niewidzialnego podcięto mi nogi. Upadłem, czyniąc piekielny łoskot, błyskawicznie przeszyty myślą: „Już! tak prędko?!” Ale wokół nie było żywego, tj. elektrycznego ducha. Na wszelki wypadek dobyłem broni — składał się na nią rak, jakiego używają kasiarze, oraz mały śrubokręt.

Wodząc rękami po otoczeniu, przekonałem się, że otaczają mnie same żelazne kształty. Były to szczątki starych automatów — ich opuszczone cmentarzysko. Poszedłem dalej, często przewracając się i dziwiąc się jego rozmiarom. Ciągnęło się chyba na milę. W mroku, nie rozwidnionym wcale odległą łuną, w pewnej chwili zamajaczyły dwa czworonożne kształty. Znieruchomiałem. Instrukcje moje nic nie mówiły o tym, jakoby na planecie żyły jakieś zwierzęta. Inne dwa czworonogi bezszelestnie zbliżyły się do tamtych. Nieostrożny mój ruch wywołał dźwięknięcie pancerza i ciemne sylwety czmychnęły jak szalone w mrok.