Znamienne, że Zopyros nie traktuje zniewagi Babilończyków jako krzywdy indywidualnej, zwróconej przeciw sobie. Nie mówi – mnie znieważyli, mówi – nas znieważają, nas, wszystkich Persów. Ale wyjście z tej poniżającej sytuacji widzi nie w nawoływaniu ogółu Persów do wojny, ale w jednostkowym, indywidualnym akcie samozagłady (czy samookaleczenia), akcie, który dla niego jest wyzwoleniem.
Dariusz co prawda potępia czyn Zopyrosa jako nieodpowiedzialny i awanturniczy, ale zaraz z niego skorzysta, uchwyci się ratunku, aby uchronić przed hańbą naród, imperium, majestat władzy monarszej.
Przyjmuje więc plan Zopyrosa, który wygląda następująco: Zopyros pójdzie do Babilończyków, udając, że uciekł przed prześladowaniami i torturami, które mu zadał Dariusz. Wszak jego rany są tego najlepszym dowodem! Jest pewien, że przekona Babilończyków, zdobędzie ich zaufanie i że ci dadzą mu dowództwo nad wojskiem, a potem wpuści do Babilonu Persów.
Pewnego dnia stojący na murach Babilonu widzą, jak w stronę ich miasta-twierdzy wlecze się jakaś okrwawiona, w strzępy odziana postać ludzka. Człowiek ten coraz to spogląda do tylu, czy nie jest ścigany. Gdy go zobaczyli z wież ci, którzy tam byli ustawieni, zbiegli na dół, uchylili nieco jednego skrzydła bramy i zapytali go, kim jest i w jakim celu przybył. On im odpowiedział, że jest Zopyrosem i przybywa do nich jako zbieg. Słysząc to, zaprowadzili go strażnicy bramy przed radę gminną Babilończyków. On, stanąwszy przed nią, rozwodził się w skargach, twierdząc, że od Dariusza to ucierpiał, i dodał, że nie ujdzie mu to bezkarnie, iż tak haniebnie go okaleczył.
Rada daje wiarę tym słowom i daje mu wojsko, aby mógł dokonać aktu zemsty. Właśnie na to czekał Zopyros. Umówionego, dziesiątego dnia od jego upozorowanej ucieczki do Babilonu Dariusz kieruje pod bramę tysiąc swoich najmarniejszych żołnierzy. Babilończycy wypadają z bramy i ów tysiąc wycinają w pień. W siedem dni później, tak jak umówili się Dariusz z Zopyrosem, Dariusz wysyła znów pod bramę tym razem dwa tysiące swoich najgorszych żołnierzy, a Babilończycy na rozkaz Zopyrosa i tych wycinają w pień. Sława Zopyrosa wśród Babilończyków rośnie, mają go za bohatera i zbawcę. Mija dwadzieścia dni, a zgodnie z planem Dariusz wysyła następne cztery tysiące żołnierzy. Tych także mordują Babilończycy. Wdzięczni, mianują Zopyrosa swoim naczelnym wodzem i komendantem miasta-twierdzy.
Zopyros posiada już klucze do wszystkich bram. W umówionym dniu Dariusz ze wszystkich stron przypuszcza szturm na Babilon, a Zopyros otwiera bramy. Miasto zostaje zdobyte: skoro Dariusz zawładnął Babilończykami, kazał przede wszystkim mury ich zburzyć i wszystkie bramy usunąć… następnie rozkazał najwybitniejszych mężów, w liczbie około trzech tysięcy, wbić na pal.
Znowu Herodot przechodzi nad tymi wydarzeniami do porządku dziennego. Pomińmy zburzenie murów, choć to musiała być gigantyczna praca. Ale wbić na pal trzy tysiące mężczyzn? Jak to się odbywało? Czy był zrobiony jeden pal, a oni stali ustawieni, czekając, aż przyjdzie ich kolej? Każdy patrzył na to, jak wbijają jego poprzednika? Nie mógł próbować ucieczki, bo był związany? Nie mógł się ruszyć, sparaliżowany strachem? Babilon był centrum światowej nauki, miastem matematyków i astronomów. Czy ich też wbito na pal? Na ile pokoleń czy nawet stuleci zahamowało to rozwój wiedzy?
Ale jednocześnie Dariusz myślał o przyszłości miasta i jego mieszkańców. Żeby oni posiedli żony celem otrzymania potomstwa, o to Dariusz postarał się w taki sposób (bo własne żony, jak już na początku zaznaczono, udusili Babilończycy w trosce o środki życia); polecił okolicznym ludom dostarczyć niewiast do Babilonu, wyznaczając każdemu ludowi pewną ich ilość, tak że ogółem zeszło się pięćdziesiąt tysięcy niewiast. Od nich pochodzą dzisiejsi Babilończycy.
W nagrodę dał Zopyrosowi zarząd nad Babilonem aż do końca życia. Ale nieraz miał Dariusz wyrazić takie zdanie, że wolałby raczej widzieć Zopyrosa wolnym od okaleczeń, niż żeby mu do obecnego Babilonu jeszcze dwadzieścia innych przybyło.
Zając
Strzały jego ostre i wszystkie
łuki jego naciągnione; kopyta koni
jego jak krzemień poczytane będą,
a koła jego jako burza.
Izajasz 5, 28
Król Persji kończy jeden podbój i zaraz zaczyna następny: po zdobyciu Babilonu Dariusz wyrusza osobiście na wyprawę przeciw Scytom.
Gdzie Babilon, a gdzie Scytowie! Toż to trzeba było przebyć połowę znanego Herodotowi świata. Sam przemarsz z jednego miejsca na drugie musiał trwać miesiącami. Żeby przejść pięćset-sześćset kilometrów, armia potrzebowała wówczas miesiąca, a tu przychodziło pokonać odległość kilkakrotnie większą.
Nawet krzepkiemu Dariuszowi podróż musi dawać się we znaki. Co prawda jedzie on wozem królewskim, ale i taki pojazd – łatwo sobie wyobrazić – potwornie trzęsie. W tym czasie nie znają jeszcze resorów ani sprężyn, nie wiedzą o oponach, nawet o gumowych obręczach. Na dodatek w większości wypadków nie ma żadnych dróg.
Pasja musi więc być tak silna, że zdolna jest złagodzić wszelkie uczucie niewygody, zmęczenia, bólu ciała. W wypadku Da-riusza jest nią żądza rozszerzenia imperium, a tym samym zwiększenia władzy nad światem. Ciekawe, co w tych czasach widzą ludzie oczyma wyobraźni, kiedy pada słowo „świat". Wszak nie ma jeszcze ani odpowiednich map, ani atlasów czy globusów. Ptolemeusz urodzi się dopiero za cztery wieki, Merkator – za dwa tysiąclecia. Nie było możliwe spojrzeć na naszą planetę z lotu ptaka: czy zresztą istniało samo to pojęcie? Wiedzę o świecie tworzy się więc poprzez doświadczenie inności sąsiada:
– My nazywamy się Giligamowie. Naszymi sąsiadami są Azbystowie. A wy – Azbystowie – z kim graniczycie? My? Z Auschisami. A Auschisowie z Nasanami. A wy – Nasanowie? My od południa z Garamantami, a od zachodu – z Makami. A owi Makowie – z kim? Makowie z Gindami. A wy – z kim? My -z Lotofagami. A ci? Ci z Auseowami. A kto mieszka dalej, tak naprawdę bardzo, bardzo daleko? Ammonowie. A za nimi? Atlantowie. A za Atlantami? Tego już nikt nie wie i nawet nie próbuje sobie wyobrazić.
Nie wystarczy więc rzucić okiem na mapę (której przecież nie ma), aby stwierdzić, czego zresztą uczą już w szkole (której jeszcze nie ma), że Rosja graniczy z Chinami. Aby bowiem ustalić ten fakt, trzeba było wówczas przepytać dziesiątki kolejnych (obierając kierunek wschodni) plemion syberyjskich, aż natrafi się wreszcie na te, które będą graniczyć z plemionami chińskimi. Ale Dariusz, wyprawiając się przeciw Scytom, miał już o nich jakiś zasób informacji i wiedział – mniej więcej – w jakich szukać ich stronach.
Wielki Władca, który zajmuje się podbojem świata, czyni to trochę jak zapalony, ale i metodyczny kolekcjoner. Mówi sobie: mam już Jonów, mam Karów i Lidyjczyków. Kogo mi jeszcze brakuje? Brakuje mi Traków, brakuje Getów, brakuje Scytów. I w jego sercu zaraz zapala się chęć posiadania tych, którzy są jeszcze poza jego zasięgiem. Natomiast oni, ciągle wolni i niezależni, nie wiedzą jeszcze, że zwracając uwagę Wielkiego Władcy, tym samym wydali na siebie wyrok. I że reszta jest tylko kwestią czasu. Bo rzadko wyrok wykonywany jest z lekkomyślną i nieodpowiedzialną popędliwością. Zwykle w takich sytuacjach Król Królów przypomina przyczajonego drapieżnika, który mając już w polu widzenia upatrzoną ofiarę, cierpliwie czeka dogodnej do ataku chwili.
Co prawda, w wypadku świata ludzi potrzebny jest jeszcze pretekst. Ważne, aby przydać mu rangę misji ogólnoludzkiej lub nakazu bożego. Wybór zresztą nie jest zbyt wielki: albo chodzi o to, że musimy się bronić, albo że mamy obowiązek pomóc innym, albo że wypełniamy wolę niebios. Najlepsze jest połączenie tych trzech motywów. Atakujący bowiem powinni występować w glorii namaszczonych, w roli wybrańców, na których spoczęło oko boże.