Выбрать главу

Zaczyna się orgia śmierci i krwi.

Tomyris, widząc, że Cyrus jej nie usłuchał, zebrała swą armię i wydała mu bitwę. Herodot: Tę bitwę uważam za najbardziej morderczą ze wszystkich, jakie barbarzyńcy dotąd stoczyli… Najpierw obie armie zarzucają się strzałami, a kiedy ich zabraknie, walczą na lance i noże, aby na koniec wziąć się wprost za bary. Z początku siły są równe, stopniowo jednak przewagę zdobywają Massagetowie. Większa część armii perskiej ginie. Wśród poległych jest również Cyrus.

Następuje teraz scena jak z greckiej tragedii: pole jest pokryte trupami żołnierzy obu armii. Na to pobojowisko wchodzi Tomyris z pustym bukłakiem. Chodzi od jednego zabitego do

drugiego i wytacza krew ze świeżych jeszcze ran, tak aby zapełnić nią cały bukłak. Królowa musi być umazana ludzką krwią, ociekać nią. Jest gorąco, więc zakrwawionymi rękoma ociera twarz. Ma twarz we krwi. Rozgląda się, szuka ciała Cyrusa. W końcu znajduje je, a znalazłszy, wsadziła jego martwą głowę do bukłaka, lżyła trupa, wyrzekając nadto te słowa: Tyś mnie zniweczył, choć żyję i zwyciężyłam cię w bitwie, boś mego syna podstępem wziął do niewoli; za to ja ciebie, jak ci zagroziłam, nasycę krwią.

Tak kończy się ta bitwa.

Tak ginie Cyrus.

Pustoszeje scena, na której żywa jest już tylko zrozpaczona, nienawidząca Tomyris.

Herodot niczego nie komentuje, tylko z reporterskiego obowiązku dodaje kilka informacji o nie znanych przecież Grekom obyczajach Massagetów: Jeżeli Massageta pożąda jakiejś niewiasty, wtedy zawiesza swój kołczan na wozie i spółkuje z nią bez żenady. Specjalna granica wieku u nich nie istnieje, tylko jeżeli ktoś bardzo się zestarzeje, schodzą się wszyscy krewni, zarzynają go i wraz Z nim jeszcze owce, gotują mięso i obficie nim się raczą- Taki los uchodzi u nich za najszczęśliwszy. Kto natomiast umrze wskutek choroby, tego nie spożywają, lecz chowają do ziemi i ubolewają nad nim, że nie udało mu się być zarżniętym.

O POCHODZENIU BOGÓW

Zostawiam Tomyris na zastanym trupami pobojowisku, Tomyris pokonaną, ale zarazem zwycięską, zrozpaczoną, ale i triumfującą, Tomyris – niezłomną i płomienną Antygonę ze stepów azjatyckich, w swoim pokoju redakcyjnym chowam Herodota do szuflady, po czym zaczynam przeglądać najświeższe depesze, które korespondenci Reutera i Agence France Presse nadesłali właśnie z Chin, Indonezji, Singapuru i Wietnamu. Donoszą oni, że partyzanci wietnamscy stoczyli pod Bing Long kolejną potyczkę z wojskami Ngo Dinh Diena (wynik starcia i liczba ofiar – nieznane), że Mao Tse-tung ogłasza nową kampanię: nie ma już polityki stu kwiatów, teraz zadaniem jest reedukacja inteligencji – kto potrafi czytać i pisać (okazuje się to nagle okolicznością obciążającą), będzie przymusowo wystany na wieś, gdzie ciągnąc pług albo kopiąc kanały nawadniające, wyzbędzie się liberalnych stukwiatowych mrzonek i zazna prawdziwego proletariacko-chłopskiego życia, że prezydent Indonezji Sukarno, jeden z ideologów nowej polityki pańcza sila, nakazał Holendrom opuścić jego kraj – ich dawną kolonię. Niewiele z tych krótkich informacji można się dowiedzieć, brakuje im kontekstu i czegoś, co można by nazwać lokalnym kolorytem. Może najłatwiej przychodzi mi wyobrazić sobie profesorów uniwersytetu pekińskiego, jak jadą ciężarówką skuleni z zimna, w dodatku nie wiedząc dokąd, bo jest chłodno i mgła pokrywa im szkła okularów.

Tak, Azja jest pełna wydarzeń, i pani, która roznosi po pokojach redakcji depesze, coraz to kładzie mi nową porcję na biurku. A jednak z czasem widzę, że moją uwagę zaczyna przykuwać inny kontynent – Afryka. W Afryce też, podobnie jak w Azji – niepokój: burze i rewolty, przewroty i zamieszki, ale ponieważ leży ona bliżej Europy (graniczy z nią tylko przez wodę – Morze Śródziemne), słyszy się odgłosy tego kontynentu bardziej bezpośrednio, jakby rozlegały się tuż obok.

Afryka odegrała wielką rolę – zmieniła hierarchię świata -Nowemu Światu pomogła wyprzedzić i wziąć górę nad Starym, przez to, że dając mu swoją siłę roboczą – a trwało to ponad trzy stulecia – budowała jego zasobność i potęgę. Potem, oddawszy wiele pokoleń swoich najlepszych, najmocniejszych i najbardziej wytrzymałych ludzi, wyludniony i wyczerpany kontynent stał się łatwym łupem europejskich kolonizatorów. Teraz jednak budził się z letargu i zbierał siły, żeby wybić się na niepodległość.

Zacząłem skłaniać się w stronę Afryki także dlatego, że od początku Azja bardzo mnie onieśmielała. Cywilizacje Indii, Chin i Wielkiego Stepu to były dla mnie giganty, które wymagały całego życia, aby można było do każdego z osobna bodaj tylko się przybliżyć, nie mówiąc nawet o tym, żeby lepiej go poznać. Afryka natomiast wydawała mi się bardziej rozdrobniona, zróżnicowana, w swojej wielości – zminiaturyzowana, a przez to łatwiej uchwytna, dostępna.

Wszystkich od wieków przyciągała pewna aura tajemniczości, która otaczała ten kontynent – że w Afryce musi być coś jedynego, ukrytego, jakiś połyskujący, oksydowany punkt w ciemnościach, do którego trudno albo w ogóle nie można dotrzeć. I każdy oczywiście miał ambicję, żeby spróbować swoich sił, odnaleźć i odsłonić to zagadkowe, tajemnicze c o ś.

Problem ten ciekawił też Herodota. Pisze on, że opowiadali mu ludzie z Cyrenajki, którzy udali się do wyroczni Ammona, że nawiązali z tej okazji rozmowę z królem Ammonów -Etearchem (Ammonowie mieszkali w oazie Sivah na Pustyni Libijskiej). Etearch oświadczył, że ongi przybyli do niego mężowie Z plemienia Nasamonów. Jest to lud libijski, który zamieszkuje Syrtę i kawał ziemi na wschód, niedaleko od Syrty (zatoka na Morzu Śródziemnym, między Trypolisem a Bengazi). Przybyli zatem Nasamonowie i na jego pytanie, czy mogliby coś bliższego powiedzieć o pustyniach Libii, odpowiedzieli, że kiedyś naczelnicy ich mieli butnych synów; ci, dorósłszy, przedsiębrali wiele niepotrzebnych rzeczy i m.in. wylosowali pięciu spośród siebie, by ci zwiedzili pustynie Libii i starali się jeszcze coś więcej zobaczyć niż inni, którzy widzieli najodleglejsze jej strony. Albowiem w części Libii położonej nad Morzem Śródziemnym… mieszkają Libijczycy i liczne ludy libijskie… poniżej zaś morza i tych ludów, które mieszkają nad morzem, Libia jest pełna dzikich zwierząt. A poniżej okolicy z dzikimi zwierzętami jest piasek i zupełny brak wody, i kraj zgoła pustynny. Owi więc

młodzieńcy, wysłani przez swoich rówieśników i dobrze zaopatrzeni w wodę i żywność, szli naprzód przez kraj zamieszkany; przeszedłszy go, przybyli do kraju dzikich zwierząt, a stąd ciągnęli już pustynią, odbywając drogę w kierunku zachodnim. Skoro tak przewędrowali wiele ziemi piaszczystej, wreszcie po wielu dniach ujrzeli raz drzewa, które rosły na równinie. Przystąpili więc i zrywali owoce rosnące na drzewach, a kiedy to czynili, zaskoczyli ich mali mężowie, mniej niż średniego wzrostu, którzy ich schwytali i uprowadzili; języka ich nie rozumieli Nasamonowie, ani napastnicy – języka Nasamonów. Wiedli ich tedy przez bardzo wielkie bagna, a po przejściu tychże przybyli do miasta, w którym wszyscy ludzie mieli ten

sam wzrost co owi przewodnicy i czarną skórę. Wzdłuż miasta płynęła wielka rzeka, a płynęła ona z zachodu ku wschodowi słońca i widać w niej było krokodyle.