To fragment z II księgi Herodota – relacji z jego podróży do Egiptu. Możemy w tym kilkudziesięciostronicowym tekście przyjrzeć się warsztatowi Greka.
Jak pracuje Herodot?
To rasowy reporter: wędruje, patrzy, rozmawia, słucha, żeby później zanotować to, czego dowiedział się i zobaczył, lub żeby po prostu rzecz zapamiętać.
Jak podróżuje? Jeżeli lądem – to na koniu, ośle lub mule, a najczęściej pieszo, a jeżeli wodą – na lodzi lub statku.
Czy jest sam, czy ma ze sobą niewolnika? Nie wiemy, ale w tym czasie każdy, kogo było stać, brał ze sobą niewolnika. Niewolnik niósł bagaż, tykwę z wodą, torbę z żywnością, przybory do pisania – zwój papirusu, tabliczki gliniane, pędzle, rylce, atrament. Niewolnik był towarzyszem w drodze – trudne warunki podróży niwelowały różnice klasowe – dodawał ducha, bronił, rozpytywał o drogę, zasięgał języka. Możemy sobie wyobrazić, że stosunki między Herodotem – dociekliwym romantykiem żądnym wiedzy dla wiedzy, pilnym badaczem spraw niepraktycznych i mało komu przydatnych, a jego niewolnikiem, który w drodze musiał dbać o rzeczy przyziemne, codzienne, bytowe, przypominały relacje między Don Kichotem a Sancho Pansą, były starogrecką wersją późniejszej kastylijskiej pary.
Oprócz niewolnika najmowano także w podróż przewodnika i tłumacza. Drużyna Herodota mogła więc liczyć oprócz niego samego co najmniej trzech ludzi. Ale zwykle dołączali się także wędrowcy idący w tym samym kierunku.
W egipskim, bardzo gorącym klimacie najlepiej podróżuje się rano. Wędrowcy wstają więc o świcie, jedzą śniadanie (placki pszenne, figi i ser owczy, piją rozcieńczone wino – wolno pić, islam zapanuje tu dopiero za tysiąc lat), a potem ruszają w drogę.
Cel wędrówki – zebrać nowe informacje o kraju, jego ludziach i ich obyczajach albo porównać wiarygodność danych już zgromadzonych. Bo Herodot nie zadowala się tym, co mu ktoś powiedział – stara się rzecz sprawdzić, zestawić zasłyszane wersje, sformułować własną opinię.
Tak jest i tym razem. Kiedy przyjeżdża do Egiptu, król tego kraju Psammetych nie żyje już od stu pięćdziesięciu lat. Herodot dowiaduje się (a być może usłyszał już o tym w Grecji), że Psammetycha najbardziej zajmowało pytanie: którzy ludzie zostali najpierw stworzeni! Egipcjanie myśleli, że to właśnie oni, ale Psammetych, choć król Egipcjan, miał jednak wątpliwości. Każe więc pasterzowi wychowywać dwoje niemowląt w bezludnych górach. To, w jakim języku wypowiedzą one pierwsze słowo, będzie dowodem, że lud, który nim mówi, jest najstarszy na świecie. Kiedy dzieci mają dwa lata i są głodne, wołają bekoś!, a to w języku frygijskim oznacza chleb. Psammetych ogłasza więc, że pierwszymi ludźmi na świecie byli Frygowie, a dopiero później przyszli Egipcjanie, i tym uściśleniem zasługuje sobie na miejsce w historii. Dociekania Psammetycha interesują Herodota, ponieważ dowodzą one, że król egipski zna nienaruszalne prawo historii mówiące, że kto się będzie wywyższać, zostanie poniżony: nie bądź pazerny, nie pchaj się do pierwszego szeregu, zachowaj umiarkowanie i pokorę, bo dopadnie cię karząca ręka Losu, ścinająca głowy pyszałkom, którzy wynoszą się ponad innych. Psammetych chciał odwrócić to niebezpieczeństwo od Egipcjan i przesunął ich z pierwszego szeregu do drugiego: Frygowie byli pierwsi, a wy dopiero po nich.
Że rzecz tak się miała, słyszałem od kapłanów Hefajstosa w Memfis… a nawet udałem się do Teb i Heliopolis, właśnie dla nich, bo chciałem się przekonać, czy będą zgodni z opowiadaniami z Memfis. Podróżuje więc, żeby sprawdzać, porównywać, uściślać. Słucha ich opowieści o Egipcie, jego rozmiarach i ukształtowaniu, i komentuje: Także to wydawało mi się słuszne, co mi kapłani mówili o kraju. Ma o wszystkim własne zdanie i w powieściach innych szuka jego potwierdzenia.
Herodota najbardziej fascynuje Nil – zagadka tej potężnej i tajemniczej rzeki. Gdzie są jej źródła? Skąd bierze wody? Skąd niesie muł, którym użyźnia ten ogromny kraj? O źródłach Nilu żaden Egipcjanin, Libijczyk czy Grek, z którymi rozmawiałem, nie był w stanie udzielić mi jakiejś wyraźnej odpowiedzi Postanawia więc szukać ich sam, zapuszcza się jak najdalej w Górny Egipt. Mianowicie aż do miasta Elefantyny doszedłem sam jako świadek naoczny, stamtąd zaś już tylko ze słuchu rzecz badałem. Od miasta Elefantyny w górę okolica jest stroma. Dlatego musi się tam do statku przywiązywać z obu stron liny i jakby z zaprzęgiem wołów podróż odbywać, a jeżeli lina się zerwie, to statek, niesiony siłą prądu, zjeżdża w dół. Długość tej jazdy wynosi cztery dni. Nil zaś jest tam kręty jak Meander. Jeszcze dwa miesiące wędruje się i płynie w górę Nilu, aż przybywasz do wielkiego miasta, które zwie się Meroe. Lecz co jest dalej, poza tym, tego nikt nie potrafi wyraźnie powiedzieć, pustynny bowiem jest ten kraj z powodu upału słonecznego.
Porzuca Nil, tajemnicę jego źródeł, zagadkę sezonowego podnoszenia się i opadania wód rzeki, i zaczyna uważnie obserwować Egipcjan, ich sposób bycia, nawyki, obyczaje. Stwierdza, że Egipcjanie mają zwyczaje i obyczaje prawie pod każdym względem przeciwne aniżeli wszystkie inne ludy.
I uważnie, skrupulatnie rejestruje:
Kobiety u nich przebywają na rynku i handlują, a mężczyźni siedzą w domu i przędą… Ciężar noszą mężczyźni na głowie, kobiety na ramionach. Kobiety oddają mocz, stojąc, mężczyźni, kucając. Wypróżniają żołądek w domu, a jadają poza domem, na ulicy, bo myślą tak: co jest nieprzyzwoite, ale konieczne, to musi się robić po kryjomu, co zaś nie jest nieprzyzwoite – otwarcie. Żadna kobieta nie jest kapłanką ani na rzecz boga, ani bogini, ale mężczyźni są kapłanami wszystkich bogów i bogiń. Żywić rodziców nie ma dla synów Żadnego przymusu, jeżeli nie chcą, ale córki bezwarunkowo muszą to robić, choćby nie chciały. Kapłani bogów gdzie indziej noszą długie włosy, a w Egipcie je strzygą.-. Inni ludzie wiodą życie oddzielne od zwierząt domowych, Egipcjanie żyją z nimi razem… Ciasto ugniatają nogami, a glinę rękami. Członki rodne zostawiają inni ludzie takimi, jak je stworzyła natura, a Egipcjanie i ci, którzy się tego od nich nauczyli – obrzezują.
I tak dalej, i dalej ciągnie się długa lista egipskich obyczajów i zachowań, które przybysza z zewnątrz zaskakują i zdumiewają swoją innością, odrębnością i wyłącznością. Herodot mówi: patrzcie, ci Egipcjanie i my, Grecy, jesteśmy tacy różni, a jednocześnie tak dobrze ze sobą żyjemy (bo w Egipcie pełno jest wtedy greckich kolonii, których mieszkańcy przyjaźnie współżyją z miejscowym żywiołem). Tak, Herodot nigdy nie oburza się i nie potępia inności, lecz stara się poznać ją, zrozumieć i opisać. Odrębność? Ona ma tylko podkreślać jedność, stanowić o jej żywotności i bogactwie.
Cały czas wraca do swojej wielkiej pasji, niemal obsesji. Jest nią wytykanie swoim pobratymcom pychy, zarozumialstwa, przekonania o własnej wyższości (to właśnie z greckiego pochodzi słowo barbaros – oznaczające mówiącego nie-po-grecku, bełkotliwie, niezrozumiale, a tym samym kogoś niższego, gorszego). Tę skłonność do zadzierania nosa Grecy zaszczepili później innym Europejczykom i ją właśnie zwalcza Herodot na każdym kroku. Czyni to również, zestawiając Greków i Egipcjan – jakby celowo jechał do Egiptu, żeby tam właśnie zebrać materiał i dowody na swoją filozofię umiarkowania, skromności i zdrowego rozsądku.
Zaczyna od sprawy zasadniczej, transcendentalnej – skąd Grecy wzięli swoich bogów? Skąd oni pochodzą? – Jak to skąd – odpowiadają Grecy – toż to są nasi bogowie! – A nie – mówi bluźnierczo Herodot – naszych bogów wzięliśmy od Egipcjan!