Выбрать главу

Teraz jej słowami zainteresowali się i inni. Popatrzyli na nią z uwagą.

Sol zastanawiała się głośno.

– Może on wcale nie był sam? Może była z nim jakaś piękna kobieta… która rozgniewała się, bo nazwał Berengarię piękną, i szturchnęła go, uszczypnęła, ugryzła albo kopnęła w łydkę?

Erion mimo niezwykle poważnej sytuacji nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Rzeczywiście tylko kobieta potrafi w ten sposób rozumować. Ale bezwzględnie możesz mieć rację, Sol. Teraz zamkniemy tutaj i pójdziemy do pomieszczenia kontrolnego z mikrofonami.

– Gdzie dziewczynki? – spytał Marco.

Jakiś mężczyzna odparł:

– Wchodziły tu razem z nami, później już ich nie widziałem.

– A jeśli tu wcale nie weszły? – spytał Marco białymi ze strachu wargami.

Dziewczynek nikt nie widział już od dobrych paru chwil, wszyscy przecież byli zajęci kulturą wirusa.

Marco puścił się biegiem wzdłuż korytarza, Tich i Chor deptali mu po piętach.

– Gwiazdeczko! Kata! – wołał, bo teraz chodziło przecież o jego małe ulubienice, wcale nie o dorosłą Victorię.

Kata siedziała na kwiaciastym fotelu w atrium. Obaj Madragowie mocno ją uściskali.

– A gdzie Gwiazdeczka? – spytali jeden przez drugiego, a Marco im wtórował.

Dorosła już teraz Kata aż otworzyła oczy, zdumiona taką troskliwością.

– Coś chciała zrobić – odparła.

– A dokąd poszła?

Kata wzruszyła ramionami.

– Tamtędy – pokazała na jeden z wykładanych mozaiką korytarzy wśród wysokich roślin.

– W stronę pokoju kontrolnego – mruknął Chor.

– Słyszałaś głos przez głośnik? – spytał Marco ostro.

– Tak, był straszny. I co ten ktoś miał na myśli, kiedy powiedział, że…

Marco jej przerwał:

– Czy Gwiazdeczka odeszła przed czy po tym, jak usłyszałaś głos?

– O, na długo przedtem.

Marco jęknął, a potem rzucił się biegiem w stronę pomieszczenia, z którego kontrolowano głośniki. Zawołał do Chora, by ten zabrał Katę do domu i poprosił Misę o jak najstaranniejsze zamknięcie wszystkich drzwi. Chor obiecał, że się tym zajmie.

Zatrzymali się. Nad ich głowami znów zacharczał głos.

– Nie powiedziałem nawet jeszcze połowy – zarechotał złośliwie. – Wczorajszej nocy zabraliśmy trochę wywaru przyrządzonego przez te ociężałe poczwary. A gdybyśmy tak domieszali do niego wirusa? I przejęli to wasze ukochane dzieło na powierzchni Ziemi? Przyjemnie by było, prawda?

Chor patrzył na Marca.

– Oni mogą to zrobić. A jeśli tak się stanie, to roślinność na Ziemi stanie się równie olśniewająco piękna jak teraz, ale… śmiertelnie trująca!

Marco rozeźlony zawołał:

– Ale przecież wtedy sami sobie zniszczycie Ziemię?

Znów rozległ się śmiech.

– Zawsze przecież zostaje nam Królestwo Światła, nieprawdaż?

Marco roztrzęsiony wypuścił powietrze z płuc. Razem z Chorem złapali Katę za ręce i pobiegli do centrum nadawczego.

13

Marco dotarł do centrum nadawczego, nie widząc nigdzie po drodze ani cienia Gwiazdeczki. Ze zdenerwowania ręce aż mu się trzęsły.

W centrali było już pełno: Tam i Tich, Strażnicy i pracownicy laboratorium.

Żadnego potwora jednak nie udało im się złapać.

Tam wyjaśnił:

– Cały system komunikacyjny został połączony z prowizorycznym nadajnikiem znajdującym się poza terenem laboratorium. Tu nie ma sensu niczego dłużej szukać, ten ptaszek dawno już wyfrunął.

– To musiał być bardzo ciężki ptaszek – mruknął Marco. – Ale skąd mógł wiedzieć, że dotarliśmy do pomieszczenia z wirusem?

– On doskonale się zna na technice. System nadajników działa w obie strony. Słyszał, jak rozmawiamy.

– To znaczy, że i teraz nas słyszy?

– Nie, nasi inżynierowie już go odłączyli. Próbowali najpierw go namierzyć, lecz okazał się na to zbyt sprytny.

Marco pojął, że nie pozostało mu tu nic więcej do roboty, podjął więc poszukiwania Gwiazdeczki. Ogarniał go coraz większy lęk.

Kiedy wreszcie ją dostrzegł w jakimś korytarzu, idącą beztrosko niedbałym krokiem, radość przeszyła go niczym błyskawica.

– Gdzieś ty była? – wyrwało mu się w gniewie, który w naturalny sposób następuje jako reakcja po strachu.

Dziewczyna nie posiadała się ze zdumienia.

– Nigdzie – odparła lekko.

Marcowi zaszumiało w głowie. Ta nowa Gwiazdeczka była jakby zupełnie obcą osobą, trudno mu się było do niej przyzwyczaić.

– Powiedziałaś Kacie, że masz jakąś sprawę do załatwienia.

– No, owszem. Byłam w toalecie, jeśli już musisz być tak bezwzględnie niedyskretny.

Marco się zawstydził.

– Nie przypuszczałem, że elfy…

Do diaska, nie mógł dokończyć tego zdania, nie narażając na szwank swego autorytetu.

A Gwiazdeczka się rozzłościła.

– Ja wcale nie jestem elfem! Jestem w połowie człowiekiem, w czwartej części Lemuryjką, w jednej ósmej istotą ziemi i zaledwie w jednej ósmej elfem!

– Tak, tak, wiem, że tak właśnie jest, lecz właściwie domieszka krwi elfów jest u ciebie najbardziej widoczna. Ale teraz musisz wracać do rodziców. Odprowadzę cię, bo chcę mieć pewność, że bezpiecznie tam dotrzesz, i pozostaniesz w domu, dopóki nie schwytamy potwora. Do niczego się nie przydam, jeśli jednocześnie będę się martwił o ciebie. Zrozumiałaś, Gwiazdeczko?

Dziewczyna pokiwała głową i górnolotnym tonem poprawiła go:

– Victorio. Jestem już teraz dorosła.

Marco potarł ręką czoło.

– Nie mogę nazywać cię Victorią, to imię do ciebie nie pasuje.

– Możesz mi mówić Vicky, jeśli tak wolisz.

Marco aż drgnął.

– Nie, nie – powiedział prędko. – Tylko nie Vicky!

Ogarnęło go bardzo nieprzyjemne uczucie, gdy pomyślał o przypuszczeniach, że Vicky może być partnerką tej dziwnej koźlej istoty. Poczuł się przy tym tak nieswojo, że nie śmiał nawet wracać do swojej pierwotnej teorii, że to Gwiazdeczka pomogła Lilji na parkingu gondoli.

– No cóż, na razie będę cię dalej nazywał Gwiazdeczką, to mi przychodzi odruchowo.

Nie było to jednak takie proste. Miał do czynienia z dorosłą kobietą, której nie potrafił skojarzyć z malutkim dzieckiem, tak często siadającym mu na kolanach i starającym się prawidłowo wymówić „r”.

– Mam wiele innych pięknych imion – oświadczyło kuszące stworzenie o zielonych elfich oczach.

– Na pewno jakieś wybierzemy – obiecał Marco. – A teraz chodź, nic tu po nas.

W gondoli Marco oddał się rozmyślaniom.

Szczęście, że nasze drogi się teraz rozchodzą, jej obecność w straszny sposób zakłóca moją duchową równowagę. Coś się ze mną dzieje, gdy ona tak siedzi tuż przy mnie i szczebiocze, a od czasu do czasu zarzuca mi nagą, opaloną rękę na szyję i chichocze prosto do ucha. Doprawdy, będą musieli się teraz zatroszczyć o to, by zatrzymać ją w domu. I pozamykać starannie wszystkie drzwi na siedem spustów!

Rozległ się sygnał z telefonu, który nosił w kieszonce na piersiach. To dzwonił Erion. Zdążył już wrócić do głównej bazy Strażników.

– Marco, przyjeżdżaj tu bezzwłocznie! Musisz coś zobaczyć!

Marco obiecał, że zjawi się natychmiast, gdy tylko odstawi Gwiazdeczkę do domu.

Ale na to Erion nie chciał się zgodzić, Marco więc z westchnieniem wykonał zwrot o czterdzieści pięć stopni i wyruszył w stronę głównej kwatery.

Gwiazdeczka natomiast była zachwycona.

W bazie czekał już także szef Strażników z Elity. Obaj mężczyźni mieli bardzo poważne miny.

Dowódca powiedział, że wprawdzie jego gondola nie została naruszona, zabrał ją bowiem do swego przydomowego ogrodu, ale coś w niej znalazł.