Marco kiwnął głową na znak, że rozumie.
– Chodzi mi o to, że jestem również człowiekiem. Z elfami to zupełnie inna sprawa, one żyją tylko chwilą, stanowią jedność z naturą i każdy dzień przyjmują takim, jaki jest. Są dziećmi przez całe życie, dorosłymi dziećmi, które wszystko traktują jako zabawę. Z tą częścią mojej osoby nie mam żadnych kłopotów, ale człowiek i Lemuryjczyk, którzy są we mnie, przytrzymują mnie swoją tęsknotą za wiedzą, nauką i powagą. Czuję się taka głupia, Marco. Niewiele można się nauczyć w ciągu półtora roku, a ja przecież jestem dorosła. Już.
Marco objął ją i delikatnie przygarnął do siebie.
– Doskonale cię rozumiem – powiedział cicho.
Gwiazdeczka zachęcona ciągnęła:
– Haram, synek Mirandy i Gondagila, jest przecież w równym wieku ze mną, a przecież on dopiero uczy się chodzić. I umie wypowiedzieć zaledwie kilka słów. To przerażające, gdy jest się kimś takim jak ja.
– No a Kata? Ona przecież też jest w tym samym wieku. I także jest już dorosła.
– O, tak, całe szczęście, że mam Katę – powiedziała Gwiazdeczka, delikatnie wodząc palcem po jego twarzy. Marco usiłował zapanować nad drżeniem. – Ale zrozum, ona jest Madragiem. I dla niej to zupełnie naturalne, że tak prędko rośnie. A w moim przypadku, jak ci już mówiłam, to, co mam w sobie z człowieka, nie nadąża.
– Rozumiem. A co mówi tkwiąca w tobie istota ziemi?
– Nic. Mam wrażenie, że to dziedzictwo jakoś wyginęło.
– Całe szczęście – westchnął Marco.
– A najtrudniejsze – ciągnęła Gwiazdeczka z wahaniem – a najtrudniejsze są mimo wszystko te dorosłe uczucia.
Marco lekko zdrętwiał.
– Co masz na myśli? – spytał, choć wcale nie miał ochoty.
– No… Kata i ja zaczęłyśmy się oglądać za chłopakami. Ona może wybierać tylko spośród dwóch, bo Tam jest jej ojcem…
A więc wreszcie się to potwierdziło.
– Ale ja przecież mam tysiące chłopców, spośród których mogę wybierać.
Marca znów zakłuło w sercu.
– Masz na myśli elfy czy innych?
– Innych. Chłopcy z rodu elfów mnie nie pociągają. Pod tym względem jestem człowiekiem albo Lemuryjczykiem, to jedno i to samo. Wiesz przecież, że jestem w połowie człowiekiem i w jednej czwartej Lemuryjczykiem, na wszystkie inne domieszki niewiele pozostaje.
To prawda, pomyślał Marco, ale ty jesteś elfem, tyle że ludzkich rozmiarów.
Choć w duszy i umyśle najwyraźniej dominuje w tobie człowiek.
Gwiazdeczka badawczo popatrzyła w oczy Marca, a jemu zakręciło się w głowie. Gwiazdeczka, drobna kobietka ludzkiego rodu, która jednocześnie odziedziczyła po elfach i Lemuryjczykach tylko to, co najlepsze, była tak nieznośnie pociągająca.
Kolejne wyznanie dziewczyny wstrząsnęło nim do głębi.
– Widzisz, Marco… tak, mogę z tobą szczerze rozmawiać, zawsze bowiem byłeś bezpieczną opoką w moim życiu…
Niezbyt długim życiu, pomyślał z czułością, nie zdążył jednak nawet głębiej odetchnąć, a już Gwiazdeczka pospieszyła z zaskakującą informacją:
– Moje ciało jest gotowe do przyjęcia męskiej istoty. Jestem przygotowana do miłosnych uciech, lecz mój ludzki rozum mówi „nie”. Pod względem uczuciowym jeszcze do tego nie dojrzałam, Marco.
Znów chciał powiedzieć „rozumiem”, lecz zamiast tego stwierdził:
– Uważam, że myślisz bardzo dorośle i jasno, moja kochana. I jeśli mam ci powiedzieć prawdę, to sam nie bardzo wiem, co o tobie sądzić. Nie wiem, czy traktować cię, jakbyś miała dwa lata czy dwadzieścia.
– Ja czuję dokładnie to samo, po prostu nie wiem.
– Ale ta sprawa z chłopcami… – zaczął ostrożnie i bardzo niechętnie. – Nie rób niczego zbyt pospiesznie, jesteś na to zbyt wrażliwa. Zaczekaj tak długo, jak będziesz mogła, aż nabierzesz przekonania, że rzeczywiście tego pragniesz. Musisz być pewna zarówno chłopaka, jak i siebie samej.
– No tak, ale właśnie to tak wszystko utrudnia, Marco. Ogarnia mnie takie cudowne drżenie, kiedy spotkam jakiegoś sympatycznego chłopca. A nawet teraz, kiedy tak siedzę koło ciebie, stary wuju Marco – zaśmiała się ufnie. – To przecież zupełnie niedorzeczne.
Marco wstał czym prędzej, bowiem to, co powiedziała Gwiazdeczka, również na niego miało wpływ.
A to bardzo mu się nie podobało. Natychmiast nasunęły mu się określenia „molestowanie dzieci” i „pedofilia”.
Doprawdy, straszne! Gwiazdeczka mogła być tak dorosła, jak tylko sobie chciała, to i tak na nic się nie zdało.
Lecz, ach, jakże wiele miał uczuć do tej młodej dziewczyny, która z takim zdziwieniem patrzyła na niego wielkimi, zielonymi jak morze migdałowymi oczyma.
– Powinniśmy chyba pomóc Strażnikom – mruknął niewyraźnie.
– Czy powiedziałam coś niemądrego? – spytała Gwiazdeczka nieszczęśliwym głosem. I ona także wstała.
– Ależ skąd! – zapewnił ja pospiesznie i ujął za rękę. – Wszystko, co powiedziałaś, było bardzo piękne i słuszne. Mam tylko nadzieję, że żaden lekkomyślny młodzieniaszek nie wyrządzi ci krzywdy.
– Mam przecież ciebie – uśmiechnęła się do niego ufnie. – Ty się rozprawisz z niemądrymi chłopakami, prawda?
– Oczywiście – zapewnił, czując, jak jego dwieście dwadzieścia lat ciąży mu niczym młyński kamień u szyi.
Nie oszczędzono mu nic z tęsknoty i rozterek miłości. W tym momencie przeklinał Tsi – Tsunggę, który wlał w niego jasną wodę. Czy leśny elf zdawał sobie sprawę z tego, co robi?
Ależ nie, skąd mógł wiedzieć, że dając Marcowi zdolność kochania, naraził swoją jedyną ukochaną córkę na tak straszny dylemat. A jego, Marca, na coś o wiele jeszcze gorszego.
Gwiazdeczka o niczym nie wiedziała. Nie miała pojęcia o burzy uczuć, które trawiły teraz jej jedyną „opokę”.
Strażnicy skończyli przegląd rakiety i wyszli na zewnątrz.
– Spójrzcie tam, na niebo – powiedział jeden. – Co to może być?
Dostrzegli, że powietrze w oddali jakby zaczynało gęstnieć. Widać to było nad horyzontem na tle ostatnich migotliwych promieni zachodzącego słońca.
Cokolwiek to było, zbliżało się szybko i stawało coraz gęściejsze, aż wreszcie przybrało kształt ludzkiej postaci.
– Dolg! – uradowali się wszyscy.
– On powstał z niczego – dziwiła się Gwiazdeczka.
– Tak – odparł Marco. – Ponieważ on jest… we wszystkim, co nas otacza. W powietrzu, ziemi, morzu, jest elementarnym duchem w najwyższym znaczeniu tego słowa.
Dolg zbliżył się do nich, dokładnie taki sam jak przedtem, może tylko jakby jaśniejszy.
Bali się dotykać tak eterycznej istoty, zasypali go natomiast gradem pytań.
Życzliwy uśmiech Dolga zaraz zniknął z jego twarzy.
– Wszystko jest jednym totalnym chaosem – odpowiedział zatroskany. – Wiem już, gdzie są przetrzymywani Móri i Berengaria, lecz sam nie mogę nic dla nich zrobić. A Farona zestrzelono, w dodatku daleko stąd, w Europie. Opuściłem was, ponieważ musiałem zajrzeć do niego.
– Faron zestrzelony? Co z nim? – wykrzyknął Marco, nie kryjąc przerażenia.
– Właśnie i z tego powodu was wezwałem. Chodźcie ze mną, wszyscy! Ale spieszcie się!
– Ale my przecież nie mamy gondoli – przypomniał Marco. – Oni ją zabrali.
Dolg przymknął oczy.
– Ach, na Święte Słońce, co my teraz zrobimy?
21
Faron, dumny Obcy, który tak blisko zaprzyjaźnił się z grupą Poszukiwaczy Przygód, z szumem sunął wysoko ponad Ziemią w gondoli Gorama. Lęk napiął mu wszystkie nerwy w ciele. Czuł wibrowanie w koniuszkach palców zaciśniętych na drążkach sterowych gondoli, odczuwał je pod postacią tysiąca drobnych błyskawic, przeszywających mózg i czubków szpilek wbijających się pod skórę.