Faron poczuł, jak bardzo jest słaby. Miał ochotę natychmiast się poderwać, przede wszystkim by wyruszyć na poszukiwanie Móriego i Berengarii, był jednak wciąż zbyt zamroczony. Zrozumiał, że doznał naprawdę ciężkiego wstrząsu mózgu, powinien więc zachowywać absolutny spokój.
Opadł z powrotem na poduszki i przymknął oczy.
Poczuł ogarniającą go bezradność. Mimo że on. i jego towarzysze starali się znaleźć wyjście z dramatycznej sytuacji, wszystko stawało się coraz bardziej skomplikowane.
Na dodatek teraz powinien pospieszyć z pomocą! jakiejś nieznajomej potomkini znającej się na czarach księżniczki z pogańskich czasów. Dopiero potem będzie mógł wyruszyć, by wypełnić swe właściwe, lecz chyba nierealne zadanie: uwolnić dwójkę zaginionych.
22
– Co wyście narobili? – wrzasnął Talornin do stojących przed nim dwóch pilotów. – Zestrzeliliście tę zieloną gondolę?
– Z Faronem – oświadczył jeden z nich dumnie.
– Do diabła z Faronem! On jest kompletnie bez znaczenia.
Znajdowali się teraz na pustkowiu, z dala od wszystkich tych ludzi, którzy tak strasznie zmiękli i zrobili się tacy dobrzy po prysznicu z eliksiru przeklętych Madragów. Z tyłu stała skradziona przez Talornina gondola i owa potworna machina, którą po niebie szybowali piloci.
Lenore obserwowała ich z boku, nie kryjąc pogardy. Mężczyźni! Owszem, to pożyteczne narzędzia, lecz ci tutaj to, doprawdy, straszni nudziarze. Talornina znała już właściwie na pamięć, a pełni nienawiści piloci to przecież kompletne zera.
Gdyby tylko mogła liczyć na jakieś sam na sam z księciem Markiem!
Piloci trochę byli obrażeni, a trochę także wystraszeni.
– My wcale nie zestrzeliliśmy tej gondoli – bronił się jeden z pilotów. – Po prostu zakłóciliśmy jej funkcjonowanie. Niech sobie radzi sama, stwierdziliśmy. A. ona oczywiście spadła – dokończył, chichocząc.
Talornin wyglądał jak gradowa chmura.
– Gdzie?
Wzruszyli ramionami.
– A gdzieś, w jakimś miejscu.
Pół – Obcy postąpił o krok naprzód.
– Gdzie? – wrzasnął.
Piloci trochę pobladli, sytuacja zaczynała stawać się naprawdę nieprzyjemna.
– Wydaje mi się, że to było… – zaczął jeden.
– Wydaje ci się?
– No tak, a bardziej konkretnie… gdzieś w Czechach. Mam wrażenie, że widziałem jakieś jezioro.
Teraz ożywił się drugi z pilotów.
– Tak, gondola wpadła do jeziora, kręcąc się w kółko.
Głos Talornina brzmiał teraz zimno i złowieszczo spokojnie.
– Kręcąc się. Do jeziora. Ach, tak! Czy wy wiecie, coście narobili?
Nic więcej nie powiedział, bo przecież chyba niemądrze byłoby zdradzać tajemnicę amfory.
– Natychmiast pokażcie nam to miejsce – oświadczył krótko i ruszył w stronę pojazdów.
Na powierzchnię Ziemi wyruszyła następna rakieta. Również ona zmierzała do północnej Kalifornii.
Znajdowali się w niej Kiro, Sol i Armas oraz dwaj Strażnicy, którzy mieli pozostać w bazie.
– Cóż za przeklęty galimatias! – ubolewała Sol. – Wszystko poszło na opak. Marco nie wie, z kim ma do czynienia, Móri i Berengaria są więźniami. Te łotry dysponują zagrażającym całemu światu śmiercionośnym wirusem i na powierzchni Ziemi szukają Farona, który ma amforę, a my nie możemy nikogo ostrzec, bo nie działa cały system komunikacyjny. Miejmy tylko nadzieję, że Marco i Faron jakoś zdołali się mimo wszystko odnaleźć.
Kiro nie odpowiedział. Pozwolił Sol na głośne myślenie, wiedział, że ona to lubi.
– Moim celem jest odnaleźć tę piekielną Lenore – oświadczyła Sol zacietrzewiona. – Już się cieszę na ponowne spotkanie. Zgromadziłam moje najlepsze, albo może najgorsze, kuglarstwa, żeby…
– Co to za słowo? – przerwał jej Armas.
– Kuglarstwo? To słowo na określenie sztuczek, również tych nieprzyzwoitych. W każdym razie zatroszczę się o to, żeby cierpiała, zaznała upokorzeń, udręk i…
– Zaczynasz przesadzać, Sol – przestrzegł ją Kiro. Dobrze znal swoją żonę, była cudowną kobietą, ciepłą, serdeczną i czułą, ale w głębi duszy wciąż zachowała odrobinę przekleństwa Ludzi Lodu. W momentach takich jak ten zaczynały nią kierować złe siły, choć zostały znacznie zredukowane w stosunku do tego, co było kiedyś.
Sol natychmiast poprosiła o wybaczenie i pocałowała go w policzek.
– To się już więcej nie powtórzy – obiecała, lecz on i tak jej nie uwierzył. Soł to Sol i właśnie za to ją kochał. Kochał wszystkie jej zalety i wady, również te, które starała się w sobie zwalczyć.
– Hamujemy – oświadczył Armas, budząc się ze swych snów o Berengarii. – Jesteśmy na Ziemi.
Baza rakietowa w Kalifornii mogła okazać się pusta, bo przecież nie było w niej stałej załogi, a Marco i jego towarzysze być może już stąd odlecieli. Niekiedy jednak Poszukiwaczom Przygód w nieszczęściu sprzyjało szczęście. Tym razem to, iż wszystko ułożyło się jak trzeba, było niewątpliwie „zasługą” wroga.
Ponieważ łotry skradły ich jedyną gondolę, Marco, Gwiazdeczka, Dolg i dwaj Strażnicy wciąż nie mogli ruszyć się z miejsca.
Dolg na wiadomość, że nie dysponują żadną gondolą, zareagował słowami: „Ach, na Święte Słońce, co my teraz zrobimy”, i zaraz wszyscy popatrzyli na siebie pytająco.
Nieoczekiwanie pod stopami poczuli drżenie.
– Trzęsienie ziemi? – zdziwił się jeden ze Strażników.
– Nie – odparł Marco. – Posłuchajcie tego świstu!
Twarz drugiego Strażnika rozjaśniła radość.
– To jakaś inna rakieta kieruje się do bazy!
Dolg został z nimi, chciał to zobaczyć. Gwiazdeczka starała się sprawiać wrażenie, jakby od lat już należała do Poszukiwaczy Przygód, lecz nikogo tym nie zwiodła. Marco przytulił ją do siebie w próżnej próbie wmówienia sobie, że chce chronić to dziecko, jakim przecież była.
– Zróbcie miejsce nowej rakiecie – poprosił.
– Wszystko będzie dobrze – odparli Strażnicy. – Obie się zmieszczą.
Nowo przybyła rakieta zahamowała i wykonawszy miękkie lądowanie, ułożyła się tuż przy pierwszej. Wysiedli z niej Sol, Kiro, Armas i dwóch Strażników. Zapanowała wielka radość. Ci, którzy teraz przybyli, mogli zobaczyć Dolga i powitali go z honorami, a w oczach błyszczało im szczęście.
– Czuliśmy, że musimy lecieć do was – powiedział Kiro z twarzą rozjaśnioną radością, że oto udało im się spotkać tu, w pobliżu bazy. – Wszystkie systemy łączności zostały zablokowane, a przecież musicie otrzymać ważną wiadomość. Dlaczego jednak wciąż tu jesteście?
Marco opowiedział o skradzionej gondoli.
– Zabraliśmy ze sobą aż trzy – oznajmił Kiro i usłyszał zbiorowe westchnienie ulgi.
– Całe szczęście – rzekł Marco. – Powinniśmy się spieszyć.
Poinformował jeszcze przybyłych o strąceniu gondoli Farona i zakończył pytaniem:
– Ale ty, Kiro, wspominałeś, że musimy otrzymać wiadomość. Jaką?
Kiro przekazał im nowinę: wiedzą już, kim są wrogowie. Słysząc ich imiona, Marco, Gwiazdeczka i dwaj Strażnicy zaniemówili.
– Talornin i Lenore? – z niedowierzaniem powtórzył wreszcie książę Czarnych Sal. – To niewiarygodne. Lecz jeśli to rzeczywiście jest prawda, wszystko do siebie pasuje.
– Owszem – przyznał Kiro. – Przybyliśmy właściwie po to, żeby ostrzec Farona. Oni się czają na niego, a raczej na gondolę Gorama. Najwyraźniej jednak przybywamy za późno.
Gdy przeanalizowali sytuację, Dolg rozdzielił zadania. Nie było czasu do stracenia.