Выбрать главу

Nie dało się wykluczyć, że każdą najdrobniejszą kosteczkę w ciele ma popękaną. Za to, że jeszcze żył, mógł dziękować wyłącznie swemu genetycznemu dziedzictwu i dorastaniu w blasku Świętego Słońca.

Ram przez system komunikacyjny wezwał Farona. Zaraz też w gondoli rozległ się głos potężnego Obcego.

– Cieszę się, że odnaleźliście Armasa – powiedział z wyczuwalnym zmęczeniem. – Wasza decyzja jest słuszna. Marco powinien sprowadzić go tutaj i uczynić wszystko, by przywrócić go do normalnego życia. A wy zintensyfikujcie poszukiwania. Rozlewaniem eliksiru zajmą się teraz inni. Ale ja…

Urwał, jak gdyby mówienie sprawiało mu trudność.

– Tak? – zachęcił go Marco ze zrozumieniem.

Faron westchnął.

– Wierzyliśmy, że odniesiemy błyskotliwy triumf, prawda? Nikt chyba nic liczył się z tak wieloma przeciwnościami. A wciąż jeszcze na powierzchni Ziemi mamy dwa bardzo poważne problemy: wszystkie te epidemie, które z taką mocą wybuchnęły w ostatnim stuleciu, no i katastrofalne wprost warunki klimatyczne, w tym groźba przesunięcia się bieguna północnego. A teraz jeszcze to trudne do wytłumaczenia zniknięcie naszych przyjaciół. Nie muszę chyba powtarzać tego, co stale mówię, że powinienem być z wami, bo już nie raz to słyszeliście.

– Rzeczywiście – cierpko przyznała Indra.

– No właśnie. Cóż, na szczęście uporaliście się z tymi strasznymi rządami gangsterów, a Goram i Lilja także wykonali swoje niezwykle trudne zadanie. Tyle że ceną tego sukcesu było zniknięcie Dolga.

– On tego pragnął już od dawna – przerwał mu Marco. – To, że nas opuści, pozostawało jedynie kwestią czasu.

– Może i tak, ale trudno znieść taką tęsknotę. I nie zapominajcie, że cała odpowiedzialność za wszystko, co się stało, spoczywa na mnie. Jeśli utracimy Armasa i nie znajdziemy tamtych dwojga… Ach, przyjaciele, nie będę już chciał dłużej żyć!

W gondoli zapadła cisza. Wszyscy wyczuwali, że Faron oświadczył to z całą powagą.

– Ależ, drogi Faronie – odezwała się wreszcie Indra. – Nie możesz brać na siebie odpowiedzialności za wszystko, co się tutaj dzieje. Nikt przecież nie mógł przewidzieć, że zniknie cała grupa!

– Ach, wy niczego nie rozumiecie!

– Owszem – cicho powiedział Ram. – Ja rozumiem doskonale.

Z Królestwa Światła nie nadeszła żadna odpowiedź.

Faron zamierzał przeciwstawić się wszelkim ostrzeżeniom. Musi wyjść na powierzchnię Ziemi, żeby szukać Móriego i Berengarii. Nie był w stanie dłużej znosić biernego wyczekiwania.

Nagle jednak okazało się, że stanął w obliczu kolejnej zagadki. Tym razem we wnętrzu Ziemi, w Królestwie Światła.

Zagadkę tę nazywano „zagrożenie wewnętrzne”.

Faron zmuszony więc był zdusić w sobie milczącą rozpacz i pozostać na swoim miejscu.

4

Zaczęło się od krążących plotek. Plotek o włamaniu, czy raczej o próbach włamania. Komuś wydawało się, że widział nocą jakiś cień, który szybko przemknął i zaraz zniknął z oczu. Pokraczny cień jakiejś nieznanej istoty.

Ale przecież w Królestwie Światła nic istnieje nic podobnego, z rezygnacją wzdychali ludzie. Wszędzie dookoła panuje spokój i dobroć. Wszelkie złe moce zostały już zwalczone albo też przeciągnięte na stronę dobra. Któż wobec tego tutaj krąży?

O tym, czego dokonał Marco, zajmując się obrażeniami Armasa sam w swoim pałacu czy też wespół ze zręcznymi lekarzami ze szpitala, tak naprawdę mieszkańcy Królestwa Światła nigdy się nie dowiedzieli. W większości nie mieli też pojęcia, jak straszliwie ciężkie rany odniósł Armas, w jak krytycznym stanie były jego mięśnie, nerwy i naczynia krwionośne.

Ale Marco i jego zespół jakoś zdołali go wylatać, co samo w sobie było prawdziwym cudem. Teraz lękali się jedynie o to, jak ciężkich obrażeń mogła doznać jego głowa i pięć zmysłów.

Farona na jego stanowisku zastąpił ktoś inny; zmuszono go, by wreszcie porządnie się wyspał i zebrał siły do dalszych działań.

Dzień później musiał przyznać, że mieli rację. Po przespaniu szesnastu godzin czuł się jak nowo narodzony.

Stali teraz wokół Armasa w jego szpitalnym pokoju. Chłopak wciąż był nieprzytomny. Rodzice, Strażnik Góry i Fionella, siedzieli przy nim od wielu godzin. Teraz serdecznie podziękowali jego wybawicielom i poszli choć trochę odpocząć.

– Co się dzieje w Królestwie, Marco? – spytał Faron cicho.

Książę skrzywił się.

– Nie wiem, przyjacielu. Otrzymujemy bardzo nieprzyjemne raporty. Mowa jest o jakiejś dziwnej istocie.

– Ach, nie! – jęknął Goram. Razem z Lilją również odwiedzili chorego. – Nie zniesiemy już więcej kolejnych potworów!

– To na pewno tylko plotki – próbował uspokajać go Jaskari, który przyjechał ze zwierzyńca ratować Armasa, przyjaciela z dzieciństwa.

– Na pewno – podchwycił jeden z lekarzy. – Przecież każda istota, każdy najmniejszy nawet żuczek został „zaimpregnowany” eliksirem dobra. Ale ludzie poszeptują o jakichś napaściach! To przecież niemożliwe, nie ma nikogo, o kim by się zapomniało. Nic z tego nie pojmujemy.

– Tak, to nie może być nic innego jak tylko głupie pogłoski – stwierdził Faron.

Armas poruszył głową. Zaraz zapomnieli o złych wiadomościach i w skupieniu pochylili się nad chłopakiem.

– Armasie – cicho szepnął Marco. – Słyszysz mnie?

Chory powoli otwierał oczy. Zauważyli, że ma wielkie trudności ze skupieniem wzroku w jednym punkcie, wreszcie jednak jego spojrzenie zatrzymało się na Marcu i Armas kiwnął głową.

– Armasie, to bardzo ważne – przemówił do niego Faron. – Inaczej nie mielibyśmy śmiałości dręczyć cię teraz. Ale odpowiedz mi: gdzie jest Móri? I Berengaria? Musimy się tego dowiedzieć, i to jak najprędzej.

Armas znów zamknął oczy, klatka piersiowa unosiła mu się ciężko, z wysiłkiem.

– Widzę, że masz trudności z mówieniem – podjął Faron. – Będziemy ci zadawać pytania w taki sposób, że wystarczy, byś tylko kiwał albo kręcił głową.

– Czy wiesz, gdzie oni są? – spytał Marco.

Przeczenie.

Popatrzyli na siebie z rezygnacją. Cóż, rozwiała się ich nadzieja.

– Czy zdarzył się wam wypadek? A może was napadnięto?

– Jedno pytanie na raz – pouczył go Faron. – Napadnięto was?

Tym razem upłynęła chwila, zanim doczekali się odpowiedzi. Jak gdyby Armas nie bardzo wiedział. W końcu jednak z wahaniem potaknął.

– Widziałeś, kto to zrobił?

Nie.

– Od tylu? – dopytywał się Goram.

Armas kiwał głową, Faron w duchu przeklinał.

– Byliście w gondoli?

Nie.

– Chodziliście po ziemi?

Tak. Armas usiłował pogłębić tę odpowiedź, ale brakło mu siły.

– Byliście w Boliwii?

Nie.

– Dalej na północ?

Potaknięcie.

– Na północ od Zatoki Meksykańskiej?

Tak.

– Na granicy między Arizoną a Meksykiem?

Nie.

– Dalej na wschód?

Tak.

W taki oto sposób rozmawiali, aż wreszcie lekarze powiedzieli stop. Lecz wówczas, po wielu nieporozumieniach, zdołano ustalić, że grupa Móriego znajdowała się na Florydzie. Wylądowali, żeby przenocować na ziemi. O wczesnym poranku wybrali się popatrzeć na Everglades, rozległe błota, i właśnie wtedy zupełnie nieoczekiwanie nastąpił atak. Otoczył ich jakiś osobliwy zapach, który całkowicie ich zamroczył. Armas widział, jak Móri i Berengaria nieprzytomni osuwają się na ziemię. On sam był bardziej odporny i już miał się odwrócić, gdy zadano mu silny cios w głowę. Następne, co pamięta, to przebudzenie w tym pokoju.