Выбрать главу

Dla Lilji i Gorama nie przewidziano żadnej szczególnej roli podczas przekazania kamieni. Zaproszono ich, ponieważ właśnie im Dolg powierzył na powierzchni Ziemi skórzane woreczki z klejnotami. Wypełnili swoje zadanie i byli jedynie obserwatorami.

Erion, wspomagany przez dwóch Strażników, wezwał troje wybranych: Shirę, Oko Nocy i Villemanna. Potem otworzyły się wrota w głównej ścianie, dwie antaby rozsunęły się na boki i ukazały się klejnoty oświetlone Świętym Słońcem. Leżały na poduszeczkach z aksamitu i lekko pulsowały, nieco przyciemnione.

– Wyglądają tak, odkąd tu wróciły – powiedział jeden ze Strażników. – Jak gdyby nosiły żałobę.

Marco pokiwał głową.

– Bo tak też na pewno jest. Podobnie rzecz ma się i z nami.

Wszyscy się z nim zgodzili.

– Jak my zdołamy zastąpić Dolga? – powiedziała z niedowierzaniem Shira.

Lecz nagle wszyscy coś wyczuli, jak gdyby w sali znalazł się ktoś, kogo nie mogli zobaczyć.

Stali całkiem nieruchomo, próbowali stwierdzić, co się stało, i nagle kamienie się rozjarzyły. Błękitnoczerwony ogień zalał całą salę radosną feerią kolorów mieszających się ze sobą i rzucających odbicia na wszystkie ściany.

Marco szeptem wypowiedział to, o czym pomyśleli wszyscy:

– Dolg jest z nami.

Lilja wybuchnęła płaczem, tego było już dla niej za wiele. Goram mocno ją objął.

– A więc nikogo nie brakuje – obwieścił Erion. – Możemy rozpoczynać ceremonię.

Nawet przez chwilę nie zobaczyli Dolga, lecz on był tak bez wątpienia obecny w samej atmosferze, że uśmiechali się z radości sami do siebie. A jego obecność ogromnie ułatwiła ceremonię, wszystkie poczynania wydawały się dzięki temu bardziej na miejscu.

Święte kamienie same pokazały, co myślą o swych nowych opiekunach. To Dolg ich przedstawił, choć bez słowa i nie ukazując się, ale po grze świateł rzucanych przez kamienie poznawali, że on tu jest. Strażników kamienie znały już wcześniej, im jednak nie wolno było zabierać klejnotów poza świątynię. To uczynić mógł jedynie Dolg.

Ile w tym, co wydarzyło się później, było woli Dolga, ile zaś własnej woli kamieni, tego nie wiedział nikt, lecz znaki nietrudno było odczytać.

Villemann nie miał żadnych kłopotów z szafirem, który spokojnie ułożył się w jego dłoniach i pięknie zaświecił błękitnym światłem. Nie mógł się jednak zbliżyć do farangila – posypały się z niego ostrzegawcze iskry. Shirę, jak się tego spodziewano, zaakceptowały oba kamienie, natomiast Indianina, Oko Nocy, ku wielkiemu zdziwieniu zebranych zaakceptował farangil, odrzucił natomiast szafir.

Cóż, to sprawiedliwy podział, pomyśleli. I kiedy głębiej się zastanowili, to myśl o Oku Nocy jako opiekunie farangila przestawała już tak dziwić. Zarówno przecież Indianin, jak i czerwony kamień byli wojownikami, obrońcami swoich bliskich, sprzysiężonych i najbliższego otoczenia.

Zdaniem Lilji ceremonia była naprawdę piękna. Dostojna, przesycona spokojem, a zarazem pełna napięcia. Gdy zaproszono ich na poczęstunek i cala uroczystość dobiegła końca, była zdumiona, że upłynęło tak wiele godzin.

Cieszyła się bardzo, że święte kamienie są już bezpieczne. Teoria o tym, że ów przypominający kozła stwór właśnie za nimi węszył wśród gondoli, była naprawdę nieprzyjemna.

Nagle zdziwiona rozejrzała się wkoło.

Nie zgasło ani jedno światło, a mimo to stało się jakby ciemniej. Gdy popatrzyła na kamienie, z powrotem odłożone na poduszki w pancernej niszy, zauważyła, że nie jaśnieją już tak mocno. Leżały spokojnie, ich kolory jakby przyblakły, przestały pulsować.

Było coś nowego w tej pięknej sali, a raczej jakby czegoś zaczęło brakować. Ogarnął ją smutek, zapragnęła, by powrócił tamten cudowny nastrój, obecny tu jeszcze przed chwilą.

– Wiem, o czym myślisz, Liljo – powiedział Marco, który siedział tuż obok. – I masz rację, to Dolg nas opuścił.

– Tak mi się wydawało. Jakie to smutne!

– Owszem, dla nas, ale on musi znów wyruszyć w świat, i to jak najszybciej, żeby dalej szukać swego ojca i Berengarii.

– A więc nie ma żadnego postępu? – zawołała do niego Lilja, starając się przekrzyczeć szum głosów w sali.

– O, nie, tak nie mów, Dolg eliminuje kolejne obszary powierzchni Ziemi i w końcu do nich dotrze. Sądzi, że w pewnym momencie był już gdzieś blisko, i chce tam wrócić. Najgorsze, że nie jest w stanie nawiązać kontaktu z ojcem. Coś mu w tym przeszkadza, zasłania.

– Och, a oni mieli taką doskonałą łączność telepatyczną! Jakie to okropne! Zobacz, Faron wygląda na bardzo niespokojnego – zauważyła dziewczyna.

– Tak, tak, widzę. Już niedługo nie zdołamy go zatrzymać w Królestwie Światła. Ale obiecał, że najpierw rozwiąże te zagadki, które mamy tutaj.

– Zagrożenie od wewnątrz – mruknęła Lilja.

– Tak, tak właśnie można by to nazwać. No, ale teraz muszę się już żegnać. Wybieram się do Srebrzystego Lasu porozmawiać z Madragami. Dzisiejszej nocy mieli tam włamanie.

– Już o tym słyszałam. I podobno zniszczono dom Sol i Kira. Sol wstąpiła z tego powodu na wojenną ścieżkę. Uf, tyle złego się dzieje naraz! Uważaj na siebie!

Marco uśmiechnął się. Nieczęsto stykał się z taką troskliwością. Zwykle przecież to do niego przychodzili po pomoc i pociechę.

Dobra dziewczyna z tej Lilji. Goram ma szczęście.

Marco znów poczuł w duszy zimne tchnienie samotności.

Gdy odlatywał stamtąd swoją gondolą, w lesie elfów rozciągającym się w dole dostrzegł dziwną scenę. Jakaś młoda dziewczyna ciągnęła krowę, która za nic nie chciała się przesunąć z kwiatowej rabatki przed jednym z czarujących okrągłych domków, w których niekiedy mieszkały elfy. Niekiedy, elfy bowiem niezbyt dbały o domy, ich domem była wszak cala natura. Ale w czasie deszczu i niepogody dobrze było mieć dom, elfy lubiły też bardzo opiekować się kwiatami.

Marco widział, że dziewczyna, krzycząc i płacząc, pogania krowę, ale bez skutku. Zawrócił więc i zaczął schodzić w dół. Kiedy wysiadł z gondoli, zaraz spytał, czy może pomóc.

Dziewczyna była czarująca, pełna wdzięku, miała delikatny zadarty nosek i zielone elfie oczy w rozbawionej twarzy, otoczonej burzą miedzianozłotych włosów. Mogła mieć osiemnaście, dwadzieścia lat, lecz z elfami nigdy nic w tej kwestii nie wiadomo. Lekko ubrana, jak zwykle one, w coś bardzo cieniutkiego i przezroczystego o barwie jasnej zieleni.

Na widok Marca jej buzia się rozjaśniła.

– Och, jak wspaniale, że jesteś! – oświadczyła bezpośrednio, bez odrobiny zażenowania. – Nie mogę wyciągnąć tego uparciucha z ogródka babci, a kiedy ona wróci do domu i to zobaczy…

– Zaraz się tym zajmiemy – uspokoił ją Marco i zaprowadził oporną krowę na łąki, gdzie było jej miejsce. Zwierzę trochę obrażone pobiegło, kołysząc się na boki, do innych krów.

Dziewczyna przez cały czas nie odstępowała Marca na krok i z troską nie przestawała mówić o prześlicznych kwiatkach babci, zdeptanych albo zjedzonych.

– Możesz być spokojna – uśmiechnął się Marco. – Malutka kropelka eliksiru Madragów załatwi tę sprawę.

– Masz go przy sobie? – szepnęła dziewczyna ucieszona i aż podskoczyła z radości. – Czy mogę zobaczyć, jak będziesz je podlewał?

– Oczywiście.

Była tak pełna życia, taka szczera, że Marco wprost nie mógł się napatrzeć na tę delikatną istotkę. Oczywiście miał już wcześniej do czynienia z dziewczętami z rodu elfów i znał ich wcale niemało, ale tę uznał za naprawdę wyjątkową.

Była bowiem nie tylko młodą dziewczyną, lecz zarazem także kobietą o kuszącym kształtnym ciele, promieniejącym zmysłowością. Może być niebezpieczna dla młodych elfich chłopców, pomyślał Marco z uśmiechem.