Выбрать главу

– Co to było? – zapytał w ciemności ochrypły głos Larsa, skulonego na koi obok kapitana.

– Dzięki Bogu też to słyszałeś – szepnął Petersen. – Myślałem, że tracę zmysły. Cicho…

Wytężyli słuch. Na zewnątrz rozlegało się stukanie w kadłub. Alfabet Morse’a. Wolno i z przerwami, jakby nadawca miał trudności z każdym znakiem. Kapitan zaczął odczytywać litery, ze zdumienia wytrzeszczając oczy.

P-E-T-E…

Na polecenie Austina jeden z członków załogi statku przymocował do manipulatora prawej ręki skafandra specjalny młotek. Mechaniczne ramię poruszało się potwornie wolno, ale Austin nie poddawał się i dokończył wystukiwanie pierwszego słowa alfabetem Morse’a.

…E-R-S-E-N

Przerwał i przyłożył hełm do kadłuba. Po chwili usłyszał dźwięczące w odpowiedzi kropki i kreski.

TAK

SYTUACJA

ZŁE POWIETRZE ZIMNO

WKRÓTCE POMOC

Cisza, a potem:

SZYBKO

WKRÓTCE

Petersen zawołał do swoich ludzi, że nadeszła pomoc. Czuł się winny, że kłamie. Ich czas prawie się skończył. Kapitan zaczynał widzieć nieostro. Coraz trudniej było oddychać. Temperatura spadła poniżej zera. Nawet skafandry nie chroniły przez zimnem. Petersen przestał się trząść – pierwszy objaw hipotermii.

Lars przerwał tok jego ulatujących myśli.

– Panie kapitanie, mogę o coś spytać?

Petersen chrząknął twierdząco.

– Dlaczego pan wrócił? Mógł się pan uratować.

– Gdzieś słyszałem – odrzekł Petersen – że kapitan powinien iść na dno ze swoim okrętem.

– To już chyba jest samo dno, kapitanie.

Petersen wydał gardłowy odgłos, który miał być śmiechem. Szybko opadali z sił. Ułożyli się jak najwygodniej i czekali.

6

Załoga łodzi czekała, aż Austin wynurzy się z wody. Po chwili był z powrotem na pokładzie i przedstawił sytuację Beckerowi i kapitanowi Larsenowi.

– Boże drogi… – powiedział Becker. – Co za straszna śmierć. Mój rząd nie będzie szczędził środków na wydobycie ich ciał.

Jego pesymizm zaczynał drażnić Austina.

– Pański rząd może nie sięgać do portfela, panie Becker. Tamci ludzie jeszcze żyją.

– Ale mówił pan…

– Wiem, co mówiłem. Są w kiepskim stanie, ale to nie znaczy, że ich los jest przesądzony. Akcja ratownicza na okręcie podwodnym “Squalus” trwała ponad dobę, a przeżyło trzydziestu trzech ludzi. – Austin urwał. Jego czuły słuch wyłowił nowy dźwięk. Spojrzał w niebo i osłonił oczy przed blaskiem zza chmur. – Wygląda na to, że przybyły posiłki.

W kierunku okrętu leciał gigantyczny helikopter. Pod jego brzuchem dyndała w uprzęży łódź podwodna w kształcie sterowca z tępym dziobem.

– Jeszcze nie widziałem takiego wielkiego helikoptera – powiedział kapitan Larsen.

– Mi-26 to największy śmigłowiec na świecie – odrzekł Austin. – Ma ponad trzydzieści metrów długości. Nazywają go latającym dźwigiem.

Becker uśmiechnął się po raz pierwszy od wielu godzin.

– Ten dziwaczny obiekt wiszący pod helikopterem to wasz pojazd ratowniczy?

Zavala wzruszył ramionami.

– “Sea Lamprey” nie jest może najpiękniejszą jednostką pływającą, bo przy jego projektowaniu zwracałem szczególną uwagę nie na wygląd, lecz na funkcjonalność.

– Wręcz przeciwnie – zaprzeczył Becker. – Jest śliczny.

Kapitan z podziwem pokręcił głową.

– Jakim cudem udało wam się tak szybko ściągnąć tutaj ten sprzęt? Byliście tysiąc dwieście mil stąd, kiedy wysłaliśmy wezwanie o pomoc.

– Pamiętaliśmy, że Rosjanie lubią robić wielkie rzeczy – odpowiedział Austin. – Chętnie skorzystali z okazji pokazania światu, że wciąż są państwem pierwszej kategorii.

– Ale ten helikopter nie mógłby dostarczyć stamtąd pojazdu w tak krótkim czasie. Musicie być magikami, panowie.

– Wyjęcie tego królika z cylindra kosztowało mnóstwo pracy – odparł Austin, patrząc na manewrujący śmigłowiec. – Mi-26 zabrał batyskaf z morza i przerzucił do bazy lądowej, gdzie czekały dwa potężne samoloty transportowe Antonow N-124. Do jednego załadowano “Sea Lampreya”, do drugiego helikopter Mi-26 i śmigłowiec NUMA. Lot do bazy NATO na Wyspach Owczych trwał dwie godziny. Kiedy wyładowywano batyskaf i szykowano się do dalszej podróży, przylecieliśmy tutaj, żeby przygotować grunt.

Odpowiedź kapitana zagłuszyły potężne silniki turbinowe. Maszyna zbliżyła się i zawisła w bezruchu. Ośmiołopatowy rotor główny i pięciołopatowy wirnik ogonowy mełły powietrze, ich podmuch tworzył na morzu rozległy krater. Batyskaf odczepiono tuż nad falami i helikopter odleciał. “Sea Lampreya” wyposażono w wielkie pontony. Zanurzył się, ale szybko wrócił na powierzchnię.

Austin zasugerował kapitanowi, że warto przygotować ambulatorium do przyjęcia ciężkich przypadków hipotermii. Potem załoga łodzi dostarczyła Austina i Zavalę do batyskafu. Marynarze odczepili pontony. Pojazd ratowniczy wypuścił powietrze ze swoich zbiorników balastowych i zniknął w granatowoczarnym morzu.

“Sea Lamprey” zawisnął pod wodą na wirnikach napędowych. Austin i Zavala siedzieli w przytulnym kokpicie. Ich twarze oświetlał niebieski blask panela przyrządów. Według listy przeprowadzili kontrolę przedzanurzeniową. Potem Zavala pchnął do przodu drążek sterowy, pochylił tępy dziób batyskafu i pozbył się balastu. Sprowadzał pojazd spiralnie w dół z taką swobodą, jakby jechał z rodziną samochodem na niedzielną wycieczkę.

Austin wpatrywał się w zamgloną, niebieskawą ciemność poza zasięgiem reflektorów.

– Nie zdążyłem cię zapytać przed wejściem na pokład – odezwał się wreszcie – czy ten pojazd jest bezpieczny?

– Jak powiedział kiedyś były prezydent, zależy to od definicji bezpieczeństwa.

Austin jęknął.

– Zapytam inaczej: czy nieszczelności i pompa są naprawione?

– Chyba udało mi się zlikwidować przecieki, ale pompa balastowa działa prawidłowo tylko w idealnych warunkach.

– A jakie są teraz warunki?

– Kurt, mój ojciec często cytował stare hiszpańskie przysłowie: “Do zamkniętych ust nie wpadają muchy”.

– A co, do cholery, muchy mają wspólnego z naszą sytuacją?

– Nic – odparł Zavala. – Tylko pomyślałem, że lepiej zmieńmy temat. Może nie będzie problemu z obsługą balastu.

Pojazd zbudowano jako ostateczny środek ratowniczy. Po wycięciu laserami otworu w zatopionym okręcie i wycofaniu batyskafu, do wnętrza wraka wdzierała się woda. Nie było sposobu, żeby zatkać dziurę. Należało natychmiast ewakuować wszystkich członków załogi. “Sea Lamprey” był prototypem przeznaczonym tylko dla ośmiu pasażerów i dwóch pilotów. Gdyby z krążownika zabrano wszystkich trzynastu marynarzy, limit obciążenia zostałby przekroczony o pięć osób.

– Zrobiłem prowizoryczne obliczenia – powiedział Austin. – Przy założeniu, że przeciętny człowiek waży sześćdziesiąt osiem kilogramów, mielibyśmy ponad tonę ładunku. “Lamprey” jest zbudowany z marginesem bezpieczeństwa, więc powinno się nam udać. Martwi mnie zbiornik balastowy.

– Jeśli wysiądzie pompa główna, mamy zapasową. – Przy konstruowaniu “Sea Lampreya” zainstalowano systemy rezerwowe. Zavala zamilkł na moment. – Zresztą część załogi może już nie żyć.

– Myślałem o tym – odrzekł Austin. – Zwiększylibyśmy margines bezpieczeństwa, gdybyśmy zostawili zwłoki na dole. Ale nie odpłynę, dopóki nie zabierzemy wszystkich. Żywych czy martwych.

W kokpicie zapadła cisza. Słychać było tylko szum elektrycznych silników napędowych, gdy niezgrabny pojazd opadał w głębiny. Wkrótce dotarli do burty krążownika. Austin skierował Zavalę do punktu penetracji. Batyskaf z cichym stukiem uderzył dziobem w stalowe poszycie. Zaszumiały pompy i pojazd został przyssany do metalu.