Выбрать главу

Rozciągnął się tunel ewakuacyjny z mocnego, giętkiego materiału syntetycznego. Osiem pionowych i poziomych wirników stabilizowało batyskaf pod nadzorem komputerów, które monitorowały jego ruch w stosunku do prądu morskiego. Przyrządy wskazały, że uszczelnianie zostało zakończone. W innej sytuacji cienka sonda spenetrowałaby kadłub w poszukiwaniu wybuchowych oparów.

Sensory czuwały nad ciśnieniem wewnętrznym. Austin odebrał sygnał, że można bezpiecznie wejść. Z aparatem oddechowym wyłonił się z komory powietrznej. Wokół uszczelnienia zauważył przecieki, ale tak małe, że nie warto się było nimi przejmować. Zaczął pełznąć przez tunel ewakuacyjny.

Wewnątrz krążownika załoga i kapitan zapadli w sen podobny do śmierci. Petersena obudziło z drzemki stukanie gigantycznego dzięcioła. Cholerny ptak! Przeklinając hałas, automatycznie zaczął analizować dźwięki. Litery!

CZEŚĆ

Kapitan zapalił latarkę. Szef kuchni też usłyszał hałas i oczy omal nie wyszły mu z orbit. Petersen wymacał zesztywniałymi palcami klucz maszynowy i uderzył nim słabo w kadłub. Potem jeszcze raz, mocniej.

Natychmiast dostał odpowiedź.

ODSUŃCIE SIĘ

Kapitan kazał szefowi kuchni cofnąć się od burty. Przeczołgał się po pokładzie i zawołał do swoich ludzi, żeby się ruszyli. Potem usiadł, oparty plecami o szafkę. Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać.

Austin wpełzł z powrotem do “Lampreya”.

– Wszystko w porządku – oznajmił.

– Uruchamiam otwieracz do konserw – odrzekł Zavala i włączył pierścień palników laserowych. Przecinały pięciocentymetrowy metal poszycia tak łatwo, jak nóż pomarańczę. Monitor pokazywał obraz miejsca penetracji. Lasery wyłączały się automatycznie.

Petersen obserwował, jak bladoróżowy krąg zmienia kolor na jaskrawoczerwony. Poczuł na twarzy miłe ciepło. Rozległ się głuchy łoskot, gdy fragment burty wpadł do kabiny. Kapitan musiał osłonić oczy przed jasnym światłem.

Tunel ewakuacyjny wypełniała para. Brzegi otworu były jeszcze gorące od cięcia laserami. Austin przystawił specjalną drabinkę i wysunął głowę z dziury.

– Któryś z panów zamawiał taksówkę? – zapytał.

Mimo swobodnego zachowania zastanawiał się, czy pomoc nie przyszła za późno. Ci ludzie byli w okropnym stanie. Zawołał kapitana Petersena. Podczołgała się jakaś brudna postać i wychrypiała:

– To ja. Kim pan jest?

Austin wszedł do okrętu i pomógł kapitanowi wstać.

– Później przyjdzie czas na prezentację. Proszę powiedzieć swoim ludziom, którzy jeszcze mogą się ruszać, żeby wpełzli do tej dziury.

Petersen przetłumaczył polecenie. Austin paroma wilgotnymi kocami osłonił poszarpane brzegi otworu, a potem pomógł tym, którzy nie mieli siły iść sami. Petersen upadł przy próbie wdrapania się do bafyskafu. Austin wepchnął go i wgramolił się za nim. W komorze powietrznej zobaczył strużki wody w miejscu, gdzie Zavala naprawiał pierścień uszczelniający.

Szybko zamknął za sobą właz. Zavala włączył automatycznego pilota i przeciągał duńskich marynarzy przez komorę powietrzną. Ich obszerne skafandry ratunkowe nie ułatwiały mu zadania. Cud, że ci ludzie jeszcze żyli. A nawet kilku poruszało się samodzielnie. Uratowani, stojąc i siedząc na dwóch wyściełanych ławkach, stłoczyli się jak pasażerowie tokijskiego metra.

– Niestety, nie ma tu przedziału pierwszej klasy – powiedział Austin.

– Nie skarżymy się – odrzekł kapitan. – Moi ludzie na pewno potwierdzą, że lepsze to niż nasze poprzednie warunki bytowe.

Po ulokowaniu załogi Kurt wrócił do kokpitu.

– Mamy małe przecieki wokół uszczelki – zameldował.

Zavala wskazał pulsującą kontrolkę na komputerowym diagramie bafyskafu.

– Nie takie małe. Uszczelka sflaczała jak przebita opona, kiedy tylko zamknęliśmy komorę powietrzną.

Złożył teleskopową rurę ewakuacyjną, odczepił pojazd od wraka i wycofał się. W świetle reflektorów ukazał się wyraźnie okrągły otwór, gdzie lasery wycięły drogę ucieczki. Gdy odsunęli się od okrętu, Zavala uruchomił pompy balastowe. Ich elektryczne silniki ożyły z cichym szumem, nie zadziałała tylko prawa przednia pompa. Dochodził z niej zgrzyt, jakby szuflami zgarniano śmiecie do zsypu. W jednym zbiorniku balastowym pozostała woda, inne wypełniły się sprężonym powietrzem i bafyskaf stracił równowagę.

“Sea Lamprey”, jak każdy okręt podwodny, nabierał wody do zbiorników balastowych, żeby się zanurzyć, a potem wypompowywał ją, by wypłynąć. Komputer próbował wyrównać przechył, zwiększając obroty wirników pionowych. Batyskaf znurkował dziobem w dół, a z wentylatorów wydobył się zapach przegrzanego metalu. Joe z powrotem zalał pozostałe zbiorniki balastowe i mniej więcej wypoziomował “Lampreya”.

Austin wpatrywał się w panel przyrządów. Na schematycznym diagramie awarii błyskała lampka ostrzegawcza. Zrobił diagnostykę na komputerze, który był mózgiem pojazdu. System kontrolny wskazywał, że alarm wywołała usterka mechaniczna. Taki problem miał prawo pojawić się w nowej konstrukcji i zapewne łatwo dałoby się naprawić uszkodzenie. Ale to nie był rejs testowy, lecz zanurzenie na głębokość pięćdziesięciu sążni. Zaczęła pulsować następna czerwona kontrolka.

– Wysiadły obie przednie pompy – oznajmił Austin. – Włącz zapasowe.

– To właśnie one się zepsuły – odparł Zavala.

– A więc dodatkowe systemy mamy z głowy. Co teraz?

– Powiem ci za minutę. Jeśli uda mi się unieść tę łajbę.

– Nie widzę w pobliżu żadnego warsztatu i na wszelki wypadek uprzedzam, że zapomniałem karty kredytowej.

– Jak mawiał mój ojciec, wystarczy laska dynamitu i uparty osioł ruszy.

Austin cieszył się w NUMA zasłużoną opinią nieustępliwego wobec przeciwności losu. Większość ludzi ucieka w obliczu pewnej klęski. Austin zachowywał całkowity spokój. To, że jeszcze żył, zawdzięczał wyjątkowej zaradności i szczęściu. Tych, którzy bywali z nim w trudnych sytuacjach, przerażały jego pomysły. Austin zawsze wzruszał ramionami na ich narzekania. A teraz Joe dawał mu jego własną receptę na kłopoty. Austin uśmiechnął się lekko, założył ręce za głowę i rozparł się wygodnie.

– Nie byłbyś taki pewny siebie, gdybyś nie miał jakiegoś planu – powiedział.

Zavala puścił do niego oko i zdjął z szyi kluczyk na łańcuszku. Otworzył małą metalową pokrywę na środku konsoli i wsunął kluczyk do otworu.

– Kiedy przekręcę ten kluczyk i przesunę włącznik, zadziała trzeci system zapasowy. Ładunki wybuchowe uwolnią nas od zbiorników balastowych i pójdziemy do góry. Sprytne, co?

– To się okaże. Jeśli na naszej drodze znajdzie się “Thor”, zatopimy jego i siebie.

– Jeśli ma to cię uspokoić, wciśnij tamten przycisk. Wysyła boję ostrzegawczą na powierzchnię. Flary, gwizdki. Pełny pakiet.

Austin nacisnął przycisk. Rozległ się szum boi wystrzelonej z batyskafu. Polecił pasażerom, żeby mocno się trzymali. Zavala z figlarnym uśmiechem uniósł kciuk.

– Do góry!

Przesunął włącznik, ale jedynym dźwiękiem były hiszpańskie przekleństwa, mamrotane pod nosem przez Zavalę.

– Nie zadziałał – powiedział speszony.

– Spróbujmy to podsumować. Znajdujemy się prawie sto metrów pod wodą, mamy przeciążenie, kabina jest pełna półżywych marynarzy i przycisk ostatniej szansy nie działa.

– Potrafisz się zwięźle wyrażać, Kurt.

– Dzięki. Pójdę dalej. Dwa dziobowe zbiorniki balastowe są pełne wody, dwa rufowe są puste, a to powoduje neutralną wyporność. Jest jakiś sposób na odciążenie “Lampreya”?