Выбрать главу

Łódź wystrzeliła z półkolistych Wrót Syreny na otwartą przestrzeń. Austin znalazł się między młotem i kowadłem: albo za moment zostanie rozerwany na kawałki, albo za kilka minut zamarznie na śmierć w zimnym morzu. Instynktownie wybrał to drugie. Wyskoczył za burtę.

Zanurzył się w lodowatej wodzie i sekundę później usłyszał przytłumiony wybuch granatu. Potem eksplodował zbiornik paliwa. Austin został pod powierzchnią najdłużej jak mógł i wynurzył się w deszczu drewnianych szczątków. Łódź przestała istnieć. Znów zanurkował, żeby uniknąć płonącego paliwa na powierzchni. Kiedy wyłonił się z wody drugi raz, był zdrętwiały z zimna, ale instynkt przetrwania działał. Zaczął płynąć w kierunku lądu, jednak po kilku ruchach stawy odmówiły mu posłuszeństwa, jakby ktoś napełnił je lodem.

Ponad grzbietami fal dostrzegł niewyraźnie łódź pędzącą w jego stronę. Bez wątpienia zbliżali się przeciwnicy, żeby go wykończyć. Roześmiał się gardłowo. Zanim tu dopłyną, będzie topielcem.

13

Podróż Austina na tamten świat została jednak przerwana, zanim zdążył zniknąć pod powierzchnią wody. Zza burty motorówki wysunęła się ręka i złapała go za włosy. Zęby szczękały mu jak kastaniety, miał wrażenie, że go skalpują. Inne ręce chwyciły Austina pod pachy i za kołnierz i wyciągnęły z morza. Prychał i kaszlał niczym kociak wyłowiony ze studni.

Wciąż miał nogi w wodzie, gdy motorówka pomknęła ponad falami z wysoko zadartym dziobem i rykiem silnika. Półprzytomny Austin z zaskoczeniem zobaczył, że podpływają do burty niebieskiego jachtu. Wciągnięto go na pokład i zaniesiono do jakiegoś pomieszczenia, najwyraźniej ambulatorium. Tam zdjęto mu mokre ubranie i owinięto go w ciepłe ręczniki. Obejrzał go mężczyzna ze stetoskopem. Potem wpakowano Austina do sauny, gdzie wreszcie mógł poruszyć palcami rąk i nóg. Zbadano go drugi raz i ubrano w miękki niebieski dres. Wyglądało na to, że będzie żył.

Jego powrót do życia obserwowali czujnie dwaj mężczyźni zbudowani jak zawodowi zapaśnicy. Rozmawiali ze sobą po hiszpańsku. Ci sami goryle eskortowali go, gdy szedł na miękkich nogach do luksusowej kajuty. Posadzili Austina w wygodnym fotelu wypoczynkowym, przykryli miękkim kocem i zostawili, żeby odpoczął.

Zapadł w ciężki sen. Kiedy się obudził, zobaczył, że w fotelu klubowym siedzi jakiś mężczyzna i obserwuje go z niewielkiej odległości jak preparat na szkiełku mikroskopowym.

Uśmiechnął się szeroko, gdy Austin zatrzepotał powiekami.

– Świetnie. Ocknął się pan – powiedział. Miał głęboki, dźwięczny głos i mówił amerykańskim angielskim zaledwie ze śladem obcego akcentu.

Sięgnął po srebrną piersiówkę na stoliku obok i nalał Austinowi drinka. Kurt wziął drżącymi palcami kieliszek, zakręcił bursztynowym płynem na jego dnie, wciągnął mocny zapach i wypił solidny łyk. Palący alkohol spłynął mu do gardła i po jego ciele rozeszło się ciepło.

Austin zerknął na płaską butelkę.

– Za dobre na płyn do chłodnicy, ale efekt jest taki sam.

Mężczyzna zachichotał i pociągnął łyk z piersiówki.

– Zielona izarra ma sto procent alkoholu – wyjaśnił i otarł usta wierzchem dłoni. – Zwykle podaje się ją w kieliszkach niewiele większych od pańskiego kciuka. Ale pomyśleliśmy, że trochę większa porcja wyjdzie panu na zdrowie. Jak rana?

Austin dotknął żeber. Miał pod koszulą sztywny bandaż, nie czuł żadnego bólu, nawet gdy naciskał ranę palcami. Przypomniał sobie biały błysk, kiedy nóż z kości słoniowej przebijał mu skórę.

– Bardzo źle to wyglądało?

– Centymetr głębiej i pochowalibyśmy pana w morzu.

– Czuję się całkiem dobrze.

– Mój lekarz okrętowy to ekspert od urazów. Zaszył i zamroził ranę.

Austin rozejrzał się. Wracała mu pamięć.

– Lekarz okrętowy? Jestem na niebieskim jachcie, tak?

– Zgadza się. Nazywam się Balthazar Aguirrez. To mój statek.

Z potężną klatką piersiową i wielkimi dłońmi Aguirrez wyglądał bardziej na robotnika portowego niż właściciela jachtu wartego zapewne kilka milionów dolarów. Miał wysokie czoło, gęste czarne brwi, wydatny nos, szerokie, uśmiechnięte usta, podbródek jak półka skalna i oczy o barwie dojrzałych oliwek. Był w jasnoniebieskim dresie, identycznym jak ten, który pożyczono Austinowi. Na gęstych, szpakowatych włosach miał przekrzywiony czarny beret.

– Miło mi pana poznać, panie Aguirrez. Nazywam się Kurt Austin. Dzięki za gościnność.

Aguirrez omal nie zmiażdżył mu ręki w uścisku.

– Nie ma o czym mówić, panie Austin. Lubimy przyjmować gości. – W jego ciemnych oczach błysnęła wesołość. – Choć większość wchodzi na pokład w bardziej konwencjonalny sposób. Jeszcze kieliszek izarry?

Austin odmówił gestem. Chciał mieć jasną głowę.

– Może zdecyduje się pan po jedzeniu. Jest pan głodny?

Kurt nie miał nic w ustach od skromnego śniadania.

– Przypomniał mi pan, że tak. Nie pogardziłbym kanapką.

– Byłbym kiepskim gospodarzem, gdybym poczęstował pana tylko kanapką. Jeśli czuje się pan na siłach, zapraszam na lekki posiłek do salonu.

Austin podniósł się z fotela. Trochę kręciło mu się w głowie.

– Poradzę sobie.

– Doskonale – odrzekł Aguirrez. – Proszę przyjść, kiedy będzie pan gotów. – Wstał i wyszedł z kajuty.

Austin popatrzył na zamknięte drzwi i potrząsnął głową. Wciąż był lekko zamroczony i osłabiony z upływu krwi. Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Wyglądał jak upiór. Nic dziwnego. Dostał nożem, strzelano do niego i omal nie utonął. Przemył twarz zimną, potem gorącą wodą. Zauważył elektryczną maszynkę do golenia i usunął zarost z twarzy. Kiedy wrócił do kajuty, okazało się, że ma towarzystwo.

Czekali na niego ponurzy goryle, którzy eskortowali go wcześniej. Jeden otworzył drzwi i ruszył przodem, drugi szedł z tyłu. Spacer pozwolił Austinowi rozruszać się. Z każdym krokiem mocniej trzymał się na nogach. Doszli do salonu na głównym pokładzie i jeden z mężczyzn dał znak, żeby wszedł do środka. Sami nie przekroczyli progu.

Austin widział wiele jachtów i wszystkie miały podobny wystrój. Normą był chrom, skóra i nowoczesne kształty. Ale salon “Navarry” przypominał wnętrze wiejskiego domu na południu Europy.

Białe stiukowe ściany przecinały grubo ciosane belki, na podłodze leżała czerwona terakota. W dużym kamiennym kominku potrzaskiwał ogień. Powyżej wisiały obrazy. Jeden przedstawiał mężczyzn przy grze w jai alai. Podszedł do martwej natury z owocami i studiował podpis, gdy usłyszał głęboki głos:

– Interesuje się pan sztuką, panie Austin?

Aguirrez podszedł do niego od tyłu. Poruszał się bezszelestnie.

– Kolekcjonuję pistolety pojedynkowe – odparł Austin. – Myślę, że to też rodzaj sztuki.

– Bezwzględnie! Śmiercionośny rodzaj sztuki. Tego Cezanne’a dołączyłem do mojej małej kolekcji w zeszłym roku. Inne obrazy kupiłem na aukcjach i od osób prywatnych.

Austin przeszedł wolno obok Gauguinów, Degasów, Manetów i Monetów. “Mała kolekcja” była większa niż w wielu muzeach. Podszedł do innej ściany z dużymi fotografiami.

– To też dzieła sztuki?

Aguirrez wzruszył ramionami.

– Kilka moich holdingów. Stocznie, huty – powiedział tonem zmęczonego kelnera, który recytuje dania z menu. – Ale dość o interesach. – Wziął Austina pod ramię. – Kolacja gotowa.

Wprowadził gościa przez rozsuwane drzwi do eleganckiej jadalni. Na środku stał owalny mahoniowy stół nakryty dla dwunastu osób. Aguirrez zdjął beret i szybkim ruchem rzucił go płasko przez pokój na krzesło. Wskazał wytwornym gestem dwa miejsca naprzeciw siebie przy jednym końcu stołu. Kiedy obaj usiedli, pojawił się kelner i napełnił winem wysokie kielichy.