Выбрать главу

Pilot zerknął z mściwą tęsknotą na monitor i dotknął zmiażdżonego nosa.

– Tak jest – odparł niechętnie.

Po chwili wiszący w powietrzu helikopter odleciał w kierunku starego portu.

Nieświadomy tego, jak niebezpiecznie blisko była śmierć, Austin usiadł za kierownicą volvo profesora Jorgensena, zastanawiając się nad następnym posunięciem. Wolał nie wracać do domku na uboczu. Popatrzył na światła miasteczka, chwycił worek marynarski i wysiadł z samochodu. Po drodze nie spotkał żywej duszy. Zatrzymał się przed domem za kościołem i zapukał do drzwi.

Pia rozpromieniła się na jego widok i zaprosiła go do środka. Przeżycia minionego dnia musiały być widoczne na jego twarzy, bo kiedy wszedł do oświetlonego wnętrza, przestała się uśmiechać.

– Coś się stało? – zapytała z niepokojem.

– Nic takiego, na co nie pomógłby kieliszek akavitu.

Zajęła się nim jak troskliwa kwoka, zaprowadziła go do kuchni, posadziła przy stole i nalała wysoki kieliszek akavitu. Przyglądała się, jak pije.

– I co? – zagadnęła w końcu. – Dużo ryb pan złowił?

– Nie, ale odwiedziłem syreny.

Pia roześmiała się radośnie, klasnęła w dłonie i dolała mu trunku.

– Wiedziałam! – wykrzyknęła z podnieceniem. – Czy groty są takie piękne, jak opowiadał mój ojciec?

Słuchała jak dziecko opowieści Austina o przeprawie przez Wrota Syreny przy słabym prądzie i wędrówce przez sieć jaskiń. Powiedział jej, że zostałby dłużej, ale ścigali go ludzie z bronią. Pia zaklęła po farersku.

– Nie może pan dziś wrócić do domku. Gunnar twierdzi, że już nie pracuje dla tych ludzi, ale ja mu nie wierzę.

– Zastanawiałem się nad tym samym. Zostawiłem samochód przy nabrzeżu rybackim. Może powinienem stąd wyjechać?

– O, nie! W nocy zmyli pan drogę. Może pan tutaj przenocować i wyjechać rano.

– Na pewno chce pani przyjąć mężczyznę na noc? – zapytał Austin z uśmiechem. – Ludzie będą plotkować.

Odwzajemniła uśmiech.

– Mam nadzieję – odrzekła z figlarnym błyskiem w oczach.

Austin obudził się krótko przed świtem i wstał z sofy. Pia usłyszała go i też wstała, żeby przygotować mu śniadanie. Zrobiła omlet ziemniaczany z wędzoną rybą, na talerzu obok położyła pasztecik. Potem zapakowała mu na drogę kanapki z wędliną i serem i jabłko. Nie wypuściła go, dopóki nie obiecał, że kiedyś ją odwiedzi.

Poranek był wilgotny. Miasteczko budziło się do życia, gdy Austin doszedł do nabrzeża rybackiego. Kiedy otwierał drzwi samochodu, kilku rybaków jadących do pracy pomachało mu z pick-upów. On też im pomachał i wypadły mu kluczyki z ręki. Schylił się, żeby je podnieść. Wtedy poczuł zapach jakiejś substancji chemicznej i usłyszał ciche kapanie. Uklęknął i zajrzał pod samochód. Zapach był tutaj mocniejszy. Z przeciętego przewodu hamulcowego kapał płyn. Zagwizdał cicho i poszedł na nabrzeże, chcąc znaleźć jakiegoś mechanika. Kapitan portu zadzwonił pod znany sobie numer i wkrótce zjawił się chudy mężczyzna w średnim wieku.

Mechanik obejrzał uszkodzenie, wylazł spod samochodu i wręczył Austinowi kawałek przewodu hamulcowego.

– Ktoś pana nie lubi.

– Czy nie mogła to być zwykła awaria?

Małomówny Farer wskazał miejsce, gdzie droga z miasteczka biegła wzdłuż krawędzi klifu, i pokręcił głową.

– Na pierwszym zakręcie pofrunąłby pan razem z ptakami. Ale łatwo to naprawić.

Niedługo potem hamulce były w porządku. Kiedy Austin chciał zapłacić, mechanik powstrzymał go gestem.

– Nie ma sprawy. Jest pan przyjacielem Pii.

– Ludzie, którzy chcieli mnie załatwić, mogą wiedzieć, że u niej byłem – powiedział Austin. – Chyba powinienem zawiadomić policję.

– Tu nie ma policji. Ale bez obaw, całe miasteczko będzie jej pilnowało.

Kurt podziękował i kilka minut później był w drodze. Popatrzył na komin skalny w lusterku wstecznym i podsumował w myślach krótki pobyt w Skaalshavn. Wywoził stąd więcej pytań niż odpowiedzi, ale zyskał nowych, wspaniałych przyjaciół.

15

Paul Trout wszedł na pokład traulera o drewnianym kadłubie i rozejrzał się okiem eksperta. To, co zobaczył, zaskoczyło go. Neal był miłym luzakiem i pijaczkiem, ale jednocześnie rybakiem z głową, dumnym ze swojej łodzi. Bardzo o nią dbał. Drewno lśniło świeżą farbą, na pokładzie nie było plam oleju, metalu nie zżerała rdza. W sterówce znajdowały się najnowocześniejsze urządzenia do łowienia ryb i nawigacji.

Kiedy Trout pochwalił stan kutra, Neal rozpromienił się jak ojciec, któremu powiedziano, że jego pierworodny syn podobny jest do niego jak dwie krople wody. Potem obaj zaczęli sobie przypominać różne morskie opowieści. W pewnym momencie, gdy Neala nie było w pobliżu, Gamay powiedziała:

– Szybko się dogadaliście. Niedługo zaczniecie wymieniać między sobą przepisy kulinarne.

– Ciekawy facet. Jeszcze nie widziałem tak dobrze utrzymanego kutra.

– Cieszę się, że ci się podoba. Kawałek “Tiffany” jest teraz własnością NUMA.

Okup za wypuszczenie traulera ze stoczni remontowej sięgnął prawie tysiąca dolarów, zamiast siedmiuset pięćdziesięciu. Po zatankowaniu paliwa, za które też zapłaciła Gamay, wyszli w morze.

– Strefa połowów jest niedaleko – krzyknął Neal przez warkot silnika. – Około siedmiu mil. Głębokość dziesięć sążni. Dno gładkie jak pupa noworodka. Doskonałe miejsce do trałowania. Niedługo tam będziemy.

Po pewnym czasie sprawdził pozycję na wyświetlaczu GPS-a, przymknął przepustnicę i zostawił silnik na jałowym biegu. Potem opuścił trał – stożkowy wór siatkowy o długości około czterdziestu pięciu metrów do ciągnięcia wzdłuż dna morskiego. Kuter zrobił dwie rundy, ale złowił tylko mnóstwo wodorostów, żadnej ryby.

– Bardzo dziwne – powiedział Trout, oglądając wąski koniec włoka, nazywany matnią, gdzie gromadzą się złapane ryby. – Zdarzają się kiepskie połowy, ale to wręcz nieprawdopodobne, żeby nic nie wyciągnąć. Sieć jest zupełnie pusta.

Neal uśmiechnął się z wyższością.

– Żebyś nie żałował, że taka nie została.

Znów opuścił trał, poholował go wzdłuż dna i powoli wciągnął z powrotem. Za pomocą bomu przetransportował matnię nad pokład. Tym razem coś się wściekle miotało w sieci. Widać było błyski srebrzystobiałej łuski. Wielka ryba walczyła dziko, żeby się uwolnić. Neal krzyknął ostrzegawczo przed opróżnieniem sieci.

– Cofnijcie się, mamy ostrą sztukę!

Ryba wylądowała z głuchym plaśnięciem na pokładzie. Po uwolnieniu z sieci nabrała jeszcze większej energii. Rzucała się, wyginała długi tułów, wytrzeszczała groźne oczy, niepodobne do rybich, kłapała szeroką paszczą. Wreszcie wpadła na ścianę ładowni, co rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. W gwałtownych konwulsjach zaczęła się przesuwać po śliskim pokładzie.

– O, cholera! – krzyknął Neal, usuwając się szybko przed zębatymi szczękami. Wziął harpun i zbliżył trzonek do głowy ryby. Błyskawicznym ruchem przegryzła go na pół.

Paul i Gamay obserwowali to jak zahipnotyzowani z bezpiecznej wysokości sterty sieci.

– To największy łosoś, jakiego widziałem! – zawołał w końcu Paul.

Ryba miała około półtora metra długości.

– Łososie tak się nie zachowują – powiedziała Gamay. – Mają słabe zęby i połamałyby je na harpunie.

– Powiedz to tej cholernej rybie – mruknął Neal i cisnął za burtę zniszczony harpun.

Chwycił widły, przebił rybę za skrzelami i przygwoździł do pokładu. Nadal walczyła. Neal złapał stary kij baseballowy i uderzył rybę w łeb. Zamroczyło ją na moment, ale potem znów zaczęła się ciskać, choć słabiej.