Выбрать главу

– Przepraszam za bałagan – powiedział Jorgensen. – Mam gabinet w campusie w Helsingor. Z tego pokoiku korzystam tylko wtedy, kiedy prowadzę tutaj wykłady. – Uprzątnął krzesło, żeby Austin mógł usiąść. Nie bardzo wiedząc, co zrobić z trzymanymi w ręku dokumentami, w końcu położył je na biurku na chwiejącym się niebezpiecznie stosie innych papierów. Wyszczerzył w uśmiechu duże zęby. – Cieszę się, że znów pana widzę, Kurt. Wspaniale, że udało się panu wpaść do naszego pięknego miasta.

– Zawsze z przyjemnością odwiedzam Kopenhagę. Niestety, jutro mam samolot do Stanów, więc będę tu tylko jedną noc.

– Lepsze to niż nic – odrzekł profesor, sadowiąc się za biurkiem. – Miał pan jakieś dalsze wiadomości od tamtej pięknej kobiety, prawniczki, z którą był pan na kawie w Thorshavn?

– Therri Weld? Jestem z nią dziś umówiony na kolację.

– Szczęściarz z pana! Na pewno będzie atrakcyjniejszym towarzystwem niż ja – zachichotał Jorgensen. – Podobało się panu Skaalshavn?

– Skaalshavn to zaskakujące miejsce. Dziękuję, że pozwolił mi pan skorzystać z domku i łodzi.

– Cała przyjemność po mojej stronie. To fascynujący kraj, prawda?

Austin przytaknął.

– Skoro mowa o Skaalshavn, ciekaw jestem, co wykazały pańskie testy laboratoryjne.

Profesor poszperał w wysokiej stercie papierów na biurku. Jakimś cudem udało mu się znaleźć właściwy dokument. Zdjął okulary i włożył inne.

– Nie wiem, czy orientuje się pan, czym się głównie zajmuję. Specjalizuję się w badaniach wpływu niedoboru tlenu i zmiany temperatury na populację ryb. Nie uważam się za eksperta w każdej dziedzinie, skonsultowałem moje wnioski z kolegami pracującymi nad wirusami bakteryjnymi. Zbadaliśmy wiele próbek wody i ryb z różnych miejsc wokół hodowli Oceanusa w poszukiwaniu śladów anomalii. Nic nie znaleźliśmy.

– A co z pańską pierwotną teorią, że w wodzie mogą być ślady chemikaliów?

– Nie ma żadnych. Oceanus nie przesadza, chwaląc się, że jego system filtracyjny to cud techniki. Woda jest absolutnie czysta. Inne hodowle ryb, które sprawdzałem, zanieczyszczają środowisko odpadami karmy. Krótko mówiąc, nie znalazłem nic, co mogłoby szkodzić rybom wokół Skaalshavn.

– Więc dlaczego ich ubywa?

Jorgensen zsunął okulary na czoło.

– Mogą być inne przyczyny, których nie badaliśmy. Drapieżniki, degradacja środowiska, brak pożywienia.

– Wykluczył pan całkowicie winę hodowli?

– Nie, dlatego znów wybieram się do Skaalshavn, żeby zrobić więcej testów.

– Z tym może być problem – odparł Austin i opowiedział profesorowi w dużym skrócie o swojej wyprawie do hodowli ryb, która omal nie skończyła się tragicznie. – Chciałbym panu zapłacić za zniszczoną łódź.

Jorgensen był oszołomiony.

– Łódź to najmniejszy problem. Mógł pan zginąć. Ja też spotykałem patrole w motorówkach, kiedy robiłem testy. Tamci ludzie nie wyglądali przyjaźnie, ale nigdy mnie nie zaatakowali. Nawet mi nie grozili.

– Może nie podobała im się moja gęba.

– Też nie jestem gwiazdorem filmowym – odrzekł profesor – ale nikt nie próbował mnie zabić.

– Może wiedzieli, że wyniki pańskich testów będą negatywne. W takim wypadku nie mieli powodu pana straszyć. Rozmawiał pan o swoich badaniach z Gunnarem?

– Tak, był zawsze w domu, kiedy wracałem z terenu. Bardzo się interesował tym, co robię. – Jorgensena nagle olśniło. – Rozumiem! Uważa pan, że jest informatorem Oceanusa?

– Nie mam pewności, ale podobno pracował w tej firmie podczas budowy hodowli ryb. Możliwe, że nadal go zatrudniają.

Profesor zmarszczył brwi.

– Zawiadomił pan policję o swojej przygodzie?

– Jeszcze nie. Szczerze mówiąc, wszedłem na teren prywatny.

– Ale nie można zabić człowieka tylko dlatego, że jest wścibski!

– Owszem, trochę przesadzili. Jednak wątpię, żeby farerska policja coś zdziałała. Oceanus zaprzeczy, że nasze drobne przepychanki w ogóle miały miejsce. Ich reakcja na moją niewinną ciekawość wskazuje, że coś ukrywają. Chciałbym się tam po cichu rozejrzeć, a policja tylko narobiłaby szumu.

– Jak pan uważa. Nie znam się na tym. Jestem naukowcem. – Jorgensen zmarszczył czoło w zamyśleniu. – Czy to stworzenie w zbiorniku, które tak pana przestraszyło, to na pewno nie był rekin?

– Wiem tylko, że było wielkie, głodne i białe jak duch.

– Ryba-duch. Interesujące. Będę musiał to przemyśleć. Na razie przygotuję się do podróży na Wyspy Owcze.

– Chce pan tam jednak wrócić? Po mojej przygodzie może to być niebezpieczne.

– Tym razem popłynę statkiem badawczym. Oprócz tego, że będzie nas wielu, zapewni mi to dostęp do pełnego zestawu aparatury naukowej. Chętnie zabrałbym ze sobą archeologa do zbadania tamtych grot.

– Niezbyt dobry pomysł, ale w Skaalshavn jest kobieta, która pewnie mogłaby pomóc. Jej ojciec penetrował groty. Powiedziała mi, jak się tam dostać. Ma na imię Pia.

– Żona pastora?

– Tak, znają pan? Wspaniała kobieta.

– O, tak… – przyznał profesor i nagle się zaczerwienił. – Spotkaliśmy się kilka razy. Trudno jej nie zauważyć. Może zmieniłby pan plany i wrócił tam ze mną?

Austin pokręcił głową.

– Dziękuję za propozycję, ale wzywają mnie obowiązki w NUMA. Zostawiłem Joego samego z testami “Sea Lampreya”. Proszę mnie informować o swoich odkryciach.

– Oczywiście. – Jorgensen podparł brodę dłonią i wpatrzył się w przestrzeń. -Nauczyłem się nie wyciągać wniosków, dopóki nie mam faktów na ich poparcie. Ale czuję przez skórę, że dzieje się coś niedobrego, Kurt. Coś niesamowitego.

– Jeśli to pana pocieszy, też mam takie wrażenie. To coś więcej niż banda facetów biegających z bronią. – Austin pochylił się do przodu i spojrzał profesorowi prosto w oczy. – Chciałbym, żeby mi pan obiecał pewną rzecz.

– Oczywiście, co tylko pan zechce.

– Niech pan będzie ostrożny w Skaalshavn – powiedział Austin tonem, który nie pozostawiał wątpliwości, co ma na myśli. – Niech pan bardzo uważa.

17

Poczucie zagrożenia towarzyszyło Austinowi jeszcze po wyjściu od profesora, choć na zewnątrz świeciło jasne słońce. Podczas powrotu taksówką do hotelu kilka razy przyłapał się na tym, że zerka przez tylną szybę. W końcu dał sobie spokój. Gdyby gdzieś czaiło się niebezpieczeństwo, nie zobaczyłby go w gęstwinie samochodów.

Wstąpił do sklepu odzieżowego, żeby odebrać przygotowane ubranie. Z hotelu zadzwonił do Therri. Była godzina 17.30.

– Mam pokój piętro pod tobą. Zdawało mi się, że słyszę, jak śpiewasz z radości w niecierpliwym oczekiwaniu na naszą randkę.

– Musiałeś więc też słyszeć, jak tańczę.

– Nie do wiary, jak mój urok działa na kobiety – odrzekł Austin. – Zobaczymy się w holu. Możemy udawać dawnych kochanków, którzy spotkali się przypadkowo.

– Jest pan zaskakująco romantyczny, panie Austin.

– Czasem określano mnie jeszcze gorzej. Rozpoznasz mnie po czerwonym goździku w klapie marynarki.

Kiedy otworzyły się drzwi windy, Therri wyszła jak na scenę i natychmiast zwróciła na siebie uwagę wszystkich obecnych mężczyzn. Austin nie mógł oderwać od niej oczu, gdy szła przez hol. Jej kasztanowe włosy opadały na ramiączka białej, koronkowej sukienki do kostek, która opinała wąską talię i uda.

Uśmiech Therri wskazywał, że ona też cieszy się z randki. Przyjrzała się jasnoszarej, jednorzędowej marynarce Austina, lekko wciętej w pasie, która uwydatniała jego szerokie ramiona jak wojskowy mundur. Niebieska koszula i biały jedwabny krawat podkreślały jego ciemną opaleniznę, niebieskozielony kolor oczu i siwe włosy. W klapie tkwił czerwony goździk.