Выбрать главу

Na stale zakłopotanej twarzy MacFarlane’a pojawił się przyjazny uśmiech.

– Dzwonili z posterunku. Przeprowadziliśmy małe śledztwo, kiedy zobaczyliśmy w państwa portfelach dokumenty tożsamości. Właśnie był telefon z Waszyngtonu. Wygląda na to, że jesteście dość ważnymi osobami w NUMA. Przygotujemy parę oświadczeń i damy państwu do ewentualnego uzupełnienia i podpisania. Może gdzieś podwieźć? – Wyraźnie mu ulżyło, że znalazło się wyjście z trudnej sytuacji.

– Najpierw do wypożyczalni samochodów – powiedziała Gamay.

– A potem do pubu – dodał Paul.

Podczas jazdy do wypożyczalni samochodów Duffy przestał grać złego glinę. Wytłumaczył Troutom, jak trafić do pubu z dobrym piwem i dobrym jedzeniem. Policjanci właśnie kończyli służbę i też dali się tam zaprosić. Przy drugim kuflu detektywi rozgadali się. Opowiedzieli, że poszli tropem Troutów. Rozmawiali z właścicielami pensjonatu i kilkoma bywalcami okolic portu. Mike Neal nie znalazł się, Grogan też gdzieś przepadł. Przetwórnia Oceanusa nie ma numeru telefonu. Próbowali skontaktować się z międzynarodowym biurem korporacji, ale na razie bez skutku.

Po wyjściu gliniarzy Gamay zamówiła następne piwo. Zdmuchnęła pianę i odezwała się oskarżycielskim tonem:

– Ostatni raz pojechałam z tobą w teren.

– Ty przynajmniej nic sobie nie złamałaś. A ja muszę trzymać kufel w lewej ręce. I jak będę teraz wiązał muszkę?

– Nie daj Boże, żebyś zaczął używać takich na gumkę, biedaku. Widzisz moje podbite oko? Kiedy byłam dzieckiem, nazywaliśmy to śliwą.

Paul nachylił się i lekko pocałował żonę w policzek.

– Wyglądasz z tym egzotycznie.

– Przynajmniej coś zyskałam – odparła Gamay z uśmiechem. – Co dalej? Nie możemy wrócić do Waszyngtonu tylko z rachunkiem za naprawę nieistniejącej łodzi i kilkoma siniakami.

Paul łyknął piwa.

– Jak się nazywa ten naukowiec, z którym próbował się skontaktować Mike Neal?

– Throckmorton. Neal mówił, że jest z Uniwersytetu McGilla.

– To Montreal! Skoro jesteśmy w pobliżu, może wpadniemy do niego?

– Wspaniały pomysł! – pochwaliła Gamay. – Ciągnij swoje piwko, mańkucie, a ja zawiadomię Kurta o naszych planach.

Gamay poszła z komórką do bardziej cichego kąta pubu i zadzwoniła do NUMA. Nie zastała Austina, więc zostawiła wiadomość, że wybierają się tropem Oceanusa do Quebecu i będą w kontakcie. Poprosiła sekretarkę Austina o odnalezienie numeru telefonu Throckmortona i zarezerwowanie dwóch miejsc w samolocie do Montrealu. Sekretarka oddzwoniła kilka minut później. Podała Gamay telefon do naukowca i powiedziała, że zrobiła rezerwację.

Gamay zadzwoniła do Throckmortona. Wyjaśniła, że jest biologiem morskim z NUMA i chciałaby porozmawiać o jego pracy. Zgodził się bardzo chętnie. Samolot Air Canada wylądował w porcie lotniczym Dorval późnym popołudniem. Troutowie zostawili bagaże w hotelu Queen Elizabeth, złapali taksówkę i pojechali do kampusu Uniwersytetu McGilla, kompleksu starszych budynków z szarego granitu i bardziej nowoczesnych konstrukcji na zboczu wzgórza Mont Royal.

Profesor Throckmorton skończył właśnie wykład i wyszedł z sali w otoczeniu grupy rozgadanych studentów. Zauważył rude włosy Gamay i wysoką postać Paula. Odprawił studentów i podszedł przywitać się z gośćmi.

– Doktorostwo Trout, jak się domyślam – powiedział, potrząsając ich dłońmi.

– Dziękujemy, że tak szybko znalazł pan dla nas czas – odrzekła Gamay.

– Nie ma za co – odpowiedział ciepło. – To zaszczyt poznać naukowców z NUMA. Bardzo mi to pochlebia, że interesują się państwo moją pracą.

– Podróżujemy po Kanadzie – wyjaśnił Paul – i kiedy Gamay dowiedziała się o pańskich badaniach, uparła się, żeby do pana wpaść.

Krzaczaste brwi Throckmortona podskoczyły jak przestraszone gąsienice.

– Mam nadzieję, że nie jestem przyczyną niezgody małżeńskiej.

– Ależ nie – uspokoiła go Gamay. – Montreal to jedno z naszych ulubionych miast.

– W takim razie, skoro już to sobie wyjaśniliśmy, zapraszam do pracowni. Zobaczmy, co tam mamy na warsztacie, jak to mówią.

– Czy to nie z The Rocky Horror Picture Show? – zapytała Gamay.

– Zgadza się! Niektórzy koledzy już mnie nazywają szalonym naukowcem, Frankiem N. Furterem.

Throckmorton był niski, gruby i pucołowaty. Kształt jego ciała i twarzy podkreślały okrągłe okulary. Ale w drodze do pracowni poruszał się z szybkością lekkoatlety.

Wprowadził Troutów do dużego, jasno oświetlonego pomieszczenia i wskazał im krzesła przy stole laboratoryjnym. Wszędzie stały komputery. W rzędach akwariów w głębi sali bulgotały napowietrzacze, czuć było słony zapach ryb. Throckmorton nalał mrożoną herbatę do trzech zlewek laboratoryjnych i usiadł.

– Jak dowiedzieli się państwo, nad czym pracuję? – zapytał po wypiciu łyka herbaty. – Z jakiegoś periodyku naukowego?

Troutowie wymienili spojrzenia.

– Szczerze mówiąc – wyznała Gamay – nie wiemy, nad czym pan pracuje.

Na widok zaskoczonej miny Throckmortona włączył się Paul.

– Dostaliśmy pańskie nazwisko od pewnego rybaka, Mike’a Neala. Podobno skontaktował się z panem w imieniu swoich kolegów po fachu. Skończyły się im połowy i podejrzewali, że to ma związek z dziwnym rodzajem ryb, które wyławiali.

– A, pan Neal! Zadzwonił do mojego biura, ale nie rozmawiałem z nim. Nie było mnie wtedy w kraju. A potem miałem za dużo roboty, żeby do niego oddzwonić. Intrygująca sprawa. Chodziło o jakąś diabłorybę. Może skontaktuję się z nim dzisiaj.

– Mam nadzieję, że ma pan zniżkę na telefony zamiejscowe – powiedział Paul. – Neal jest na tamtym świecie.

– Nie rozumiem…

– Zginął podczas eksplozji na swojej łodzi – wyjaśniła Gamay. – Policja nie zna przyczyn wybuchu.

Throckmorton był zaszokowany.

– Biedny facet… – Zamilkł, potem dodał: – Może zabrzmi to bezdusznie, ale najbardziej żałuję, że niczego się już nie dowiem o tej diabłorybie.

– Chętnie powiemy panu to, co wiemy – odrzekła Gamay.

Throckmorton słuchał z uwagą, gdy Troutowie na zmianę opowiadali mu o wyprawie z Nealem. Coraz bardziej poważniał, spoglądając ponuro to na Paula, to na Gamay.

– Są państwo absolutnie pewni tego wszystkiego? – zapytał w końcu. – Wielkości tej ryby, jej dziwnie białego koloru, agresywności?

– Niech pan sam zobaczy – odparł Paul i wyjął kasetę wideo.

Po obejrzeniu filmu nakręconego na łodzi Neala Throckmorton wstał i zaczął spacerować tam i z powrotem z rękami założonymi do tyłu.

– Niedobrze, bardzo niedobrze – mamrotał w kółko.

– Proszę nam wyjaśnić, o co chodzi, profesorze – odezwała się Gamay.

Throckmorton zatrzymał się i usiadł.

– Jako biolog morski musiała pani słyszeć o rybach transgenicznych. Pierwszą stworzono niemal na pani podwórku, w Instytucie Biotechnologii Uniwersytetu Maryland.

– Czytałam różne rzeczy na ten temat, ale nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. O ile wiem, do ikry wprowadza się geny, żeby ryby szybciej rosły.

– Zgadza się. Geny pochodzą od innych gatunków, nawet od owadów i ludzi.

– Ludzi?

– Ja nie używam ludzkich genów do moich eksperymentów. Zgadzam się z Chińczykami, bardzo zaangażowanymi w badania nad biorybami, że używanie ludzkich genów jest nieetyczne.

– Co dają geny?

– Produkują niezwykle dużo hormonów wzrostu i stymulują apetyt ryb. Pracuję nad rybami transgenicznymi razem z ośrodkiem naukowym Federalnego Departamentu Rybołówstwa i Gospodarki Morskiej w Vancouver. Hodowane tam łososie są karmione dwadzieścia razy dziennie, co jest bardzo istotne. Te superłososie są zaprogramowane tak, żeby w pierwszym roku rosły osiem razy szybciej i były czterdzieści razy większe niż normalne. Rozumie pani, jaka to korzyść dla hodowcy. W krótkim czasie dostarcza na rynek znacznie większe sztuki.