Выбрать главу

Na początku podróży Therri bardzo się denerwowała, ale lot przebiegał bez problemów. Doszła do wniosku, że wielki, niedźwiedziowaty pilot o nazwisku Bear najwyraźniej zna się na rzeczy.

– Nie latam tu zbyt często – powiedział Bear, przekrzykując ryk silnika. – Za duże odludzie dla tych, którzy przyjeżdżają na ryby i polowania. Muszą mieć domki z kanalizacją. – Wskazał przez przednią szybę monotonny teren. – Zbliżamy się do jeziora Looking Glass. To właściwie dwa jeziora połączone krótkim przesmykiem. Miejscowi nazywają je Bliźniakami. Za kilka minut usiądziemy na mniejszym z nich.

– Widzę tylko drzewa – odezwał się Marcus Ryan, siedzący za pilotem.

Bear wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– W tych stronach to jest najważniejsze.

Zerknął na Therri, żeby sprawdzić, czy podobał jej się żart. Uśmiechnęła się bez przekonania. Czułaby się dużo pewniej, gdyby był z nimi Ben Nighthawk. Nie odbierał telefonów w swoim mieszkaniu. Chciała próbować dalej, ale Marcusowi spieszyło się do wyjazdu.

– Możesz się wycofać, jeśli chcesz – powiedział. – Chuck i ja polecimy sami. Ale musimy się pospieszyć, bo samolot czeka.

Therri ledwo zdążyła się spakować. Ryan wpadł po nią i wkrótce potem załadowali się do dyrektorskiego odrzutowca SOS razem z Chuckiem Mercerem, byłym pierwszym oficerem na “Sea Sentinelu”. Po zatonięciu statku Mercer rwał się do działania.

Therri byłaby większą entuzjastką tej wyprawy, gdyby nie miała zastrzeżeń do strategii Ryana. Dowiedział się od Bena, jak trafić na miejsce. Dostał od niego nazwę i lokalizację jeziora. Ben zarekomendował mu też Beara.

Pilot przemycał kiedyś narkotyki i nie zadawał pytań, jeśli mógł dobrze zarobić. Nawet nie mrugnął okiem, gdy Marcus powiedział mu, że robi film dokumentalny o kulturze tubylców i chce potajemnie obejrzeć wioskę Bena.

Bear był zazwyczaj dyskretny, ale mieszkał w osadzie, gdzie wszyscy znali jego przeszłość i przestał być ostrożny. Przy tankowaniu samolotu wymknęło mu się kilka słów o pracy dla SOS. Nie mógł wiedzieć, że ktoś zwrócił na to uwagę, a potem obserwował start jego hydroplanu.

Nagle wyłoniło się jezioro. Therri dostrzegła lśnienie wody w ukośnych promieniach popołudniowego słońca. Sekundę później samolot opadł, jakby dostał się w dziurę powietrzną. Serce podskoczyło jej do gardła. Potem hydroplan wyrównał i zszedł ślizgiem w dół. Pływaki dotknęły powierzchni wody.

Bear podpłynął do brzegu. Kiedy samolot był blisko stromej plaży o szerokości kilku metrów, wygramolił się z kokpitu na pływak i zeskoczył do wody, która sięgała mu do pasa. Przywiązał do wspornika linę, drugi jej koniec przełożył przez ramię i doholował maszynę bliżej lądu. Przycumował ją do pniaka, potem pomógł innym wyładować bagaż. Za pomocą butli z dwutlenkiem węgla szybko napompowali ponton o długości około dwóch i pół metra. Bear stał z rękami na biodrach i przyglądał się z zainteresowaniem, jak Ryan sprawdza cichy, akumulatorowy silnik doczepny.

– Wrócę po was jutro – powiedział. – Gdybym był potrzebny, macie radio. Uważajcie na siebie.

Samolot podkołował do końca jeziora, wystartował i poleciał z powrotem. Therri podeszła do Ryana i Mercera. Mercer otworzył pakunek z materiałem wybuchowym C-4 i obejrzał detonatory. Uśmiechnął się.

– Jak za starych, dobrych czasów.

– Na pewno dasz sobie z tym radę, Chuck?

– Mówisz do człowieka, który sam jeden zatopił islandzki statek wielorybniczy.

– To było dawno. Teraz jesteśmy dużo starsi.

Mercer dotknął detonatora.

– Nie potrzeba siły, żeby wcisnąć przycisk. Odpłacę tym skurwielom za nasz statek. – Był wściekły, odkąd się dowiedział, że statki Oceanusa są obsługiwane w tej samej stoczni na Szetlandach, gdzie prawdopodobnie dokonano sabotażu na “Sea Sentinelu”.

– O Joshu też nam nie wolno zapominać – dodał Ryan.

– Pamiętam o nim – odrzekła Therri – ale czy jesteś pewien, że nie ma innego sposobu?

– Nie ma. Musimy to rozegrać ostro.

– Nie spieram się, że trzeba coś zrobić. Chodzi mi o środki. Co będzie z rodziną Bena? Narazisz ich na niebezpieczeństwo.

– Nie możemy zrezygnować z osiągnięcia naszego podstawowego celu. Musimy powstrzymać zarazę, zanim się rozprzestrzeni.

– Zarazę? Przerażasz mnie, Marcus. Mówisz jak biblijny prorok.

Ryan poczerwieniał, ale opanował się.

– Nie zamierzam zaszkodzić rodzinie Bena. Oceanus będzie za bardzo zajęty naszymi drobnymi prezentami, żeby robić co innego. W każdym razie, kiedy tylko skończymy swoje, wezwiemy władze.

– Wystarczy kilka serii z broni automatycznej, żeby zabić rodzinę Bena. Dlaczego od razu nie wezwiemy pomocy?

– Bo to wymagałoby czasu, którego nie mamy. Byłyby potrzebne nakazy rewizji i cała procedura prawna. Zanim Kanadyjska Konna zdecydowałaby się wkroczyć, wieśniacy mogliby już nie żyć. – Ryan urwał. – Pamiętaj, że próbowałem wciągnąć do tego NUMA i Austin odmówił.

Therri przygryzła dolną wargę. Była całkowicie lojalna wobec Ryana, ale nie bezkrytyczna.

– Nie czepiaj się Kurta. Gdyby nie on, jadłbyś teraz sardynki w duńskim więzieniu.

Ryan uśmiechnął się do niej promiennie.

– Masz rację. Nie pomyślałem o tym. Ale jeszcze zdążymy wezwać Beara, żeby cię stąd zabrał.

– Nie ma mowy, Ryan.

Mercer skończył pakować plecaki. Włożył pas z pistoletem, drugi wręczył Ryanowi. Therri nie przyjęła broni. Władowali bagaż do pontonu, odepchnęli się od brzegu, uruchomili silnik i odpłynęli z cichym szumem. Trzymali się blisko lądu, nawet po wydostaniu się na większe jezioro.

Ryan korzystał z mapy topograficznej z naniesionymi informacjami od Bena. W pewnym momencie zatrzymał ponton i popatrzył przez lornetkę na drugi brzeg. Zobaczył pomost i kilka łodzi, ale nie zauważył budowli opisanej przez Nighthawka.

– Dziwne. Nie widzę kopuły. Ben mówił, że była wyższa niż drzewa.

– Co robimy? – zapytała Therri.

– Zaczekamy w wiosce Bena. Potem przeprawimy się przez jezioro, podłożymy ładunki tam, gdzie narobią najwięcej szkód, i nastawimy detonatory na późny ranek, kiedy już nas tu nie będzie.

Popłynęli dalej. Słońce chowało się za drzewami, gdy zobaczyli polanę z domami, które tworzyły wioskę Bena. Panowała śmiertelna cisza. Słychać było tylko lekki szum lasu i plusk fal, uderzających o brzeg. Zatrzymali się około pięćdziesięciu metrów od lądu. Najpierw Ryan, potem pozostali przyjrzeli się wiosce przez lornetki. Nikogo nie zauważyli, więc podpłynęli do plaży, wciągnęli ponton na piasek i wyszli na brzeg.

Ryan był ostrożny. Nalegał, żeby sprawdzić domy i sklep. Wioska okazała się opuszczona, tak jak mówił Ben. Zjedli kolację. Zanim skończyli, zapadła ciemność. Powierzchnia jeziora lśniła granatowoczarnym blaskiem, na drugim brzegu paliło się kilka świateł. Czuwali kolejno, kiedy reszta spała. Koło północy przygotowali się do drogi. Zepchnęli ponton na wodę i odpłynęli.

W połowie jeziora Ryan spojrzał przez lornetkę.

– Jezu!

Niebo na wprost rozświetliło się. Podał lornetkę Therri, ale nawet gołym okiem widziała żarzącą się, zielonkawoniebieską budowlę, która górowała nad drzewami. Wyglądała tak, jakby spadła z kosmosu.

Ryan kazał Mercerowi sterować w bok, z dala od pomostu. Kilka minut później przybili do brzegu, wciągnęli ponton na ląd i przykryli gałęziami. Potem ruszyli wzdłuż plaży w kierunku pomostu. Niedaleko przystani skręcili w głąb lądu i dotarli do drogi, którą Ben i Josh Green doszli do hangaru statku powietrznego. Błotniste koleiny, opisane przez Nighthawka, zostały już wyrównane i wyasfaltowane.

Szukali konkretnego budynku i rozpoznali go po szumie pomp. Mercer szybko uporał się z kłódkami za pomocą miniaturowego palnika.